Rozdział 11

29 2 0
                                    

– Co robisz?! Przecież ci pomogłam.

– A teraz wysiadasz. Stąd masz najbliżej, a pociąg i tak się nie zatrzymuje.

Wypycha mnie, zanim zdążę zaprotestować.

Mój krzyk jeszcze przed chwilą rozdzierał spokój nocy. Teraz jest tu zupełnie cicho. Nawet pociąg oddalił się na tyle, że nie słyszę już turkotu kół po szynach. Leżę nieruchomo na stercie worków wypełnionych piaskiem, a serce nadal szaleńczo dudni mi w piersi. On naprawdę to zrobił. Wyrzucił mnie z pociągu. Skupiam się na oddychaniu. Próbuję się uspokoić i ocenić sytuację, w której się znajduję. Gdy rozważałam podwózkę pociągiem, nie myślałam za bardzo o tym, jak zamierzam z niego wysiąść. Nie miałam pojęcia gdzie, i czy w ogóle się zatrzymuje. W duchu dziękuję hybrydzie za to, że nie wyrzucił mnie na stacji wypełnionej strażnikami strachu. Miejsce, w którym się znalazłam wydaje się opuszczone. Jest to stary skład węgla znajdujący się na obrzeżach miasta. Podnoszę się. Jestem poobijana, ale worki na które upadłam zamortyzowały upadek na tyle, że przynajmniej nie mam pogruchotanych kości. Chyba. W moich żyłach ciągle płynie adrenalina, a wtedy podobno obraz rzeczywistości jest przez nią przyćmiony. To, że udaje mi się zrobić kilka kroków do przodu utwierdza mnie jednak w przekonaniu, że nic poważnego mi się nie stało. Schodzę z umocnienia, które musiało powstać tu za czasów wielkiej powodzi i przez plac, na którym kiedyś składowano węgiel, ruszam w stronę drogi głównej. Dzisiejszy wieczór dostatecznie odcisnął na mnie piętno. Marzę tylko o tym, by położyć się w łóżku. I aby wszystko było dobrze. Lecz nic nie jest dobrze, przekomarza się ze mną złośliwy głos w mojej głowie. Straciłam czytnik. Bez niego wpadnę w poważne tarapaty przy pierwszym spotkaniu z strażnikami. Muszę to jakoś naprawić. Tylko jak? Nie mogę po prostu pójść do sklepu i kupić sobie nowego, a jeśli powiem, że go zgubiłam, zapewne wywołam lawinę pytań. Poza kąpielom, nie wolno nam zdejmować opasek.

Po półgodzinnym spacerze w końcu docieram przed pensjonat. O tej porze w sali barowej zazwyczaj jest jeszcze mnóstwo ludzi, dlatego do razu kieruję się do wejścia dla służby. Wita mnie cicha, klasyczna muzyka oraz przytłumione głosy bawiących się gości. Liczę na to, że uda mi się przemknąć do pokoju tak, by nikt mnie nie zauważył. Muszę doprowadzić się do porządku nim pójdę zameldować się rodzicom. Na wszelki wypadek, gdy wspinam się po schodach i tak chowam rękę do kieszeni kurtki. Brak czytnika mniej rzuca się wtedy w oczy. Z ulgą zamykam za sobą drzwi pokoju. Opieram się o nie, zamykam oczy i napawam chwilą ciszy. Najchętniej połknęłabym pigułkę i pozwoliła, by ta przeniosła mnie w błogi stan snu. Przez moment naprawdę to rozważam, ale ostatecznie wygrywa przebłysk rozsądku. Rodzice nie będą zachwyceni, jeśli zobaczą, w jakim stanie wróciłam z imprezy. Z tą myślą kieruję się pod prysznic. Mam otarcia na dłoniach i kolanach, krew za paznokciami, a moje włosy puszą się, jakbym właśnie przeżyła spotkanie z tornadem. Właściwie moja przygoda wiele się od tego nie różni. Ten chłopak był równie nieobliczalny i porywczy, co wiatr. Nic dziwnego, że strażnicy strachu próbowali go okiełznać.

Nakładam trochę szamponu na włosy, gdy pukanie do drzwi przebija się przez szum wody. Zakręcam kurek.

– Shade? Już wróciłaś? – Rozpoznaję głos mamy.

– Tak, zaraz do was zejdę – W duchu dziękuję sobie, że zostawiłam zakrwawione ubrania w łazience, a nie pokoju. Mama z pewnością zeszłaby na zawał.

– Miałaś przyjść do nas po tym jak wrócisz, nie pół godziny później. – W jej głosie słyszę dezaprobatę.

Chcę przeprosić, ale po odgłosie jej kroków domyślam się, że właśnie opuszcza mój pokój. To by było na tyle z wypadów na ogniska. Nie to, żebym miała ochotę kiedykolwiek to powtórzyć. Żałuję, że dałam Finley się namówić. Dla niej wyjście na imprezę to jedynie dobra zabawa. Dla mnie była to kolejna okazja do testowania samokontroli i czujności. A dzisiaj za bardzo się tym nie popisałam. Gdy kończę brać prysznic, przebieram się w piżamę, a upaprane krwią ubrania chowam na dno szafy. Skoro rodzice i tak wiedzą, że wróciłam, od razu kładę się do łóżka. Wykładu na temat tego jak bardzo nieodpowiedzialna jestem wolę posłuchać jutro, gdy będę już wyspana. Wtulam głowę w poduszkę i zamykam oczy. Całe moje ciało wydaje się dziwnie ociężałe. Rozluźniam spięte mięśnie i pozwalam, by moje myśli popłynęły w dowolną stronę. Wydaje mi się, że zasypiam, jednak po chwili mój niepokój znacznie wzrasta. Duszący dym wypełnia moje płuca, a pod stopami czuję palące mrowienie. Próbuję się ruszyć, ale moje ciało jest unieruchomione. Sznur, który wżyna się w moje ręce i uda przywiązuje mnie do drewnianej belki. Zaczynam się szarpać, byle uciec ze stosu, na którym stoję. Ogień stopniowo spala gałązki i coraz mniej dzieli bezlitosne płomienie od mojej skóry. Z oczu kapią mi łzy. Nie tylko od dymu, ale też ze strachu.

Me & the devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz