thousands years

104 12 0
                                    

...

Siedziałem w mieszkaniu Shancai. Nie mogłem się do niej dodzwonić. Wróciłem szybciej niż przypuszczałem i chciałem zrobić jej niespodziankę Próbowałem się skontaktować z jej rodziną. Bratem, siostrą... Kimkolwiek. Nagle zadzwonił nieznany numer.

- Halo? - zapytałem bezsilnie.

- Przyjedź do szpitala. - polecił żeński głos. Dziwiłem się. To była Ziwei ,jej siostra. Mówiła słabym koreańskim.

- Szpitala? - dziwiło mnie to. Po co mam przyjechać do szpitala?

- Po prostu przyjedź jak najszybciej. - przystałem na to.

- Podaj mi tylko ,który i zaraz będę. - podała i od razu się rozłączyła. Nie rozumiałem tego. Wziąłem kluczyki i zbiegłem do auta. Wsiadłem i jak najszybciej pokonałem trasę do szpitala. Wbiegłem przez wejście, które było zapełnione paparazzi. Dookoła było także mnóstwo ochroniarzy ubranych na czarno. Co się dzieje? Mam nadzieję, że nic z dzieckiem ,bo Shancai się załamie.

- Ziwei! - rozpoznałem w tłumie siostrę Shancai. Podbiegła do mnie.

- Shancai... - po jej bladych policzkach ciekły łzy.

- Co z nią? - przeraziłem się.

- Jest operowana. - zamrugałem oczami.

- Dlaczego? - zaczęła prowadzić mnie korytarzem. Po drodze mijaliśmy ochroniarzy i członków rodziny Huaze. Wszyscy stali przed blokiem operacyjnym. Jej matka. Jej ojciec. Mąż Ziwei z dzieckiem. A także i Lei.

- Co się stało? - zapytałem nie wiedząc co tu się wydarzyło.

- Miała wypadek samochodowy... Ktoś specjalnie w nią wjechał... - dukała Ziwei.

- Jak to? - nie mogłem w to uwierzyć. Wtedy szklane drzwi się rozsunęły i stanęli w nich dwaj lekarze ubrani w niebieskie uniformy. Pierwszy zdjął maseczkę i czepek. Drugi tylko maseczkę. Mieli posępne miny.

- Co z moją córką?! - wydarł się na nich ojciec Shancai.

- Udało nam się uratować dziecko. - matka dziewczyny zaniosła się płaczem. Oparła się o ramię męża i dziękowała Bogu. Ziwei wydała z siebie dziwny dźwięk odetchnięcia i zasłoniła dłońmi usta.

- Pańska córka jest przewożona teraz na OIOM, ale ani jej ani dziecku już nic nie zagraża. - odezwał się drugi lekarz. - Obrzęk nie był zbyt duży. - dopiero teraz do mnie doszło co to znaczy. Zwaliło mnie z nóg. Ukląknąłem na posadzce. Dziękuję, pomyślałem z ulgą.

- Bardzo dziękujemy. - odezwał się wzruszony ojciec dziewczyny.

...

- Shancai... - wypowiedziałem jej imię próbując ja obudzić. Spała przypięta do aparatury. Przypomniałem sobie nasze wspólne ranki i wieczory. Gdy budziłem się przy jej boku. Gdy tuliłem ją do snu. Dotknąłem jej ciepłej dłoni. Jej czarnych paznokci. Tak bardzo zawsze walczyła by móc je z dumą nosić. Tak pragnęła być wolna i szczęśliwa. Zapłakałem nad jej bladą twarzą z bezsilności i szczęścia ,że nic jej nie będzie. Pocałowałem jej różowe usta, które zawsze są dla mnie ukojeniem. Nie mogłem powstrzymać łez. Pogładziłem ją po policzku.

- Przestrasyzlaś mnie. - szepnąłem. - Już nigdzie nie wyjadę bez Ciebie. - przysiągłem.

- Hoseok... - poczułem dłoń na ramieniu. To była siostra Shancai.

- Jak się czujesz? - jej opuchnięte oczy od płaczu zdawały się patrzeć na mnie.

- Teraz już w porządku. - podniosłem się z kolan nie chcąc puszczać dłoni Shancai.

- Wróciłeś wcześniej? - nie rozumiałem jak może teraz myśleć o innych rzeczach jak nie o swojej siostrze.

- Chciałem zrobić jej niespodziankę. - powiedziałem. Uśmiechnęła się.

- Masz wyczucie. - stwierdziła.

- Jak widać. - usiadłem koło niej na sofie. Shancai miała sale VIP, by było jej wygodnie. Jednak jeszcze się nie wybudziła.

- Mogę poczekać tu z Tobą aż się wybudzi? - poprosiła mnie Ziwei.

- Pewnie. - zgodziłem się od razu. Ciężko było nam się dogadać ,ale staraliśmy się pomimo bariery językowej.

- Uratowali dziecko. - zaczęła. - To najważniejsze dla Shancai. - spojrzałem na twarz ukochanej.

- Nie sądziłem ,że pokocha tak kiedyś kogokolwiek.

- Przecież Ciebie kocha równie mocno. - zwróciła mi uwagę.

- Czasem wydaję mi się ,że nie zasługuję na nią. - przyznałem szczerze.

- Jesteście siebie warci. - zaśmiała się. - Ona tak samo mówi o Tobie.

- Naprawdę? - dziwiłem się ogromnie.

- Czemu tak ciągle ją raniłeś? - spojrzałem na nią podejrzliwie. - Przecież ona zawsze stawała po twojej stronie i wyciągała do Ciebie rękę.

- Nie potrafię Ci odpowiedzieć na to pytanie. - przyznałem. - Ale wiem ,że ją krzywdzilem. Teraz staram się jej to wynagrodzić.

- Widać to. - uśmiechnęła się. - Cieszę się ,że w końcu jesteście razem szczęśliwi. Shancai zasługuje na szczęście.

- Zrobię wszystko by każdego dnia się uśmiechała.

- Wiem. - usłyszałem cichy głos. Podniosłem się od razu na równe nogi i stanąłem koło łóżka dziewczyny.

- Uśmiecham się każdego dnia. - szepnęła ,a ja ją pocałowałem w czoło.

- Wystraszyłaś nas wszystkich. - powiedziałem.

- Przepraszam... A dziecko? - zapytała od razu.

- Jest zdrowe. - odezwała się Ziwei. - Nic mu nie jest. Wyjdziecie z tego.

- Dziekuję. - uśmiechnęła się i nałożyła spowrotem na twarz maseczkę tlenową. Odetchnąłem z ulgą. Obudziła się. To najważniejsze. Chwyciłem ją za rękę. Wciąż jest tu ze mną.

...

BTS- J-HopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz