część 63

254 33 21
                                    

          Veronika obudziła się w nocy, gdy się zatrzymali. Lekko zdezorientowana ostrożnie zsiadła z konia. Sięgnęła po bukłak z wodą i napiła się, po czym rozejrzała się dookoła. Gert wybrał na postój gaj, przez który płynęła niewielka rzeka. Estela właśnie płukała w niej twarz, a Jose stał nad nią niczym strażnik. Wszyscy wyglądali na zmęczonych. Niektórzy najemnicy po cichu narzekali na pracę, jaka im się trafiła.

          – Długo tu zostaniemy? – zapytała narzeczonego.

          – Chyba nie. Chciałem, żeby wierzchowce trochę odpoczęły – powiedział.

          – Porozmawiam z Jose – oznajmiła, ruszając w stronę maga.


          – Możesz na chwilę? – poprosiła go, gdy była już blisko.

          Estalijka patrzyła na Veronikę, gdy odchodzili na bok. Czarodziejka nie chciała, by ktoś ich słyszał.

          – Wezmę pierwszą wartę, jak się zatrzymamy o świcie. Pewnie jesteś wykończony – zaczęła. – Ja się trochę przespałam po drodze... A może w dzień nie musimy czuwać?

          – Mamy ochronę.

          – Tak, ale oni nie wykryją magii – przypomniała.

          – Myślisz, że mógłby rzucić zaklęcie na nich wszystkich? – W to akurat wątpił.

          – A zaklęcie Całun niewidzialności? Podejdzie do każdego i zrobi, co będzie chciał.

          – Cholernie paskudny czar – skwitował, krzywiąc się.

          – Mimo wszystko w dzień chyba będziemy mogli pospać. Rozmawiałeś z nią o narzeczonym? – zapytała.

          – Yhm. To był jakiś oszust. Celowo ją uwiódł, by potem ściągnąć ją do Imperium.

          – Słyszałam. Chciałam ci o tym powiedzieć, żebyś wiedział, że masz wolną drogę. Chyba że już ci przeszło?

          – Nie! No co ty? – oburzył się.

          – Więc wartujemy w dzień, czy nie? – wróciła do poprzedniego tematu.

          – Nie, musimy też odpoczywać – stwierdził Jose.

          Veronika powoli ruszyła z powrotem.

          – Zastanawiam się, czy nie powinienem sam się z nimi rozprawić – powiedział, idąc obok niej.

          – O czym ty mówisz? – Była zaskoczona jego pomysłem. – Dysponujesz większą siłą niż ci wszyscy najemnicy razem wzięci. Dlaczego chcesz nas tego pozbawić?

          – Mam możliwości i mógłbym spróbować. Gdyby mi się udało...

          – Wykluczone – przerwała mu. – Ich może być naprawdę wiele. Poza tym trzymamy się planu. Być może nawet nie dojdzie do walki. Liczę na to, że zostaną unieszkodliwione, zanim do nas dotrą. Dlatego staramy się poruszać jak najszybciej. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale nie ma tu Ediego. Możliwe, że on załatwi tę sprawę.

          – Sam? – zapytał z miną ukazującą niedowierzanie. – Potrzebowałby całego oddziału.

          – Być może będzie takim dysponował... Absolutnie się nie wychylaj. Zostań z nami, bo tu jesteś potrzebny. Poza tym nie zapominaj, na kim najbardziej zależy Dietmundowi. Estela powinna mieć jak najlepszą ochronę. Cokolwiek by się nie działo, on nie może jej dostać. Nie myśl już o głupotach, zjedz coś i odpocznij – poradziła mu Veronika, łagodząc ton. – Poflirtuj trochę, skoro masz okazję.

          – Nie wiem, czy ona ma na to ochotę. Ostatni facet, któremu zaufała, sprzedał ją wampirowi.

          – Przecież nie musi się z tobą od razu zaręczać. – Uśmiechnęła się do niego i skręciła w stronę Gerta, który leżał na trawie.


          Usiadła obok niego i sięgnęła po kanapkę.

          – Wiesz co? – zaczął. – Moglibyśmy przemęczyć się do rana i odpocząć w południe, gdy będzie największy upał. Ruszylibyśmy po południu – zaproponował.

          – To jest jakiś pomysł, ale postój powinien trochę potrwać. Wszyscy musimy się wyspać, a nie można zapominać o wartach – stwierdziła i spojrzała w stronę Alexa.

          Od kiedy się zatrzymali, stał na drodze, wypatrując czegoś na północy. Jego zachowanie było dość dziwne.

          – Co u Jose? – zapytał Gert.

          – Ma idiotyczne pomysły i nadal jest zakochany.

          – Ona raczej nie. Może mu jakoś pomóc?

          – Poradzi sobie. Chyba ma podejście do kobiet – powiedziała Veronika.

          – Nie zauważyłem. – Uśmiechnął się, zerkając na czarodzieja.

          – Tylko przy niej tak głupio się zachowuje. Może jednak faktycznie ma problem. Pomóż mu, jeśli potrafisz.

          – To musiałoby wyjść spontanicznie. Może jak zatrzymamy się w jakiejś oberży, przy śniadaniu... – Zamyślił się na moment. – Pogadamy o jego wyczynach.

          – Mniejsza z tym. Odpocznij – zaproponowała. – Wyglądasz na zmęczonego.

          – Nie masz nic przeciwko? – upewnił się, nie chcąc zostawiać jej samej.

          – Oczywiście, że nie.

          Przez chwilę trwała w bezruchu, obserwując ludzi. Jose nie odstępował Esteli na krok, najemnicy zbierali siły do dalszej podróży, a Alex rozsiadł się przy drodze. Panowała cisza.


          Gdy Gert zasnął, Veronika podeszła do najbliższego drzewa. Oparła się o nie i spojrzała w gwiazdy. Nic nie przysłaniało ich blasku, bo niebo tej nocy było bardzo czyste. Kątem oka dostrzegła łunę na północy i zaczęła się jej przyglądać. To musiał być spory pożar.


          Wyszła na trakt, by lepiej widzieć, jednak nie była w stanie określić, co konkretnie trawi ogień i jak jest daleko.

          Alex podniósł się z miejsca i podszedł do niej.

          – Bliżej, niż byśmy tego chcieli – powiedział, jakby czytając w jej myślach. – One funkcjonują trochę inaczej niż my. Nie męczą się.

          – Ale prawdopodobnie nie mają koni.

          – Za to mogą biec bez przerwy. Poza tym konie można zdobyć.

          – W ogóle się nie męczą? – Veronika zapytała, niedowierzając.

          – W ogóle. Tak naprawdę są martwe. Pod tym względem funkcjonują jak szkielety.

          – Dogonią nas?

          – Dzisiaj nie – oszacował. – Chyba, że zamierzamy tu nocować?

          – Nie – zaprzeczyła. – I w tej sytuacji raczej nie ma teraz czasu nawet na krótki odpoczynek. Nie chcę, żeby były tuż za nami.

          – Myślę, że są dosyć daleko. Przynajmniej pół dnia drogi od nas – stwierdził.

          – Ogień! – usłyszała gdzieś za sobą krzyk Jose.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz