część 83

180 31 7
                                    

          – Z koni – szeptem wydał rozkaz dowódca najemników.


          Gdy poprzywiązywali wierzchowce do drzew rosnących nieopodal, Veronika jako pierwsza ruszyła w stronę bramy. Towarzysze podążali za nią, starając się poruszać jak najciszej.

          Zamarła na moment, gdy gdzieś niedaleko za palisadą usłyszała warknięcie i dźwięk wysuwanego ostrza. Bez zastanowienia sprawnie wskoczyła na ogrodzenie i zobaczyła dwie zakapturzone postacie, które właśnie rozpoczęły walkę. Jedna dysponowała sztyletem, druga mieczem.

          Czarodziejka zeskoczyła na ziemię niedaleko nich, w międzyczasie identyfikując narzeczonego po przepasce z białego płótna. Wypowiedziała zaklęcie Sztylety cienia i rzuciła nimi we wroga. Noże trafiły w cel, a Gert natychmiast dobił przeciwnika. Szybko złapał bezwładne ciało i przeciągnął je za jedną z chałup.

          – Jesteś cały? – szeptem zapytała go narzeczona.

          – Nawet mnie nie drasnął – odparł, nie zatrzymując się.

          – Mówisz tak specjalnie, żebym się nie martwiła?

          – Nie, nic mi nie jest - zapewnił ją.


          W pośpiechu dotarli do bramy. Mężczyzna zdjął spory rygiel i uchylił ją. Najpierw wszedł Alex i stanął nieopodal z kuszą gotową do użycia. Rozejrzał się, po czym dał reszcie znak, by wbiegali.


          Gert jako pierwszy ruszył między budynki. Czarodziejka i pozostali podążyli za nim.

          – Przestraszyłam się, że coś ci się stanie – powiedziała do niego po drodze.

          – Naprawdę? To słodkie – stwierdził z zadowoleniem.

          – Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się po drugiej stronie – przyznała.


          Niedaleko zajazdu Gert ukrył się w cieniu jednej z chat, wyciągnął pistolet i przykucnął. Obejrzał się i dał znak pozostałym, żeby się zatrzymali. Czarodziejka, zajmując miejsce obok niego, również wzięła do ręki broń i obserwowała cel.

          – Może poinformujemy ich o możliwości poddania się? – zaproponował.

          – Nie, to wykluczone – zaprotestowała stanowczo. – Zakładnicy.

          – Gotowi? – zapytał szeptem Jose, gdy tylko do nich dołączył.

          – Chyba powinieneś trochę rozproszyć tych ludzi, posłać część z drugiej strony – zwróciła się do narzeczonego Veronika.

          – Jeśli będziemy za każdym razem dyskutować, co powinienem zrobić...

          – Nie uważasz, że należałoby otoczyć ten zajazd? – przerwała mu.

          – Dobrze, ale ty mówisz to do mnie. Mogłabyś wydać takie polecenie i po sprawie – rzucił ostro. – Powiedz im po prostu, co mają robić. Nie będę wtedy powtarzał po tobie.

          – Jasne, a każde z nas będzie mówiło co innego. Bardzo zabawne... Tak Jose, jesteśmy gotowi. Już czas – zwróciła się do czarodzieja i odbezpieczyła pistolet. – Alex wchodzi do środka, tak? – upewniła się.

          – Chyba tak – odparł Estalijczyk i rozejrzał się, jakby szukał gdzieś potwierdzenia. Potem przeniósł wzrok na budynek.

          Veronika odwróciła się, by zlokalizować Estelę, ale nigdzie jej nie widziała.

          – Gdzie jest ta twoja dziewczyna? – zapytała maga.

          – Z innymi – odparł i obejrzał się za siebie.

          – Widzisz ją? Niech będzie przy mnie, tak jak się umawialiśmy wcześniej.

          – Zaraz wrócę – powiedział.

          Gdy Jose odszedł, Gert spojrzał w niebo.

          – Jakoś to wszystko strasznie się wlecze... Chociaż, biorąc pod uwagę, ile zazwyczaj trzeba czasu, by się dobrze rozejrzeć, można stwierdzić, że tempo jest błyskawiczne – stwierdził.


          Wkrótce mag przyprowadził Estelę. Dziewczyna z rapierem w ręku kucnęła obok czarodziejki.

          – Trzymaj się blisko mnie, a jakby coś się działo, mów – poleciła jej Veronika.

          Ta skinęła tylko głową.

          Czarodziej westchnął i skupił swoją uwagę na budynku. Potem westchnął po raz kolejny. Veronika skoncentrowała się na wiatrach magii. Chciała wiedzieć, czy on właśnie nimi manipuluje, ale nic się nie działo. Zaczęła mu się przyglądać.

          Po chwili bezruchu znowu westchnął i pokręcił głową. Gert pytająco popatrzył na narzeczoną, a potem na Jose.

          – Dasz radę – powiedział i poklepał go po ramieniu.

          Mag pokiwał głową i zdawało się, że już coś powie, ale nic z tego nie wyszło.

          – Co z tobą? – zapytała go zaniepokojona czarodziejka.

          – Wszystkie zaklęcia, które wydają mi się odpowiednie, powodują hałas. Po cichu mogę jedynie spalić to wszystko od razu. Dajcie mi się skupić – poprosił. – Muszę to dobrze przemyśleć.

          – Miałeś na to mnóstwo czasu – wyrzuciła mu Veronika.

          – Rozmawialiśmy o strategii... Jeszcze chwilę...

          – Pociski wcale nie robią takiego hałasu – stwierdziła.

          – Zanim poczują dym albo zobaczą ogień, usłyszą, że coś uderzyło w dach. Gdybym wszedł na górę, to nie byłoby problemu, ale ja się nie wspinam tak dobrze jak wy.

          Gert się rozejrzał.

          – Podpal cokolwiek – zasugerował. – Ja wniosę to na dach.

          – Nie żartuj. Nigdzie nie pójdziesz – zaprotestowała jego narzeczona.

          – To wal. Jeśli usłyszą, to trudno – powiedział.

          – Wal – powtórzyła za nim Veronika.

          – W porządku. – Jose skinął głową.

          Wstał i od razu wypowiedział zaklęcie. W stronę zajazdu pomknęło kilka ognistych pocisków, z których jeden wpadł do środka przez dach. Uderzenie faktycznie było dość silne, a co za tym idzie, głośne.

          Wszyscy czekali w napięciu na rozwój sytuacji. Po chwili strzecha zaczęła płonąć, a z budynku doszedł ich krzyk:

          – Pali się! Uwolnijcie nas! Pali się!

          – Są u góry. Żeby tylko teraz ich nie ewakuowali – powiedział Gert, po czym zwrócił się do Jose: – Otworzę okiennice. Celuj w parter.

          – A jak uwolnimy zakładników? – zapytała czarodziejka.

          – Nie wiem. Niech wyskakują przez okno – rzucił, po czym biegiem ruszył w stronę zajazdu.

          Jego narzeczona odłożyła pistolet, by w razie czego móc szybko użyć magii.

          – Pali się! Ktoś wzniecił ogień! – usłyszeli ze środka paniczny krzyk.

          – Zgaście to i zamknijcie się! – odpowiedział ktoś.

          Gdy tylko Gert dotarł do okiennicy, wyciągnął rękę do skobla i uniósł go delikatnie, starając się nie robić hałasu. Niestety zaskrzypiał i to dość głośno.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz