Rozdział 17

18 3 0
                                    

Ogniste płomienie zalewają moje płuca. Z trudem łapię oddech. Gumowe podeszwy tenisówek z plaskiem, w równym tempie uderzają o asfalt. Na czole czuję pierwsze krople potu. Przecieram je, jednocześnie odgarniając niesforne kosmyki, które co jakiś czas wpadają mi na twarz. Czuję się tak, jakby moje serce mogło zatrzymać się z każdym kolejnym krokiem. Jednak biegnę dalej. Nie zważam na ból w buntujących się mięśniach, ani palący ogień w płucach. Tylko dzięki temu podskórne mrowienie staje się mniej wyraźne. Tylko dzięki temu nie zwijam się w kulkę, nie wybucham niepohamowanym płaczem i broń mnie od tego Najwyższy, nie używam wpływu, który próbuje przesączyć się przez moje palce. Wydostać na powierzchnię.

Słowa staruszki w końcu do mnie docierają. Moja wiecznie opanowana matka, oddana wszelkim zasadom, nigdy nie złamała Kodeksu. Do dzisiaj. To ona wywołała zamieszanie. To dzięki niej przeszłam na drugą stronę muru. Z moich ust od dłuższego czasu wydobywa się głośne sapanie, gdy walczę o każdy oddech. Teraz wydaję z siebie głuchy jęk. Zakrywam je dłonią i biegnę dalej. Zabrali ją. Pozwoliła, żeby zabrali ją, zamiast mnie. A Hunter wiedział o tym cały czas. Gdy zobaczyłam go w drzwiach budynku z dwoma szklankami w dłoniach, poczułam jak zupełnie tracę kontrolę. Zamiast rzucić się na niego, pobiegłam w drugą stronę. Na ulicy przecisnęłam się przez paradujący tłum i odbiegłam w przeciwnym kierunku. Od dłuższego czasu nie mijam żywej duszy. Biegnę, by przekonać się na własne oczy. Powiedzieć im, że złapali niewłaściwą osobę. Przyznam się do winy, gdy tylko upewnię, że to wszystko dzieje się naprawdę i nie jest jednym z licznych koszmarów, które nawiedzają mnie w nocy.

Nagle docierają do mnie śmiechy, rytmiczne dudnienie bębnów i donośne dźwięki trąby. Parada zatoczyła koło. Tłum ludzi zbliża się do mnie z daleka. Zbiegam na pobocze. Schylam się i wymiotuję do rowu. Głównie żółcią i wodą, bo niczego jeszcze dzisiaj nie jadłam. Z trudem ponoszę się na nogi, jednak te mnie zawodzą. Upadam na bok. Chyba właśnie funduję sobie siniaka w miejscu, gdzie kilka pamiątkowych po wieczorze z ogniska przybrało już ciemną, fioletową barwę. Odsuwam się od wymiocin. Wypluwam ślinę i przecieram usta. Jest mi słabo. Nierówno oddycham przez nos, jednak wiem, że gdyby ktoś z parady mnie tutaj znalazł, mógłby powiadomić strażników. Na czworakach pokonuję dystans dzielący mnie od najbliższego zabudowania i przywieram plecami do ceglanej ściany budynku. Jest przyjemnie chłodna. Ściągam kurtkę. Muszę otrzeźwieć i wymyślić jakiś sensowny plan. Nie mam opaski, nikt przecież nie wpuści mnie z powrotem do miasta, a nawet jeśli – nie łudzę się, że ktokolwiek z Instytutu zechciałby mnie wysłuchać. Odgłosy posuwającej się naprzód parady są coraz bliżej.

– Widziałem z okna, jak zwymiotowałaś przed naszym domem. – Wzdrygam się, słysząc niski, chłopięcy głos.

Kilka metrów dalej o ścianę opiera się chłopiec. Gapię się na niego szeroko otwartymi oczami. Znam go. Skąd go znam? Szukam w pamięci, a gdy obok wyłania się niebieskowłosa dziewczyna i już wiem. Należy do Stoliku Frajera. To on głośno dziwił się na niesprawiedliwość Instytutu. Siedział obok Blake'a, zanim go zabrali. Eris. Przypominam sobie imię, którym Blake się do niego zwracał.

– Ona chyba nie najlepiej się czuję? Może zawołam tatę? – Eris ciągnie za rękę niebieskowłosą. – Blaise? Mam iść po tatę?

Dziewczyna kręci głową. To jej brat? Chyba tak. Popycha go delikatnie do tyłu, a sama przybliża się do mnie i kuca.

– Co ci się stało? Przynieść ci wody?

Teraz to ja kręcę głową. Próbuję się skupić. Skierować myśli na właściwy tor. Cała drżę. Dźwięk wesołej muzyki i podekscytowanych głosów tylko mnie rozjusza. Z zaciśniętej w pięść lewej dłoni wylewa się niewielka strużka krwi. Chyba przebiłam skórę paznokciem. Potrzebuję moich pigułek. Teraz. Jeszcze nigdy nie wytrzymałam bez nich tak długo. Rzucam się do przodu, zaciskając dłonie na ramionach dziewczyny.

Me & the devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz