Rozdział 55

1.1K 141 18
                                    

Ponieważ właśnie weszliśmy do ogrodu mamy, wampir całą swoją uwagę skupił na kwiatach. 

- Zawsze byłem ciekaw, jakim cudem róże Charlotte są takie czerwone, a moich wszystkich żon nie. - westchnął. - Naprawdę piękne. 

To tylko róże. 

- Nie zmieniaj tematu. - szepnęłam. - Dlaczego nic nie zrobiłeś?

Karlheinz w tym czasie zerwał jedną różę i zaczął obracać ją w palcach. Po dłuższej chwili zbliżył się do mnie i wsunął mi ją za ucho. O dziwo nie czułam żadnych kolców. 

- Odpowiedź jest prosta. - powiedział po prostu. - Dla Richarda.

Chyba się przesłyszałam. Przez dobre parę chwil stałam przed nim niczym kołek, z opuszczoną szczęką do samej ziemi. 

- Zdziwiona? - nawet na mnie nie spojrzał, gdy pokiwałam lekko swoją głową. Zajęty był studiowaniem całego ogrodu. 

- Jak to możliwe? - wykrztusiłam.

- Twój ojciec wiedział, że Francis go zdradzi. Oboje wiedzieliśmy. To było tylko kwestią czasu. - Wznowiliśmy spacer, zostawiając tym samym kwiaty mamy w spokoju. - Zadziwiające było, że był jedyną osobą, której chciałem pomóc sam z siebie. Nic nie chcąc w zamian... 

Zawiesił się. Chyba po części wiedziałam co było dalej. Tata nie przyjmował darowizny. Od nikogo.

-... ale on nie chciał mojej pomocy. Dopiero, gdy napomniałem o tobie, siedział i myślał o tym dobre pół dnia. 

Łzy zapiekły mnie pod powiekami. 

- I poprosił o chronienie ciebie w najgorszym wypadku, co i tak prawie nie wyszło, bo twój wujek okazał się niezwykłym strategiem. Na szczęście w ostatniej chwili udało mi się wysłać do niego śmiertelnika. 

- I było warto? 

Tym razem posłał mi długie, przenikliwe spojrzenie. Dostrzegłam tam nutę wyrzutu, pretensji. Jakby oceniał, czy byłam wystarczającym powodem śmierci jego przyjaciela. Powodem, przez którego nie mógł być przy nim. Zabolało. Tym bardziej, że sama się nim nie czułam. Spojrzałam na swoją dłoń, na której widniał rodzinny sygnet. Znalazłam go wczoraj wieczorem, gdy siedziałam w sypialni rodziców. Zaczęłam mu się przyglądać. 

Jednak mnie zaskoczył. - Było. Z szacunku do twoich rodziców. Dla przetrwania jednego z najbardziej wpływowych rodów. - westchnął. - Nawet jeżeli nie będzie powiązany z moim.

Chyba nie rozumiem. - O co ci chodzi?

Wyjął z kieszeni jakiś papierek. - Narzeczeństwo z moim najstarszym synem zostało anulowane po domniemanym zaginięciu Risette Black. 

W pierwszej chwili chciałam zapytać, czy nie można go zawrzeć z powrotem. W drugiej doszło do mnie, co właśnie chciałam zrobić i ugryzłam się w język. 

- Shuu wie? - wyjąkałam. 

- Oczywiście. - powiedział po prostu. Czyli to ja jak zwykle dowiaduje się ostatnia. - Nawet nie robił zbytnich wyrzutów, jak podpisywał umowę o kolejne. 

Patrzył się wyraźnie na moją reakcje. Z zewnątrz moja twarz z pewnością nie wyrażała niczego. W sumie wewnątrz też nie była inna. Czułam się pusta. Może nie miało to najmniejszego sensu, ale czułam się pusta. Shuu Sakamaki ma narzeczoną. Nie mnie. Kogoś innego. 

- Aha. - powiedziałam w końcu. 

Kątem oka zauważyłam, jak Karl podaje mi kolejny list. 

- Co to? 

- Umowa na wynajem domu w Transylwanii. Pomyślałem, że skoro dziedziczka Blacków postanowiła wrócić do świata żywych, to wolałaby się nauczyć z moją pomocą, wszystkiego od początku w stolicy wampirów. 

Uśmiechnęłam się słabo. Jak byłam mała zawsze tam chciałam pojechać. Teraz miałam okazję. - Czemu pan to robi? 

- Wystarczy Karl. - kiedy się skrzywiłam, szczerze się roześmiał i spojrzał na mnie z czułością prawdziwego rodzica. - Albo wujku Karl. 

- Pomyśle. - szepnęłam. 

- Daj mi odpowiedź do jutra. - powiedział po prostu i poczochrał mnie po włosach. Przed oczami stanął mi obraz sprzed lat. Już to kiedyś robił. - Do widzenia, Risette. 

R+S II Diabolik LoversOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz