Rozdział 25

14 1 0
                                    

W kolejnych dniach doskonalę swoją umiejętność unikania. Unikam ojca, bo nie potrafię spojrzeć mu w oczy i kontynuować kłamstwa, które rozpoczęła matka. Unikam matki w obawie przed tym, że nasza konfrontacja skończyłaby się kłótnią. Unikam Huntera mając pewność, że nasza konfrontacja skończyłaby się kłótnią. No dobra. Kłótnia to w naszym przypadku niedopowiedzenie, skoro otwarcie wypowiedzieliśmy sobie wojnę i obawiam się, że to jak uratowałam Finley przed służbą niczego nie zmienia. Zapewne i tak przypisze temu jakieś samolubne intencje. Na szczęście jest zbyt zajęty porządkowaniem dokumentacji ojca, którą strażnicy przynieśli do pokoju pana Shelby'ego. Ponoć nadal się nie obudził, a to prowadzi do moich kolejnych uników. Unikam wyrzutów sumienia. Nikt nie wie, że to przeze mnie jest w tym stanie. I chociaż przyniosło mi to ulgę w strachu przed konsekwencjami, nie zadziałało w podobny sposób, jeśli chodzi o moje sumienie. Może właśnie z powodu tych wszystkich uników łatwiej jest mi rzucić się wir nauki. Zaliczyłam już egzaminy z wszystkich podstawowych przedmiotów oprócz biologii i genetyki. Domyślam się, że profesor Pear nie będzie byt pobłażliwa podczas układania zestawu testowego i zadań praktycznych. No i nadal ciążą nade mną wszystkie rozszerzenia. W normalnej sytuacji bym narzekała, ale nadmiar nauki odciąga moje myśli w stronę wykutych formułek.

Najgorzej jest wieczorami. W snach powraca do mnie wszystko to, co skrupulatnie ukrywam za dnia. Tylko dzięki jednej pigułce przed snem nie zrywam się w środku nocy zalana potem. W ostatni dzień szkoły zwycięsko wypełniam każdą lukę w formularzu. Nawet w przypadku genetyki, z której jeden punkt dzieli mnie od oblania. Zamiast udać się na wcześniejszą turę autobusów kieruję się do sali klubu planszówek. Finley opiera się o parapet. Podchodzi do mnie dopiero, gdy panelem zmieniam widoczność szyb. Widujemy się codziennie. Przez dziesięć minut, by nie wzbudzić podejrzeń Huntera. Dzisiaj powietrze w niewielkiej sali zdaje się być dużo gęstsze niż zazwyczaj. Finley ubrana jest w elegancki uniform. Jeden z tych, które zawsze zakłada na szkolne uroczystości, chociaż niczego nie świętujemy. Przygotowała się do podróży. Zaraz po powrocie do domu ma pojechać z mamą do centrum Dustarku, by na nowo wprowadzić się do rodzinnej posiadłości, którą uprzednio odebrał im Instytut.

– To tylko kilka miesięcy. Obie będziemy na tyle zajęte, że nawet nie zauważymy upływu czasu – mówi i uśmiecha się smutno.

Próbuję odwzajemnić uśmiech, ale zapewne wychodzi z tego jedynie grymas. Uważnie skanuję każdy detal jej twarzy, nienagannie upięte włosy. Jej twarz jest pogodna, jednak spojrzenie zaszklonych, błękitnych oczu nie współgra z całością. Mrugam szybko kilka razy. Żałuję, że jest smutna. Nie tak chciałabym ją zapamiętać, na wypadek gdybyśmy już nigdy miały się nie... Nie myśl w ten sposób, karcę samą siebie. Zabroniłam Finley robić mi wyrzutów z powodu zajęcia jej miejsca w rekrutach i zapewniłam, że dla mnie to nic takiego. Muszę zacząć w to wierzyć.

– Co mówi wkurzony ogrodnik do znajomego? – pytam.

Finley mruży delikatnie oczy i z lekką dezorientacją rozgląda się po pomieszczeniu. Zapewne spodziewała się jakiejś małej mowy pożegnalnej, a nie dziwacznego pytania.

– Co?

Powtarzam pytanie, a kąciki ust mimowolnie się unoszą, gdy obserwuję jej zmieszanie.

– Przesadziłeś – mówię, nie próbując ukryć rozbawienia na widok jej miny.

Finley unosi brwi i patrzy na mnie tępym wzrokiem.

– Wkurzony ogrodnik. Mówi, że jego znajomy przesadził. Jak rośliny, czaisz? Bo on...

Zanim zdążę wyjaśnić do końca z piersi Finley wyrywa się niekontrolowany rechot. Schyla się, łapie za brzuch i kręci głową.

– Serio? To takie głupie Shade, takie głupie – mówi, jednak tym razem w jej oczach nie widzę smutku.

Me & the devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz