Nieobecność Huntera oznacza, że przynajmniej przez weekend musimy zawieść nasze działania. Trochę mnie to denerwuje, a z drugiej strony nie bardzo wiem, co jeszcze moglibyśmy zrobić. Nie zamierzam leżeć i bezczynnie wpatrywać się w sufit. Jakkolwiek abstrakcyjnie to nie brzmi, w pokoju Huntera czuję się swobodnie. Może dlatego, że go nie ma i nikt nie zawraca mi tu głowy. Chowam dumę do kieszeni i korzystam z ofiarowanej litości. Początkowo się waham, lecz ostatecznie sięgam po na wpół spalone dzienniki, które posegregował na półce. Ich zawartość nie jest zbyt wylewna. Kilka zdań wystarcza, bym rozpoznała autora tekstu i zapałała do niego jeszcze większą niechęcią. Ojciec Huntera zapisywał w dziennikach coś na kształt sprawozdań z pracy, nie szczędząc obrzydliwych, personalnych przemyśleń na temat hybryd i mutacji. Skoro Morrigan szuka czegoś w jego wspomnieniach, równie dobrze mogę robić to samo. Trochę inną metodą. Sięgam po dziennik z zapiskami sprzed piętnastu lat. To wtedy rozpoczęła się Wielka Czystka.
Czystka to proces kontrowersyjny, lecz niezbędny do zachowania porządku. Cieszę się z możliwości rozwoju, jaką ofiaruje mi udział w tym projekcie. Powierzono mi zadanie, po którym rozpocznie się cały proces. Przygotowania trwają od kilku dni. Cel niczego nie podejrzewa. Eliminacja powinna przejść bez komplikacji.
Wzdrygam się. Wszystkie wpisy z tego okresu wyglądają podobnie. Ojciec Huntera zachwala Instytut i wspomina o przygotowaniach do misji. O celu rozpisuje się tylko raz, określając ich jako dwa obiekty dorosłe, dwa niepełnoletnie. Wykrzywiam usta w grymasie. Morderstwo dwojga niewinnych dzieci i ich rodziców dla niego wydają się okazją do zdobycia pochwały od Najwyższego. Opis z tego okresu urywa się na dzień przed zaplanowaną akcją. Przeszukuję pozostałe dzienniki, jednak kolejny chronologicznie rozpoczyna się sprawozdaniami trzy lata po Wielkiej Czystce. Z frustracją odkładam dziennik i szukam brakujących zapisków w pokoju. Zaglądam do komody. Między koszulkami Huntera dostrzegam błysk. Ostrożnie sięgam tam ręką, gdy nagle ktoś puka do drzwi. Podskakuję gwałtownie i tępo spoglądam w ich stronę. Ponowne pukanie. Waham się. Może po prostu się schowam?
– Dobry wieczór, tu obsługa pensjonatu. – Rozpoznaję przytłumiony głos Loren.
Podchodzę do drzwi i ostrożnie je uchylam. Dziewczyna nie ukrywa zaskoczenia. Unosi brwi, a taca, którą trzyma, wysuwa się z jej rąk. Obie przytrzymujemy ją dłońmi, nim przykryty pod koszem talerz zsunie się na ziemię. Loren prostuje się zmieszana, po czym wyciąga tace w moją stronę i pozwala mi ją przytrzymać.
– Przepraszam. Spodziewałam się tego chłopaka – mówi szybko. – O matko, pomyliłam pokoje, prawda? Kurczę, mówiłam mu, że zazwyczaj nie zajmuję się obsługą, ale nalegał, bym to ja przynosiła jedzenie...
– Spokojnie – przerywam jej. – To dobry pokój. O ile mówiąc chłopak masz na myśli tego wysokiego, irytującego debila.
– Często zamawia u mnie herbatę – rzuca i oddycha z ulgą. – Świetnie, zostawił mi spory napiwek. Głupio byłoby zawalić tak proste zadanie. Chwila... a ty nie mieszkasz pod 414?
– Dzięki za jedzenie Loren – ucinam rozmowę i cofam się do środka.
– Zaczekaj! – Dziewczyna gwałtownie wsuwa dłoń w szczelinę i nie pozwala mi domknąć drzwi. – Przypomniałam sobie właśnie, ktoś o ciebie pytał. Dziewczyna, niebieskie włosy. Wyglądała na dość przejętą. To twoja znajoma? Coś się wydarzyło?
Kręcę głową, może trochę nazbyt szybko, jednak chcę ukryć początkowe zaskoczenie. Nie zamierzam tłumaczyć się przed Loren. Ta jedynie wzrusza ramionami, jakby próbowała powiedzieć, że tylko wykonuje swoją pracę. Pod nosem mamrocze coś o powrocie za bar i odchodzi korytarzem. Zamykam za nią drzwi. Blaise tu była? Ale po co? Nie widziałam jej od Święta Odrodzenia, gdy uratowała mnie porcją niebieskich pigułek. Cokolwiek to jest, nie mam czasu, by przejmować się kolejną sprawą. Spycham myśli o Blaise na bok i spoglądam na talerz, który przyniosła Loren. Dopiero na widok naleśników uświadamiam sobie, jak bardzo jestem głodna. Zamierzałam poczekać, aż obsługa pójdzie do domu i dopiero zakraść się po jedzenie do kuchni. No cóż. Nie wiem, czy Hunter zrobił to celowo, czy zapomniał odwołać zamówienia przed wyjazdem, ale obecnie żywię do niego nawet odrobinę sympatii. Dobrze, że wraca dopiero jutro. Do tego czasu mi przejdzie. Pochłaniam kolację w rekordowym tempie. Następnego dnia okazuje się, że naleśniki to nie jednorazowa przysługa. Loren przynosi mi również śniadanie, obiad i kolację. Nie narzekam. Mam więcej czasu, by poszperać w rzeczach Huntera. Nie czuję się z tym dobrze, ale w sumie nie czuję się z tym źle. Nie ma tu niczego personalnego. W szufladzie błysk, który dojrzałam okazuje się butelką whisky. Wyciągam ją tylko na chwilę, by przyjrzeć się etykiecie. Jestem pewna, że zawinął ją z naszego baru, jednak to nie alkohol przykuwa moją uwagę. Jest tam coś jeszcze. Bransoletka, którą zrobiłam dla Finley. Nie wiem, dlaczego się jej nie pozbył. Myślałam, że już dawno wyrzucił ją do kosza. Nasuwam koraliki na nadgarstek, ignorując bolesne ukłucie, które pojawia się na myśl o przyjaciółce. Przez natłok wydarzeń nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo mi jej brakuje.
Hunter nie wraca w niedzielę. Zaczynam zastanawiać się po co właściwie pojechał do miasta. Mam nadzieję, że nie próbuje na własną rękę odnaleźć Morrigana. Mamy umowę. Ja się jej trzymam.
W poniedziałek budzę się o świcie. Wychodzę z pensjonatu nim rodzice w ogóle zdążą się obudzić. Za ladą zostawiam karteczkę dla taty. Tłumaczę swoją nieobecność nawałem pracy i ćwiczeniami związku z przygotowaniem do dalszego etapu szkolenia. Jest to oczywiste, ale trudne do wykrycia kłamstwo. Strażnicy nie wywieszają nigdzie rozpiski z zajęciami. Poza tym tego ranka faktycznie muszę udać się do centrum szkoleniowego. Korzystam z zapasu czasu i najpierw zaglądam do Lokiego. Przyjmuje mnie tylko na chwilę. Wydaje się zmęczony i zabiegany, ale na mój widok uśmiecha się promiennie.
– Jestem coraz bliżej. Bardzo blisko. To się uda – wyjawia, po tym jak przez pół godziny wiercę mu dziurę w brzuchu.
Staram się siedzieć cicho i obserwować, jak do gotującego się wywaru dodaje zgniecione ziarna, z których wypływa pomarańczowa maź, ale mam tak wiele pytań. Jego cierpliwość kończy się, gdy pytam czy mogę go przytulić. Uchyla się i rusza w stronę foliowej kotary.
– Porozmawiamy, jak skończę – obiecuje i wskazuje na drzwi. – Idź sobie. Muszę się skupić Shade.
Jego ekscytacja i dobry humor towarzyszą mi aż do bazy. Do tej pory łudziłam się, że Trevor nie dostał się do piątki. No cóż. Niestety wszystko wskazuje na to, że będę musiała użerać się z nim i jego brązowowłosą towarzyszką, która w tabeli znajduje się tuż pode mną. Olewam uszczypliwe przywitanie, którym mnie raczy i idę prosto do Clarke. Jedynej osoby, którą znam trochę lepiej. Oprócz Huntera. Ten nadal się nie pojawił. Ani przed ceremonią. Ani w trakcie, gdy Mistrzyni wręcza nam mundury. Nie są takie, jak wersje pełnoprawnych strażników, ale i tak, zaraz po jej przemowie biegnę z Clarke do szatni, by je przymierzyć. Strój wykonany jest z czarnego, lekkiego materiału. Doskonale przylega do skóry. W odróżnieniu od strojów Strażników Strachu nie zdobią go niewielkie czerwona wstawki. Brak też płaszcza zapinanego na rubinową broszkę w kształcie symbolu Instytutu. Je otrzymują jedynie ci, którzy ukończą rok szkolenia. Oraz Hunter, Trevor, Cornel i bliźniacy Garett i Emily. Piątka rekrutów, którzy niedługo wstąpią do Kręgu.
– Muszę pochwalić się rodzicom! – Clarke wraca z łazienki.
Wskakuje na ławkę i przechodzi po niej jak po wybiegu. Wybucham śmiechem. Wygłupiamy się, najpierw udając modelki, a później testując go w różnych, wyimaginowanych scenariuszach zagrożenia. Przynajmniej do momentu, gdy Clarke przypomina sobie o rodzicach. Mówi, że aby uczcić jej sukces, zaprosili ją do kawiarni. Życzę jej miłej zabawy. Gdy wychodzi zaczynam zdejmować swój mundur. Wesołość, która towarzyszyła mi jeszcze przed chwilą, gaśnie. Jestem zazdrosna. Odrobinę. Clarke właśnie zmierza do kawiarni, by uczcić swój sukces. Ja nie zamierzam świętować, bo z kim? Na pewno nie z matką. Stop. Nie chcę o tym myśleć. O niej. Próbuję zastąpić gorzkie myśli czymkolwiek innym, ale nie wychodzi mi to najlepiej. Nagły zgrzyt drzwi wyrywa mnie z zamyślenia. Zbieram górę stroju, która luźno zwisa na moich biodrach. Zakrywam nią stanik i dopiero się odwracam.
– Ależ nie krępuj się. Niewiele zdążyłem zobaczyć, a chętnie jeszcze sobie popatrzę.
W drzwiach stoi pieprzony Trevor i lustruje mnie wygłodniałymspojrzeniem.

CZYTASZ
Me & the devil
FantasyW ściśle kontrolowanym przez władze mieście: Ona posiada zakazane moce i by uniknąć zniewolenia musi zdobyć miejsce w elitarnym kręgu władzy. On pochodzi z szlachetnego rodu, który gardzi tym, co magiczne. Aby nie okryć hańbą nazwiska musi wzmocnić...