część 45

289 34 15
                                    

          Gdy wyjechali z lasu, ich oczom ukazało się miasto.

          – Kochałeś kiedyś? – Veronika zapytała Ediego.

          – Tak i dlatego wiem, o czym mówię – przyznał zaskakująco szczerze. – Dwie osoby są ze sobą szczęśliwe, a potem jedna z nich odchodzi i to się kończy. Co komu po tym? Miłość daje nieszczęście... – zamilkł na chwilę. – Najgorsze jest to, że często zdajemy sobie sprawę z tego, że kochaliśmy, gdy już jest po wszystkim – dodał jakby w zamyśleniu.


          Gert i Jose dołączyli do nich dopiero przy bramie. Edgar uiścił tam wymaganą opłatę i wjechali do Nuln.

          – Dziś nie opuszczamy miasta, prawda? Jest za późno? – zapytała czarodziejka.

          – Jeszcze jest parę godzin do zmroku – stwierdził jej narzeczony.

          – Tak, ale przecież nie chcemy jechać w nocy.

          – Masz rację. Nie zdążymy wszystkiego załatwić – przyznał z nutą niezadowolenia.

          – Zatrzymamy się u Ermana – oznajmił Edi.

          – To chyba dobry pomysł – poparł go przyjaciel.

          – A nie lepiej w jakimś zajeździe, w którym nas nie znają? – zasugerowała. – Nie powinniśmy ściągać na nikogo kłopotów. Poza tym wampir miałby trop, który mógłby doprowadzić go do ustalenia naszej tożsamości.

          – Ermanowi można ufać. Tam przynajmniej porządnie się wyśpimy. Nie będziemy musieli trzymać wart – zapewnił ją Edgar.

          – A będzie tam ktoś, kto wyczuje magię? – zapytała Veronika.

          – Nie jestem pewien, ale porozmawiam z nim o tym i poinformuję cię... To moje miasto i najlepiej wiem, gdzie jest, a gdzie nie jest bezpiecznie – powiedział Edi.

          – W porządku – zgodziła się, po czym zwróciła się do Gerta. – W zasadzie chciałam tylko spytać, czy nie miałbyś nic przeciwko, gdybyśmy przełożyli ślub, skoro i tak dziś nie wyjeżdżamy?

          – Słucham? – Był zupełnie zaskoczony tym pytaniem. – Właśnie dlatego, że nie wyjeżdżamy, to jest dobry moment, żeby się tym zająć. Przynajmniej nie musimy się tak spieszyć.

          – Rano też byśmy nie musieli – stwierdziła.

          – Dziś mielibyśmy wieczór i noc. Moglibyśmy to uczcić – przekonywał. – Oczywiście bez szaleństw.

          – Może przełóżmy to...

          – Masz jakiś powód? – wszedł jej w słowo.

          – Tak. Nie wiem, czy to dobry pomysł – wyznała.

          Gert westchnął i pokręcił głową.

          – W porządku. Jeśli chcesz, możemy zaczynać od początku, bylebyśmy zdążyli przed ostatnim nabożeństwem w świątyni – powiedział, po czym uśmiechnął się przebiegle. – To jak? Jedziemy na zakupy, czy mam zaczynać?

          – Bądź poważny – upomniał go Edgar. – Rozmawiacie o życiowej decyzji, a ty co? Na dodatek ten pośpiech. Ile wy jesteście razem? Lat trzeba, żeby się poznać.

          – On ma rację – poparła go Veronika.

          – Daj spokój. Przecież już o tym rozmawialiśmy – Gert zwrócił się do narzeczonej, zupełnie ignorując przyjaciela.

          – Wiem, ale nadal uważam, że powinniśmy...

          – Nie chcesz wziąć ze mną ślubu? – znów jej przerwał. – O ile dobrze pamiętam, zgodziłaś się, więc chyba nie ma o czym rozmawiać. Kochamy się, a to jest najważniejsze. Kochasz mnie? Ja wiem, że ty mi tego nie powiesz, ale możesz zasugerować odpowiedź.

          Edi popatrzył na nich ze zdumieniem.

          – Załatwcie to między sobą, najlepiej na osobności. Ja jadę do Ermana – oznajmił i nieco przyspieszył, zostawiając ich z tyłu.

          – Kim jest ten Erman? – Veronika zapytała Gerta.

          – Przyjacielem. Ma ochronę i jest godny zaufania – odparł, jednak sprawiał wrażenie, jakby nadal czekał na odpowiedź.

          – Przecież wiesz, że tak – powiedziała w końcu.

          – O, i ja nie potrzebuję innych argumentów. – Uśmiechnął się.

          – A ja potrzebuję. Więcej nas dzieli, niż łączy. Uczucie nie może zrównoważyć tego wszystkiego.

          – Co niby nas dzieli? Nic nas nie dzieli – stwierdził. – Ty źle na to patrzysz. To, o czym mówisz, tylko nas różni. Przez to tak do siebie pasujemy. Poza tym poruszamy się nocą, lubimy ciche zagrania, nie zwracamy uwagi na honor. Ja nie będę w żaden sposób ci przeszkadzać w pracy. To dla ciebie ważne, dlatego pomagam ci, jak umiem i zamierzam ci towarzyszyć.

          – A ja myślę, że nie powinnam cię tak narażać. Skoro mi na tobie zależy, nie powinnam robić ci krzywdy.

          – Wiem, czym się zajmujesz i wiem, co może się zdarzyć. Wchodzę w to, kochanie. Skoro ustaliliśmy, że różnice nas łączą...

          – Nie, ty to ustaliłeś – zaznaczyła, przerywając mu.

          – Ale to są fakty. Weźmy na to koło powozu, które ma oś. Ta idealnie do niego pasuje. Chociaż się różnią, bez siebie byłyby tylko...

          – Myślę, że z nią gorzej – powiedział zmartwiony Jose, podjeżdżając do narzeczonych.

          – Zaraz będziemy w świątyni. Tam jedziemy, prawda? – Veronika zwróciła się do narzeczonego.

          – Upewnię się – zadeklarował, po czym przyspieszył, by dogonić Edgara.

          Wkrótce znacznie zmienili kierunek.


          – Ja tam nie idę – oznajmiła czarodziejka, gdy zatrzymali się w pobliżu świątyni Morra.

          – Dobrze. Daj mi te książki, sam je tam zawiozę – zaproponował Gert.

          – Słucham? – To ją zaskoczyło. – Nie zamierzam ich oddawać.

          – W porządku – ustąpił, nie chcąc kolejnej sprzeczki – ale nie możesz zostać tu sama.

          – Mogę. Co to za zajazd? – wskazała lokal, który z zewnątrz wyglądał na dość przyzwoity.

          – Zatrzymują się tam przede wszystkim goście świątynni, dla których nie ma miejsca w środku. Kupcy i tacy tam. Porządne miejsce – odpowiedział.

          – To ja tam zaczekam, a ty idź z nimi. – Skinęła w stronę towarzyszy, po czym ruszyła do zajazdu, nie czekając na protesty narzeczonego.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz