część 18

361 35 6
                                    

          – Zależy nam na tym, by znaleźć tego wampira. Właśnie dlatego tędy jedziemy – oświadczyła Veronika. – Jeśli nie chcesz go szukać, zostań w wieży albo gdzieś...

          – Wracając do tematu – przerwał jej Edgar. – Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, to ja też nie chcę tego ślubu.

          – Znowu go lubię – czarodziejka powiedziała do Gerta, który otworzył usta ze zdumienia.

          – Zrobimy, jak będziesz chciała – odezwał się po chwili milczenia. – Najbardziej zależy mi na tym, żebyśmy zostali małżeństwem. Nieważne jak.

          – A mnie, by nie żyć tak zwyczajnie.

          – To już zauważyłem – przyznał. – Chciałem sprawić ci przyjemność. Wiesz, otoczyć cię dobrobytem, dać słodycz, uśmiechy, radość, prezenty...

          – I znowu czuję się winna – przerwała mu wymienianie tego wszystkiego. – Ja to doceniam i rozumiem...

          – Nie musisz czuć się winna. Nie robiłem tego dla siebie, tylko dla ciebie – wyjaśnił.

          – Ja chyba nie tego potrzebuję. Nie zależy mi na pieniądzach, na wygodnym życiu, ani na niczym takim, o co pewnie podejrzewa mnie Edi... Mógłbyś być bankrutem w łachmanach i też byłoby dobrze... Tak to teraz widzę. Może dlatego, że nie chodzę głodna i zawsze mam gdzie mieszkać. Pewnie w innych warunkach moje stanowisko by się zmieniło... Przestraszyłam się, że chcesz mnie w tym zamknąć i zatrzymać – szczerze wszystko z siebie wyrzuciła.

          – Kocham cię taką, jaka jesteś – wyznał. – Zaraz po powrocie każę porąbać wiatę i oddać ją mieszkańcom wioski na rozpałkę. Będą mieli drewno.

          – Włożyłeś w to serce...

          – Tym cieplej będzie im w zimę – powiedział z uśmiechem.

          – Kupię od ciebie tę wiatę – zaproponował Edgar, o którym zupełnie zapomnieli.

          – Jeśli jedynie ślub byłby lukrowy, a potem wszystko wróciłoby do normy, to ja jestem w stanie tę słodycz przełknąć... – oświadczyła Veronika, patrząc przed siebie.

          – Nie chcę, żebyś się zmuszała do przełykania czegoś, na co nie masz ochoty.

          – Przełknę to z przyjemnością, mając świadomość goryczy, która potem nastąpi.

          – Chcesz goryczy? – zapytał zaczepnie Gert.

          – Tak... – potwierdziła. – Ale nie bierz tego zbyt dosłownie – dodała, zerkając na niego. – To tylko przenośnia. Przecież wcześniej było świetnie, a na pewno nie słodko.

          – Nie powinnaś się obawiać – wtrącił Edi. – Najlepsze chwile wspólnego życia kończą się w dniu ślubu. Potem jest już tylko gorzej.

          – A co znaczy „najlepsze"? – zapytała go.

          – Wyrażanie uczuć, przynoszenie kwiatów, adorowanie, zdobywanie... Wiesz, jak to jest? Widzisz w sklepie sukienkę, która cholernie ci się podoba. Chcesz ją mieć. Kupujesz, wkładasz dwa razy, a potem wisi w szafie i niszczeje, bo ty już zobaczyłaś następną – rozwinął swoją myśl.

          – Nie, nie wiem, jak to jest – odparła Veronika. – Sądzę, że się mylisz.

          – A co ty możesz o tym wiedzieć? Masz jakieś doświadczenie w tej kwestii? – uniósł się Edi.

          – Właśnie zdobywam. Czy ty może miałeś żonę? – Przyglądała mu się uważnie.

          – Nie mówimy o mnie – mruknął.

          – Skoro wygłaszasz takie sądy, znaczy, że miałeś. Tak? – Nie odpuszczała.

          – Powiedzmy, że dużo o tym rozmyślałem i poczyniłem szereg obserwacji.

          – Samo rozmyślanie chyba nie wystarczy.

          – Dobrze. Powiedz mi, ile znasz szczęśliwych małżeństw? – zaczął od innej strony.

          – Ja się w ogóle nie zajmuję takimi kwestiami – odparła.

          – A widzisz, ja się zajmuję.

          – Dlaczego? – Bawiła ją ta wymiana zdań i powaga, z jaką podchodził do sprawy jej rozmówca.

          – To jeden z pierwszych tematów w karczmie – wyjaśnił. – I zaufaj mi, nikt tam nie chwali swojej żony.

          – Więc to chyba nie ma sensu – zwróciła się do Gerta, który uważnie przysłuchiwał się temu.

          – Może ma, może nie ma. Jeżeli chcemy wziąć ślub, dlaczego mielibyśmy z tego rezygnować? – Nie widział ku temu powodów.

          – Słyszałeś. Dziś jest dobrze, ale po ślubie to się skończy – powtórzyła za Edgarem.

          – Myślę, że to ma jakiś związek ze zdobywaniem. Jak już masz to, czego pragniesz, chcesz czegoś innego, by móc znowu zdobywać – tłumaczył im Edi.

          – Coś mi tu nie pasuje. Ja już dawno go zdobyłam, a nadal chcę – stwierdziła Veronika. – I nie chodziło mi o małżeństwo... Wręcz przeciwnie.

          – Zatem moja teoria tyczy się tylko mężczyzn.

          – A czy przypadkiem nie chodzi o to, aby pójść z kobietą do łóżka, a nie przed ołtarz? – zapytała.

          – Coś w tym jest. – Edi musiał przyznać jej trochę racji. – Ale w takim wypadku dlaczego małżeństwa są zawierane?

          – Bo większość kobiet nie chce słyszeć o tym przed ślubem?

          – Tu znowu się z tobą nie zgodzę. Większość nie ma żadnych oporów w tych kwestiach.

          – Może akurat tymi mężczyźni nie są zainteresowani? Zabiegają o te niedostępne, żenią się z nimi i osiągają swoje cele. Potem faktycznie mogą szukać czegoś innego. Tu mogłabym się przychylić do słuszności twojej teorii.

          – Róbcie, co chcecie – zakończył Edi, wywołując uśmiechy na twarzach Gerta i Veroniki.


          Po zakończeniu tej rozmowy podróżowali w ciszy. W końcu dotarli na otwarty teren. Las ciągnął się dalej po ich lewej stronie. Pagórki i wzgórza przed nimi porastały bujne trawy.

          Jose stanął w cieniu drzew i rozglądał się po okolicy. Dopiero po chwili wyjechał kilkanaście kroków naprzód, by mieć szersze pole widzenia. Wtedy towarzysze dołączyli do niego.

          Nie dostrzegali żadnego ruchu, a jedynymi dźwiękami, jakie ich dochodziły, były szum lasu i parskanie ich koni.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz