część 77

195 30 12
                                    

          – Mogło wyjść nietaktownie, choć uwierz mi, że nie miałam nic złego na myśli – wyjaśniła, po czym wyciągnęła rękę w stronę rozmówczyni.

          Veronika odpowiedziała tym samym.

          – W moim kraju jestem osobą na stanowisku i przyzwyczaiłam się do pewnego sposobu rozmawiania. Jestem dowódcą i zazwyczaj wymagam posłuchu. Oczywiście mam też przełożonych i przed ich obliczem sama zajmuję pozycję, powiedzmy, niższą. Po prostu przywykłam do hierarchii – tłumaczyła Estela.

          – Rozumiem – przyznała kobieta. – Hierarchia panuje wszędzie. Każdy jest pod kimś albo nad kimś, ale ani ja, ani Jose byle kmiotami nie jesteśmy.

          – Wiem, aczkolwiek, nie widząc żadnych insygniów wojskowych, doszłam do wniosku, że nie jesteście osobami z tym związanymi, a tym bardziej moimi przełożonymi, więc... Naprawdę trudno jest mi to wyjaśnić. Tak czy inaczej, przepraszam. – Bardzo zależało jej na zgodzie.

          – W porządku.

          – A to, że chciałam tam na moście... Chciałam pomóc... – ciągnęła.

          – Rozumiem.

          – Mam doświadczenie w walce. Nadal uważam, że to był dobry pomysł, chociaż nigdy nie miałam do czynienia z wampirami i pierwszy raz jestem tak daleko na północy – przyznała Estalijka. – Poza tym jestem młoda i wciąż się uczę.

          – Ja także nie mam doświadczenia z wampirami i po prostu wydało mi się to zbyt ryzykowne. To wszystko – powiedziała czarodziejka. – Mam nadzieję, że mój pomysł jest lepszy.

          – Ja też. – Uśmiechnęła się. – Zrealizujmy go.


          Gdy kobiety wyszły zza budynku, wszyscy już byli gotowi do drogi. Co dziwne, niedaleko na ciężkim pociągowym koniu siedziała barmanka. Na plecach miała miecz w skórzanej pochwie zrobionej przez niezbyt uzdolnionego amatora.

          Veronika pytająco popatrzyła na Gerta.

          – Co? – zapytał szeptem, gdy do niego podeszła.

          – Wziąłeś sobie dziewczynę?

          – Nie – zaprzeczył od razu.

          – To co ona tu robi?

          – Chce jechać z nami – odpowiedział.

          – I ty się zgodziłeś?

          – Powiedziała, że będzie kopać – wyjaśnił. – Mam kazać jej zostać?

          – Skoro już się zgodziłeś... – Wzruszyła ramionami.

          – Najchętniej zabrałbym wszystkich, ale wygląda na to, że nie ma więcej chętnych.

          – Ale nie próbowałeś ich przekonać? – zapytała narzeczonego.

          – Jej też nie przekonałem. Nie rozmawiałem z nią ani razu. Nie odezwałem się do niej słowem – zarzekał się. – Mogę rozkazać któremuś z najemników, by powiedział jej, że ma zostać.

          – Nie trzeba. – Wsiadła na swojego rumaka. – Jedziemy?

          – Za tamtymi krasnoludami! – polecił najemnikom.

          – Czy to jakiś rasizm? – odezwał się Gottri.

          – Wybacz. Za tamtymi dżentelmenami – poprawił się Gert.

          – Znacznie lepiej. – Zadowolony krasnolud pokiwał głową.


          Nieco spłoszona barmanka stała na uboczu, gdy koło niej przejeżdżali.

          – Może powinieneś z nią porozmawiać? Chyba czuje się nieswojo – Veronika zagadnęła narzeczonego.

          – W ogóle mnie to nie interesuje – odparł. – Jak tak dalej pójdzie, to wszystkie kwiaty nam uschną.

          – O czym ty mówisz? – zapytała zdezorientowana.

          – O plantacji. Zmieniłem temat na bezpieczniejszy – wyjaśnił. – Jest za sucho. Wody w rowach nie starczy na długo. Kiedy ostatnio padało?

          – Nie mam pojęcia. – Kobieta patrzyła na Gerta, jakby ten postradał rozum.

          – Zły temat?

          – Genialny – rzuciła, po czym spięła konia.

          – Nie musisz się tak spieszyć! – usłyszała za sobą. – Pamiętaj, że ci dżentelmeni wyznaczają tempo!

          – Nie będziemy się za nimi wlec! Dogonią nas!


          Krasnoludy zeszły z drogi, gdy je wyprzedzali.

          – Zaczekamy na was! – krzyknął do nich Gert. – Trzeba je jeszcze odnaleźć!


          Po drodze nie widzieli miejsc, w których mogłyby się ukryć wampiry. W końcu dotarli do Alexa, który siedział na sporym kamieniu przy drogowskazie. Jego koń pasł się obok.

          Wstał, gdy byli już blisko.

          – Tam? – zapytała Veronika, patrząc w lewo.

          – Tam i tam. – Wskazał w przeciwnym kierunku. – Sporo tego tałatajstwa... To jest droga do wsi, a tam jest las.

          – Co najpierw? – zapytała. – Wieś. Będzie prościej – zdecydowała.

          – W lesie jest dla nich bezpieczniej – stwierdził Gert. – Tam bym go szukał.

          – Ale tu będzie nam łatwiej.

          – Z pewnością – zgodził się z narzeczoną.

          – To niedaleko. Załatwmy najpierw wieś, a potem pojedziemy do lasu. Mamy czas. Krasnoludy... – Obejrzała się do tyłu.

          Gert popatrzył na swoich ludzi i zwrócił się do dowódcy:

          – Proszę wyznaczyć kogoś, kto zaczeka na tamtych dżentelmenów i skieruje ich do wsi. Chociaż w tym tempie mogą nie zdążyć... Albo nie. Niech wyjedzie im na spotkanie...

          – Niech idą w stronę lasu – wtrąciła czarodziejka.

          – Co? – zapytał.

          – Niech idą w stronę lasu – powtórzyła.

          – Wiem, słyszałem. Nie mogłaś tak od razu?

          – Wygląda na to, że nie mogłam – powiedziała, po czym ruszyła w wyznaczonym przez siebie kierunku.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz