część 17

343 36 15
                                    

          – Co robimy? – zapytał Edgar, obserwując kobietę.

          – Jedziemy za nim. – Skinęła w stronę oddalającego się Estalijczyka. – Za wampirem – dodała i ruszyła.

          – Myślałem, że mieliśmy cię tylko stąd wyciągnąć.

          – Jeśli tak, to jeszcze raz dziękuję. Ja zamierzam towarzyszyć Jose.

          – Wampir pojechał w stronę Esteli, jeśli tego nie zauważyłeś – poinformował go Gert, doganiając Veronikę. – Musimy ratować kolejną niewiastę.


          Pędzili zarośniętą leśną drogą. Choć starali się nie zostawać z tyłu, czasami tracili maga z oczu. W pewnym momencie dostrzegli przed sobą płomień. To Jose trzymał go na dłoni, nieznacznie oświetlając okolicę. Niedaleko stały wierzchowce.


          – Spóźniliśmy się – stwierdził wyraźnie przejęty czarodziej, gdy kobieta zatrzymała się obok niego. – Zabrał twojego rumaka.

          – Teraz przesadził – warknęła.

          – Nie widzę śladów – powiedział. – To znaczy jest ich mnóstwo... 

          Veronika natychmiast odjechała od nich, by usłyszeć tętent kopyt oddalających się koni. Faktycznie doszły ją jakieś odgłosy, ale niestety nie była w stanie określić kierunku.


          – Sprawdź, czy są jakieś ślady, pomijając te na drodze, którą przyjechaliśmy. I te do wieży – polecił czarodziejowi Edi. – Jeśli nie ma innych, pojedziemy prosto.

          Wszyscy zaczęli rozglądać się po ziemi, choć nikt z nich nie potrafił tropić.

          Gert podszedł do byłej narzeczonej.

          – Co się dzieje? – zapytał, widząc jej emocje.

          – Zwinął mi konia i pierścień – wycedziła przez zęby. – Mojego najdroższego konia... Jest cholernym trupem. Jeśli włos mu z grzywy spadnie... – przerwała i powróciła do szukania śladów.

          – Od razu wiedziałem, że coś jest na rzeczy – mruknął Edi. – Po co ty właziłaś do tej piwnicy? – Nie mógł tego zrozumieć.

          – Chciałam sprawdzić, kto zastawił na mnie pułapkę. – To było kiepskie tłumaczenie, ale w tamtym momencie nic lepszego nie przyszło jej do głowy.

          – I co? Już wiesz?

          – Owszem – potwierdziła.

          – Dobrze, że nikomu nic się nie stało – stwierdził z typowym dla niego niezadowoleniem.

          – Dosyć tego! – przerwał im Jose. – Ja tu nic nie widzę. – Wsiadł na konia i nie oglądając się na nikogo, ruszył w kierunku wcześniej wskazanym przez Edgara.

          – No to jedziemy – powiedziała kobieta, dosiadając swojego wierzchowca.


          – Nie mogłeś się bardziej pospieszyć z pomocą? – zapytała Ediego po drodze.

          – Pilnowałem tamtego. Nie za bardzo wiedziałem, co mam z nim zrobić.

          – Uciekał. Mogłeś go po prostu puścić.

          – To po co go łapałem? A, przypomniałem sobie... To on nam wskazał tę wieżę. Faktycznie wtedy o tym nie wiedziałem, ale jednak do czegoś się przydał.

          – W porządku. Tak czy inaczej, jeszcze raz dziękuję. Ważne, że wszystko dobrze się skończyło – powiedziała. – Nic ci nie jest? – zwróciła się do Gerta.

          – Nie, chociaż niewiele brakowało. – Pochylił się w jej stronę i ściszył głos. – Co ty chciałaś zrobić tam na wieży?

          – Noże.

          Mężczyzna aż syknął, usłyszawszy tę odpowiedź. Wiedział, że to zabójcza broń.

          – Dobrze, że w porę się powstrzymałaś.

          – Nie powstrzymałam się. Coś mi nie wyszło – przyznała.

          – Ale nie wiedziałaś, że to ja? – Przyglądał jej się badawczo.

          – Nie... Chyba bym płakała.

          – Naprawdę? – Uśmiechnął się. – Tego was tam uczą?

          – Nie, tego nie.

          – A widzisz... Więc jest w tobie coś... normalnego.

          – Wszystko we mnie jest normalne – zapewniła go. – Ja po prostu nie chciałam, by nasz ślub wyglądał tak, jak to sobie wymyśliłeś.

          – Dobrze, nie będzie tak wyglądał. Przestań już o tym mówić – poprosił.

          – To jest istotne. Przez to musiałam cię zostawić.

          – Musiałaś mnie zostawić z powodu ślubu? – Na jego twarzy malowało się niedowierzanie. W życiu nie słyszał nic równie niedorzecznego.

          – Tak... Było nam dobrze, dopóki nie zacząłeś organizować nam tego pięknego życia.

          – To na pewno nie jest normalne – stwierdził, kręcąc głową.

          – Zamknijcie się! – wybuchnął Edi, który jechał za nimi i najwyraźniej miał dość wszystkiego. – Ten cholerny wampir może się czaić gdzieś w ciemnościach – zauważył słusznie.

          – Prędzej wpadnie na Jose. – Skinęła w stronę towarzysza, jadącego przodem.

          – Raczej na nas, on jest za cicho. Wampir mógłby go nie zauważyć – upierał się przy swoim, więc czarodziejka zmieniła stanowisko.

          – To nawet lepiej, że wpadnie na nas, jeśli gdzieś tu się ukrywa. Gorzej by było, gdybyśmy go minęli.

          – Gert, to twoja kobieta. Zrób coś – zwrócił się do przyjaciela Edi.

          – Co ja mam zrobić? – usłyszał w odpowiedzi.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz