część 64

212 31 14
                                    

          Czarodziej podbiegł do kobiety i stojącego przy niej najemnika. Popatrzył na nią trochę oszołomiony.

          – Pewnie wampiry palą jakąś wioskę! Naprawdę nie możemy nic zrobić? – zapytał.

          – Nie – zaprzeczyła, zachowując spokój. – Jest ich zbyt wiele. Odpocznij, wkrótce ruszamy.

          – W dzień odpocznę...

          – Trzymamy się planu – powiedziała z naciskiem, dostrzegając narastające wątpliwości Estalijczyka.

          – A może jakaś zasadzka? – Nie rezygnował.

          – Gdy dotrzemy na miejsce – obiecała.

          – Gdy dotrzemy na miejsce, będziemy mogli co najwyżej się bronić.

          – Nie, poszukamy ich w dzień. – Veronika od razu uświadomiła sobie, że za dużo powiedziała w obecności Alexa. Na moment o nim zapomniała.

          Gdy zerknęła w jego stronę, właśnie jej się przyglądał.

          – Wracaj do obozu – zwróciła się do Jose.


          – Kobieta dyrygująca czarodziejem z Kolegium Płomienia... – powiedział do siebie najemnik, gdy Estalijczyk się oddalał.

          – Ma do mnie słabość – stwierdziła.

          – Oficerowie szkoleni przez pół życia do kierowania leniwym wojskiem nie mają dość charyzmy, by zapanować nad bitewnymi magami z tego Kolegium – zauważył.

          – On nie jest magiem bitewnym – odparła od niechcenia.

          – Być może kiedyś będzie... Myślę, że powinien tam pojechać.

          – Nie lubisz go? – zapytała.

          – Nie, dlaczego? Ci od ognia mają bardzo potężne zaklęcia. Mógłby ich wszystkich spalić na proch.

          – Jasne – rzuciła.

          – Wątpisz? – Odczytał to z jej tonu. – Masz ku temu powody?

          – Znamy się trochę. Widziałam efekty jego zaklęć. Nie sądzę, by miał taką moc. Ich mogą być dziesiątki, a to młody czarodziej – wyjaśniła.

          – Ale ambitny. Jeśli będziesz go tak krótko trzymać, niczego nie osiągnie.

          Veronika popatrzyła na swojego rozmówcę, rozbawiona tym stwierdzeniem.

          – O co ci chodzi? – zapytała. – Ja nikogo nie trzymam, a już na pewno nie jego.

          – Więc jaki jest plan? – Uśmiechnął się nieszczerze.

          – Jedziemy na południe.

          – I będziemy ich szukać? – drążył.

          – Jeśli się zjawią w okolicy i będziemy mieli okazję załatwić to w blasku słońca. Wystarczyłoby pozdejmować im kaptury, prawda?

          – Na pewno dobrze się schowają – powiedział. – Będzie trzeba szukać w nieoświetlonych miejscach. Słyszałem, że lubią odpoczywać w trumnach, więc obstawiałbym cmentarz... Chyba że zatrzymamy się w jakimś mieście. Wtedy znowu będą miały mnóstwo kryjówek do dyspozycji. To gdzie będziemy się bronić?

          – Mam nadzieję, że nie będziemy musieli – przyznała.

          – A skąd pomysł, że one za nami jadą? – zapytał.

          – Takie założenie. Zazwyczaj wioski same się nie palą. – Skinęła w stronę pożaru. – Tak to po prostu wygląda.

          – Nie zawsze utrzymywanie tajemnicy jest dobrym rozwiązaniem.

          – Zgadzam się z tobą. A dlaczego mi o tym mówisz? – Nie zamierzała w nic go wtajemniczać, a w związku z tym, postanowiła zmienić temat. – Czy ty zawsze tak przesłuchujesz narzeczone swoich pracodawców? – Posłała mu delikatny uśmiech.

          – Nie, tylko te wybrane. – Spojrzał jej w oczy. – Powiedzmy, że mi się podobasz.

          – Nie wiem, jak mam to potraktować. To komplement?

          – A jakżeby inaczej. Swoją drogą, nie miałbym nic przeciwko przesłuchaniu cię... – Podszedł do niej bliżej i ściszył głos. – Liczyłbym na to, że za szybko nie zaczniesz współpracować.

          – Zazwyczaj stawiam opór, gdy ktoś próbuje mnie do czegoś nakłonić.

          – To mogłoby być miło. Gdybyś od razu wszystko wyśpiewała, nie byłoby żadnej zabawy. – Nie odrywał od niej wzroku.

          – Masz jakieś specjalne metody wyciągania zeznań?

          – Nie wiem, na ile są skuteczne, ale myślę, że mogłyby być przyjemne – wyszeptał.

          – Zaintrygowałeś mnie – powiedziała.

          Była zadowolona, ponieważ osiągnęła swój cel. Nie wiedziała na jak długo, ale udało jej się odwrócić uwagę Alexa.

          Zerknęła w stronę Gerta, który najprawdopodobniej nadal spał. Większość najemników stała, patrząc na ogień rozprzestrzeniający się na północy. Po cichu o czymś rozmawiali.

          – Odpoczywajcie – poleciła im. – Zostaniemy tu jeszcze chwilę. Dobrze wykorzystajcie ten czas, bo nie wiadomo, kiedy zrobimy kolejny postój.


          Gdy ludzie porozsiadali się, do Veroniki podszedł ich dowódca. Rzucił nieprzyjemne spojrzenie w stronę swojego podwładnego, po czym zwrócił się do niej:

          – Co to może być? – Skinął w stronę łuny. – Kłopoty?

          – Wygląda jak pożar – stwierdziła.

          – Spory... To dlatego nas wynajęliście? – zapytał.

          – Gert nie mówił, po co was zatrudnił?

          – Do ochrony – odparł mężczyzna. – Powinniśmy wiedzieć o wszystkim, by móc się lepiej przygotować.

          – Jeśli ktoś coś wie, to jest to Gert i proszę z nim rozmawiać na ten temat, ale lepiej go teraz nie budzić. Możecie porozmawiać, jak już ruszymy – zasugerowała.

          – Przepraszam. Nie chciałem...

          – Nie szkodzi – przerwała mu.

          Najemnik skinął głową, po czym odwrócił się i odszedł.


          – Będziecie teraz sypiać na zmianę i odsyłać jedno do drugiego, gdy ktoś spróbuje się czegoś od was dowiedzieć? – zapytał Alex.

          – Tak, to jest nasz plan – potwierdziła Veronika, uśmiechając się.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz