część 46

282 37 17
                                    

          W środku było dosyć gwarno. Ludzie głośno dyskutowali wyraźnie czymś poruszeni. Veronika powoli podeszła do baru, przysłuchując się rozmowom gości.

          – Nie jeden wampir, tylko kilka. Ktoś mówił o pięciu – usłyszała.

          – Dzień dobry. Czym mogę służyć? – przywitał ją mężczyzna stojący za barem.

          – Poproszę kieliszek dobrego wina.

          – Przynieść do stołu? – zapytał.

          – Nie, dziękuję. Tu się napiję... I porcję wódki – dodała, gdy już nalewał.

          – Kłopoty? – zainteresował się i podsunął jej trunki.

          – Nie. – Na blacie położyła srebrną monetę.

          Barman zniknął na zapleczu, by po chwili wrócić z talerzem, na którym była kromka chleba i kawałek pachnącego, pieczonego mięsa. Postawił go przed Veroniką.

          – Na nasz koszt – powiedział, uśmiechając się.

          Podziękowała i skierowała swoją uwagę na gości. Nadal rozmawiali o wampirach. Podobno jednego złapali i o dziesiątej wywlekli na słońce. Wtedy stanął w ogniu, jakby wcześniej został oblany oliwą.

          – Wrzask był niemiłosierny – opowiadał jeden z mężczyzn, skupiając na sobie uwagę pozostałych. – Sam tego nie widziałem, ale mówił mi to ktoś, kto bajek nie opowiada. Widział to na własne oczy.

          – To jakaś plaga – odezwał się ktoś inny. – Władze powinny się tym zająć, ale jak zwykle w takich sytuacjach nie można na nie liczyć. Jak można było dopuścić do tego, żeby tylu ludzi zginęło w ciągu jednej nocy?

          – I to właśnie jest dowód na to, że to nie jeden wampir, tylko stado wampirów!

          Znów podniosła się wrzawa.

          – W mieście są wampiry? – Veronika zagadnęła barmana.

          – Tak mówią, ale proszę się nie obawiać. Zajazd ma ochronę, poza tym do świątyni się nie zbliżą – odpowiedział.

          – To oczywiste – zgodziła się, choć miała zupełnie inne zdanie na ten temat. – Ale z tego co słyszę, wynika, że wiele osób zginęło minionej nocy.

          – Tak gadają. Ja nie słucham plotek... Prawdę mówiąc, kilka osób potwierdza te same historie – przyznał niechętnie.

          – I mówią, że ile jest tych wampirów? – dopytywała.

          – Jeden albo kilka.

          – A ile ofiar?

          – Ofiar? Zaczęło się chyba od jednej. Teraz mówią o pięćdziesięciu, więc trudno mi powiedzieć coś konkretnego. Myślę, że w świątyni będą wiedzieli, ale oni niechętnie udzielają informacji... Zapewniam panią, że w mieście jest bezpiecznie.

          – Z pewnością władze ostrzegłyby ludzi, gdyby istniało jakieś zagrożenie – podtrzymywała temat.

          – To fakt, że na ulicach jest więcej straży, więc coś jest na rzeczy. A jeśli chodzi o tę egzekucję, to pierwsze słyszę.

          – Miejmy nadzieję, że sobie poradzą. – Udała zmartwienie.

          – Skoro całe armie ożywieńców i tych paskudnych wampirów nie były w stanie pokonać Imperium, a nawet podczas ostatniej wojny zostały przegnane z powrotem do Sylvanii, to chyba mało prawdopodobne, żeby jeden, czy nawet kilka wampirów, stanowiło jakieś realne zagrożenie dla miasta.

          – Dla miasta może i nie, ale dla poszczególnych osób z pewnością – stwierdziła.

          – Tak jak już mówiłem, w zajeździe jest bezpiecznie. Mamy wolne izby, jeśli jest pani zainteresowana. Jak widzę, w podróży?

          – Owszem, ale nie jestem tu sama. Jeszcze nie wiem, gdzie się zatrzymamy.

          – Mamy trzy wolne pokoje – poinformował ją karczmarz z nadzieją na interes.

          – Wezmę to pod uwagę. Dziękuję.

          – Jest pora kolacji. Może zechciałaby pani spróbować naszej kuchni? – zachęcał.

          – Zaczekam na znajomych. Na razie zadowolę się tym pysznym winem – ucięła temat i odwróciła się w stronę dyskutujących gości.

          – To wina tych von Carsteinów. Już dawno powinni zrobić z nimi porządek! Panoszą się po Sylvanii, jakby tamtejszy przywódca, który zwie się Księciem, był jednym z naszych Elektorów pod władzą Imperatora.

          – Coś jest na rzeczy – powiedział mężczyzna z kuflem piwa w ręku.

          Veronika uważnie mu się przyjrzała. To mógł być zdrajca albo jakiś demagog. Zdarzało się, że tacy wprowadzali spore zamieszanie.

          – Dlaczego nic z tym nie robią? – kontynuował. – Dlaczego Imperator i cała jego armia po prostu tam nie wjadą i nie zrobią z tym porządku?

          – Głupi jesteś! Byłeś w Sylvanii? – zapytał ktoś.

          – Nie, a ty?

          – Też nie, ale znam kogoś, kto tam był. Ziemia tam jest skażona, nic na niej nie urośnie. Za to pod ziemią, na terenie calutkiej Sylvanii, są pozasypywane zwłoki, które gromadzili przez tysiące lat. Na wezwanie tego ich Księcia, zdaje się, że ma na imię Manfred albo jakoś tak, wszystkie te trupy powstaną. Przerażający widok. Niejeden taki odważny jak ty uciekałby, gdzie pieprz rośnie. A każdy z naszych, który by padł w tej bitwie, przyłączyłby się do ich armii. Tam są ich miliony, jeśli nie więcej. Poza tym to czarnoksiężnicy, wszystkie te wampiry jak jeden. Nasi chłopcy czarować nie umieją.

          – A Kolegia Magii? Kolegia nie wesprą armii w walce z Sylvanią?

          – Widać takie są stosunki sił, że się nie da. A jeśli twierdzisz, że dałoby się, a przez niechęć nikt z tym nic nie robi, to radzę ci zachować to dla siebie, bo ktoś mógłby pomyśleć, że nastajesz na władze imperialne. – Mężczyzna pogroził palcem swojemu rozmówcy. – A wtedy biada ci.

          – Ja nic złego nie powiedziałem. Po prostu się dziwię. Może i jest coś w tym, co mówisz. A jeśli coś głupiego powiedziałem, to tylko z troski o Imperium. Zresztą chodzi tu o te wampiry w Nuln. Skądś się wzięły. Jakby ich tam nie było, to i tu nie byłoby problemu. Na pewno stamtąd przylazły szerzyć tu swoje zło i tę czarną magię – wycofał się mężczyzna z kuflem piwa.

          – Podobno kilku ciał nie znaleźli. Była tylko krew i zdemolowane mieszkania...

          Wtedy otworzyły się drzwi i do środka wszedł Gert. Podszedł do narzeczonej i przywitał się z karczmarzem, który od razu zaoferował mu swoje usługi. Tak jak jego narzeczona, zamówił kieliszek wina i wódkę.

          – Zostawiliśmy ją. Kapłani się nią zajęli – zaczął, ale Veronika pokręciła głową, więc przerwał.

          Nikt, nawet przez przypadek, nie mógł tego słyszeć.

          – Edi pojechał do Ermana – zmienił temat.

          – W mieście są wampiry. Zaszalały w nocy – poinformowała go. – Ludzie tu o tym mówią.

          – Użyłaś liczby mnogiej.

          – Straty wskazują na to, że było ich więcej.

          – Jak to? – Zaniepokoił się. – Był przecież jeden.

          – W mieście z pewnością były też inne.

          – O czym ty mówisz? – zapytał szeptem.

          – W miastach Imperium mieszkają wampiry – oznajmiła równie cicho.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz