Rozdział 87

711 87 15
                                    

- Nie. Nie! Nadal źle! - pan Donetti wydał z siebie okrzyk rozpaczy i przyłożył rękę do swojego czoła. Popatrzył na mnie załamany.  - Z całym szacunkiem, lady Black, ale jest pani moją całkowitą porażką wychowawczą. 

Kiedy mnie wmurowało w podłogę, Yuma wybuchnął głośnym śmiechem. Do tej pory on sam podpierał ścianę i z obrzydliwą przyjemnością wytykał każdą moją pomyłkę. Jednak do teraz siedział względnie cicho. 

Spojrzałam na niego z udawanym wyrzutem. 

- Czy to cię bawi? - wycedziłam. 

Kiwnął potakująco głową i złapał się za brzuch. Zacisnęłam szczęki, żeby tego nie skomentować. - I tego nauczyłaś się przez ostatnie parę tygodni? Szkoda mi tych biedaków, których spotka zaszczyt tańczenia z tobą tego walca. 

Zmarszczyłam ostro brwi. Yuma najwidoczniej bawił się świetnie. Przynajmniej, do momentu, w którym zauważył mój wyraz twarzy. Przestał się śmiać w jednej sekundzie. 

- Nie jest tak źle, Cassie. - zapewnił. - Trochę więcej praktyki. 

- Ach tak? - odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam do szatni. Rzuciłam przez ramie panu Donetti, że jestem zmęczona i robimy przerwę. Yuma podreptał za mną. Uśmiechnęłam się kąśliwie. - Jakie masz szczęście, że nikt nie zmusi ciebie do tańczenia ze mną "tego walca". 

Zatrzasnęłam za sobą drzwi szatni. Wampir otworzył je z powrotem. 

- Przepraszam cię, Cassie. Nie miałem pojęcia, że to aż tak na ciebie wpłynie. 

- Daruj sobie.  

- Cassie. Jestem prawie pewien, że tańczę jeszcze gorzej.

Posłałam mu przenikliwe spojrzenie. Ze wszystkich sił starałam się ukryć uśmiech, który powoli pojawiał się na mojej bladej twarzy. Wampir zauważył go dopiero wtedy, kiedy zaczęłam się cicho chichotać. Po chwili cała się dygotałam. Nie zauważyłam, gdy jego zimna ręka, chwyciła moje ramie.  

- Och Yuma, gdybyś siebie teraz widział. - wykrztusiłam z trudem. 

- Ty jędzo. 

W jednej sekundzie przyciągnął mnie do siebie i zaczął łaskotać bezlitośnie. Z początku za bardzo zszokowana, nie wiedziałam co się stało. A kiedy w końcu zdałam sobie sprawę z zaistniałej sytuacji, było już za późno. Wampir był silniejszy ode mnie, co udaremniło moje próby wyrwania się. Z dławiącym się śmiechem, błagałam go żeby mnie zostawił, nazywałam potworem bez duszy, a w końcu szaleńcem bez duszy. 

Skończył dopiero, kiedy wszedł pan Donetti. 

- Milady? Możemy kontynuować zajęcia? A może koniec na dzisiaj?

Zastanowiłam się chwilę. Widząc jego pełne nadziei oczy, powiedziałam, że faktycznie na dzisiaj już wystarczy. Z braku weny na zagospodarowanie mojego wolnego czasu zaprosiłam wampira do parku. 

- Może powinnam skręcić kostkę na ten bal? - zagadnęłam kiedy usiedliśmy oboje na murze. - Pomyśl sobie, ile wstydu sobie oszczędzę. Sobie i innym wampirom. 

- I tak nikt tobie nie zwróci uwagi. 

Westchnęłam zrezygnowana. To była przeklęta prawda. Który wampir odważyłby się wytknąć błąd jej, Risette Black, córce swoich rodziców, obrzydliwie doskonałych w każdej dziedzinie swojego życia? I to tym bardziej w obecności króla wampirów? Skuliłam nogi. - Mam już tego powoli dosyć. 

- Tańca? - pochwycił. - Mam niejasne wrażenie, że twój nauczyciel również. Może za mało mu płacisz? 

Szturchnęłam go lekko w bok. On w rewanżu poczochrał mnie po włosach. Przez chwilę trwaliśmy w milczeniu. 

- Tego przeklętego życia. - wypaliłam w końcu. - Szczególnie samotności i braku rodziny poza jedynym wujkiem, który chce mnie zabić. 

Po co ja zaczęłam ten temat. Chwyciłam kamyk i rzuciłam nim do fontanny. Miałam też już dosyć koszmarów, które nachodziły mnie każdej nocy, setek bali tutaj i świadomości, że gdy mnie nie było Shuu podpisał małżeński kontrakt. Co było śmieszne, bo przecież miał do tego prawo. 

- Ciekawe gdzie teraz Francis Black się chowa. - stwierdził Yuma.

- Ta. Interesujące. - wrzuciłam wściekle kolejny kamyk do wody, wyobrażając sobie, że to Shuu Sakamaki. Ten zwyrodnialec, przeklęty idiota, parszywy drań zapowiedział, że dowie się o przyczynie moich koszmarów, i o tym że mój wujek aktualnie przebywa w moim własnym domu. I prawdopodobnie zrobi to niedługo, zważywszy że Hikari i Yui już go widziały. 

- ...Cassie?

Cisnęłam w tafle wody kolejny kamyk. I najprawdopodobniej przyjdzie do mnie z tym swoim przystojnym uśmiechem i zacznie wmawiać, że jestem nieodpowiedzialna i nieostrożna i tylko szukam kłopotów, zupełnie tak jakby wiedział co jest dla mnie najlepsze.

- Czy ty mnie słuchasz? 

A od tego miałam rodziców. Prawdziwych i adopcyjnych. On nie był mi do niczego potrzebny. Zawahałam się przed kolejnym kamieniem. Więc dlaczego by nie spróbować dać sobie z nim spokoju i poszukać sobie kogoś innego? Wtedy w świetle prawa i logiki byłoby w porządku. 

Nie!

Pieprzyć prawo i logikę. Nie chciałam nikogo innego!

- Cassie! 

Podniosłam głowę. - Przepraszam Yuma, mówiłeś coś? 

- Eh..nieważne. O czym tak zażarcie myślałaś? 

- O niczym. 

- Cassie. - powiedział ostrzegawczo i się przybliżył. Serce podeszło mi do gardła na myśl, że się domyślił. - Myślałaś o tym walcu, prawda?

Pytanie z początku wprawiło mnie o stan przedzawałowy. Dopiero kiedy zrozumiałam jego sens, poczułam niepohamowaną ulgę. 

- Nie cierpię tego dziada. Co poradzić? - mruknęłam, a wampir po raz kolejny dzisiaj poczochrał mnie po włosach. 

- Cassie. Ja muszę ci coś powiedzieć. 


100K wyświetleń!!!!!!!

Brak mi słów (tak, nie wiem nawet co napisać XDD)

Dziękuje wam za to strasznie <3

R+S II Diabolik LoversOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz