część 38

300 34 7
                                    

          By dotrzeć do celu, musieli zboczyć z głównego traktu. Droga wiodła przez wzgórze, z którego był dość stromy zjazd. Skręcili przed nim i objechali je. Las, w którym się znaleźli, był dość gęsty, a ich trasa tak zarośnięta, że nie mogli jechać zbyt szybko.


          W pewnym momencie Veronika dostrzegła leżące w paprociach ciało.

          – Chwila – powiedziała, zatrzymując się.

          Jej towarzysze zrobili to samo.

          Czarodziejka powoli ruszyła w tamtą stronę, czujnie rozglądając się dokoła. Narzeczony był tuż za nią. Pozostali czekali w napięciu, obserwując okolicę.

          Gdy dotarła do zwłok, zsiadła z konia.

          – Co chcesz od niego? – zapytał Gert.

          – Chcę sprawdzić, co tu się stało.

          – To był nasz przewodnik – poinformował ją ściszonym głosem.

         – Bogowie! Trzeba było mówić. Myślałam, że może wampir tu był, wypił kogoś...

         – Nie wiedziałem, czego szukasz – usprawiedliwił się. – Powiedziałaś tylko „chwila".

         – Jak widzę trupa w lesie, chcę to sprawdzić. Jeśli to wasz przewodnik, to w porządku.

         – Max, twój znajomy z beczki. Próbował uciec – wyjaśnił Gert.

         – Rozumiem. – Zerknęła w stronę nieboszczyka, po czym wsiadła na konia.


          Zaczęło się robić szaro, gdy wyjechali na spore wzgórze, z którego w oddali dostrzegli wieżę. Jej podstawa była już w cieniu. Veronika obawiała się, że nie uda im się osiągnąć celu przed zmrokiem. Miała nadzieję, że Dietmunda von Carsteina jeszcze tam nie było.


          Na polanę otaczającą budowlę dotarli po zachodzie słońca. Zwłoki leżały tak, jak je zostawili. Skrzynia należąca do wampira była roztrzaskana, a po jego ubraniach nie było śladu.

          – Był tu – powiedziała czarodziejka.

          Edgar wyciągnął miecz i zaczął się rozglądać.

          – Nadal może tu być – zauważył słusznie.

          – Możliwe – zgodziła się z nim. – Trzeba chociaż połamać kości tym trupom. Wtedy już ich nie użyje.

          Podeszła do nich i w pośpiechu pozbierała porozrzucaną broń. Gert z kolei zajął się nogami nieboszczyków.


          – Co robimy? – zapytał Edi. – Wchodzimy, czy czekamy na zewnątrz?

          – Wchodzimy – zdecydowała. – Trzeba sprawdzić, czy tam jest... Musimy ukryć konie na wypadek, gdyby jeszcze nie wiedział, że przyjechaliśmy. Nie powinien zbyt szybko zorientować się, że tu jesteśmy.

          – Wprowadźmy je do środka – zaproponował Gert. – Możemy zabarykadować wejście.

          – Wtedy będzie wiedział, że ktoś tu był – zauważył Edgar.

          – To bez znaczenia. Mamy to, czego on szuka. To byłaby dla niego okazja – powiedział Gert.

          – Owszem, ale sam mógłby nie chcieć nas atakować – przypomniała mu narzeczona.

          – To chyba rozsądniejsze niż zostawiać mu otwarte drzwi. I tak chyba nam się nie uda ukryć naszej obecności. Będziemy całą noc siedzieć po ciemku? – zapytał.

          – Dlaczego nie? – Veronika nie dostrzegała w tym żadnego problemu.

          – W takim wypadku proponuję udać się na taras, ale konie musimy zostawić na dole... Ktoś, kto wejdzie do środka, prędzej znajdzie je niż nas.

          – Powinniśmy być bliżej wejścia niż konie – zasugerowała, nie zgadzając się z narzeczonym. – Gdybyśmy byli u góry, a on wlazłby do tej wieży, mógłby się na nas zasadzić.

          – Więc co? Zostaniemy na parterze?

          – Myślę, że to rozsądne.

          – Popieram ją – odezwał się Edi. – Najgorsze jest to, że najpierw musimy sprawdzić, czy go tam nie ma, a on w tym czasie może się zjawić.

          – Ktoś będzie musiał zostać na dole – stwierdziła.

          – Jose? – Gert spojrzał na czarodzieja, który skinął głową na znak zgody.

          – Nie sądzę, żeby tu był – powiedział. – Wziąłby stąd swoich pomocników. Pewnie do czegoś by ich wykorzystał.

          – Zakładasz, że to nie on zabrał rzeczy? – zapytała.

          – Może i zabrał, ale wydaje mi się, że potem się wyniósł.

          – To prawdopodobne – Edgar przyznał mu rację. – Tylko dokąd się udał? Jeśli nie chciał tu zastawić pułapki... W zasadzie nie musiał wiedzieć, że będziemy tędy wracać.

          – Może teraz organizuje sobie jakieś wsparcie... – domyślała się.

          – Tu w okolicy nic nie ma – zauważył jej narzeczony.

          – Nieważne. Tak czy inaczej, musimy odpocząć... Skończmy to gdybanie i sprawdźmy, czy w środku jest pusto – zaproponowała.


          Z zapalonymi pochodniami weszli do wieży, prowadząc ze sobą wierzchowce. Zostawili je w dawnej kaplicy. Było to największe pomieszczenie na parterze.

          – Jose, jak coś zauważysz, krzycz. Musisz stanąć tak, żeby widzieć jedne i drugie schody – poinstruowała go Veronika.

          – Zostawię ją na koniu na wypadek, gdybyśmy musieli szybko ruszać – usłyszała w odpowiedzi.

          Edi pokręcił głową i bez słowa skierował się do wyjścia.


          Gdy wchodził do kolejnych komnat, Gert obserwując wszystko, stawał w drzwiach. Jego narzeczona w tym czasie szukała śladów magii. Rozglądała się też za zwierzętami, pamiętając, w jakiej formie uciekł im ostatnio Dietmund von Carstein.

          W pomieszczeniu, w którym leżały zwłoki, było sporo szczurów. Posilały się ciałami wojowników.

          – Co teraz? – zapytał Gert, patrząc na to z obrzydzeniem.

          – Nic. Nie sądzę, aby wśród nich był wampir. Raczej by tego nie jadł – stwierdziła czarodziejka. – Chowańca też chyba tu nie ma.

          – Co to jest chowaniec? – zainteresował się Edgar.

          – Zwierzę z pewnymi magicznymi zdolnościami stworzone przez maga i służące mu – wyjaśniła.


          Po tym jak sprawdzili cały budynek, wrócili do Jose. Następnie zgodnie z planem zaprowadzili konie na piętro. W tym czasie Edi pilnował wejścia do wieży.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz