– Może rozświetlimy sobie drogę? – Edi zwrócił się do Jose, gdy już ruszyli.
– Nie – stanowczo zaprotestowała Veronika.
– I tak się na niego nie natkniemy, a przynajmniej nikt nie walnie łbem w żadną gałąź – upierał się przy swoim.
– Może zechce nas zabić, napić się... – zwróciła się do czarodzieja, bo dostrzegła pozytywy propozycji Edgara.
– Sugerujesz, żeby wskazać mu kierunek? – upewnił się Jose.
– Chyba nic lepszego nie można teraz zrobić – potwierdziła.
Estalijczyk zatrzymał się, zsiadł z konia i na ziemi zaczął czegoś szukać po omacku. Potem wsiadł z powrotem i przy użyciu magii podpalił gałąź. Trzymał ją jak pochodnię. Oświetlała teren w promieniu dziesięciu kroków.
Wszyscy byli skoncentrowani i czujni, rozglądali się. Przejechali spory kawałek drogi, gdy Veronice rzuciło się w oczy coś nienaturalnego na jednym z drzew. Z jakiegoś powodu przyciągnęło jej uwagę. Wydawało jej się, że to fragment materiału zaczepiony na gałęzi.
– Stójcie – powiedziała i powoli podjechała do tego drzewa.
Pozostali zatrzymali się, a Edi od razu sięgnął po miecz. Faktycznie znalazła strzępek ciemnej tkaniny ze srebrnym haftem. Wampir miał na sobie coś podobnego, gdy próbował ją przesłuchiwać.
Zsiadła z konia.
– Co znalazłaś? – zainteresował się Jose.
– Chodź tu ze światłem – poleciła. – Prawdopodobnie fragment jego ubrania.
Podszedł do niej i oboje zaczęli się rozglądać.
– Jest – powiedział podekscytowany, wskazując na ziemi wyraźny odcisk kopyta.
Wyglądało na to, że wampir tylko chwilę jechał drogą, po czym skręcił w las.
– Dzięki Ranaldzie – Veronika zwróciła się do Pana Złodziei, u którego można było wymodlić uśmiech losu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mieli niesamowite szczęście.
– Tyle czasu... – mruknął czarodziej i spojrzał na towarzyszkę. – Wkrótce zacznie świtać. Pewnie już szuka sobie kryjówki... Możemy pojechać do wieży i wrócić tu później... Twojego konia nie ukryje.
– Więc tak zróbmy – zdecydowała, zostawiając na gałęzi skrawek materiału, by rano nie mieli problemu z odnalezieniem tego miejsca.
– A jednak mamy tropicieli – powiedział Gert. – Chyba uda nam się go dorwać w krótkim czasie.
– Spieszy ci się gdzieś, kochanie? – zapytała go Veronika, wracając do konia.
– Mam nadzieję, że nie spóźnię się na ślub.
– A kiedy go bierzesz? – droczyła się z nim.
– Jeszcze dwa tygodnie... W zasadzie to nie ma znaczenia gdzie, prawda? – Uśmiechnął się przebiegle, co nie uszło jej uwadze.
– To znaczy? – zapytała, ruszając.
– To znaczy, że gdziekolwiek byśmy nie pojechali, zawsze znajdzie się jakaś świątynia, do której można wejść i złożyć przysięgę – wyjaśnił.
– I mówisz to teraz, gdy już się zgodziłam na lukrowe figurki na torcie?
– Złóżmy to na barkach losu – zaproponował.
– Wiesz, że potrafię tak pokierować losem, żeby nie być w miejscu, w którym nie chcę być. – Zerknęła na niego, udając powagę.
– Na razie to wampir będzie wskazywał nam kierunek.
– Cudownie. Zawsze o tym marzyłem – rzucił ironicznie Edi.
– Jak to miło, gdy spełniają się czyjeś marzenia – odparła z uśmiechem.
– Będzie mi brakowało tych sporów między nami, gdy już wampir z wami skończy – zwrócił się do niej Edgar.
– Mówiłem, że cię lubi – szepnął do narzeczonej Gert.
– Nigdy mi tego nie mówiłeś – zauważyła.
– Ale mówiłem, że Edi ma specyficzny sposób okazywania przyjaźni?
– To tak – potwierdziła. – Nie nazwałabym tego przyjaźnią, ale wystarczy, że trzymał na muszce kogoś, kto chwilę wcześniej zamierzał rozwalić mnie wielką, drewnianą pałą.
– Nie nazwałabyś tego przyjaźnią? – zdziwił się Gert. – Przyjechał tu dla ciebie i pomógł znaleźć to miejsce.
– Rozumiem. Wszystkim wam jestem bardzo wdzięczna za pomoc. Miałam trochę kłopotów – przyznała.
– Trochę kłopotów? – oburzył się Edgar. – Kłopoty to mają uzależnieni od mandragory.
Świtało, gdy dojechali do wieży.
– Rozdzielmy się – zaproponowała czarodziejka i zwróciła się do Jose: – Idź z Edim jednymi schodami, jeśli się zgodzi, a ja i Gert pójdziemy drugimi. Wszystko po drodze trzeba przejrzeć. Może coś tu po nim zostało.
– Kiedy zamierzacie odpocząć? – zapytał Edgar.
– Jak znajdziemy wampira – odparła, zsiadając z konia.
– No to chodźmy. – Od razu ruszył do środka.
Veronika wybrała część budowli, w której już była. W pomieszczeniach na parterze nie było okien. Stały tam stare, sypiące się regały na broń, ale to ich nie interesowało. Szukali śladów, jakie ewentualnie mógł zostawić wampir. Wyżej, mniej więcej w połowie wieży, były pomieszczenia, w których zatrzymali się strażnicy. Znaleźli tam prowiant, ubrania, amunicję i kuszę, którą Gert od razu zabrał. Kobieta wzięła stamtąd jedynie sakiewki.
Po drodze mijali martwych najemników. Czarodziejka pospiesznie ich przeszukała, ale nie znalazła niczego poza pieniędzmi, choć i tych nie było zbyt wiele.
CZYTASZ
Strażnicy cienia II
FantasyImperium to kraj stworzony przez Sigmara - człowieka, który potem stał się bogiem. Żyją w nim ludzie, a obok nich krasnoludy, elfy i niziołki. Niestety nie tylko... W lasach kryją się niebezpieczne bestie oddane Chaosowi. W miastach wyznawcy mroczny...