Do pensjonatu wracam w dużo lepszym humorze niż ten, z jakim opuściłam go rankiem. Wykorzystuję tą chwilową euforię i po powrocie przebieram się w luźne ubrania i wychodzę na dwór. Mijam taras i część ogrodową, w której odpoczywają niektórzy goście i kieruję się dalej. Na kraniec posesji, gdzie w przyjemnym cieniu drzew ćwiczę wypady, doskoki i uderzenia. Jutro próba walki. Walki, którą zamierzam wygrać. Gdy wyobrażam sobie, że worek z trocinami, który tu ze sobą przywlekłam, to Hunter, idzie mi znacznie lepiej. Nie to, żebym chciała jutro się z nim zmierzyć. Na szczęście na to są nikłe szanse. Chwilowo chłopak nadal utrzymuje się na czele tabeli i zapewne w parze otrzyma kogoś o podobnym wyniku. Skupiam się głównie na dopracowaniu ciosów. Jestem dość zwinna. Uniki przychodzą mi z większą łatwością. To moja pięść nie zawsze trafia do celu. A przynajmniej nie trafiała, dopóki nie opracowałam tej genialnej taktyki z wyobrażaniem sobie zadufałej, aroganckiej twarzy Huntera.
Przerywam ćwiczenia dopiero, gdy tata po raz trzeci woła mnie na kolację. Jem w zawrotnym tempie, nie zwracając uwagi na dogryzki ojca, który udaje zmartwieniem stanem naszych zapasów żywieniowych. Przyznaję mu jednak rację. Posiłek dostarczył mi więcej energii i mimo jego obiekcji, wracam na swoje pole treningowe. Jest już ciemno, ale dzięki temu mogę poćwiczyć swoją orientację. Pierwsze próby wypadają marnie. Uderzenia, które wprowadzam po sekwencji uników, ledwo trafiają w worek. Kończę trening, gdy po raz piąty w przeciągu kilkunastu minut upadam z wyczerpania na ziemię. Moje mięśnie protestują, gdy wspinam się po schodach do swojego pokoju. Lepię się od potu. Z ulgą przyjmuję chłód wody, gdy przekręcam kurek pod prysznicem. Zostaję tam dłużej niż zwykle. Zmieniam wodę na ciepłą, by rozgrzać i rozluźnić spięte od treningu mięśnie. Zakładam bieliznę i wielki, luźny t–shirt, w którym śpię, jednak nigdzie nie mogę znaleźć dresowych spodenek. Z chęcią położyłabym się spać. Jest już grubo po północy. Olewam spodenki i kładę się do łóżka. Liczę na to, że wymęczyłam organizm na tyle, by nie podsyłał mi do głowy koszmarnych myśli i obrazów. Powieki same lepią się do siebie. Napawam się ciszą, która panuje w pensjonacie. Mój oddech spowalnia, a myśli nie zawieszają się na niczym konkretnym. Powoli odpływam.
Do rzeczywistości bezlitośnie przywraca mnie donośny huk. Podnoszę się gwałtownie, niepewna czy dźwięk nie pochodzi z sennych zmor, które męczą mnie od dłuższego czasu. Zamieram i wsłuchuję się w dźwięki pensjonatu. Zwyczajne tykanie zegara, znajome, ciche skrzypnięcia, wiatr gwiżdżący przez szczelinę uchylonego okna. Wszystko wydaje się takie normalne. Mocno bijące serce uspokaja się. Przesuwam szorstkim językiem po podniebieniu. Zaschło mi w ustach. Jęczę cicho, gdy staję na obolałych nogach, by sięgnąć po wodę. I nagle znowu to słyszę. Podwójne dudnienie. Marszczę brwi i bez zastanowienia kieruję się za usłyszanym dźwiękiem na korytarz. Teraz wszystko staje się wyraźniejsze. Mieszanina szurania i rumoru dochodzi zza drzwi pokoju Huntera. Niepewnie się do nich podkradam. Co on wyprawia? Schylam się i przykładam ucho do szczeliny między podłogą a drzwiami. Słyszę jego przekleństwo. Ledwo rozpoznaję ten głos, teraz chrapliwy. I kolejny, urwany dźwięk, jakby nie mógł nabrać powietrza.
Waham się. Zrywam na nogi i zawieszam dłoń nad klamką. A niech mnie. Naciskam i ostrożnie wychylam się do środka. Wytrzeszczam oczy na widok Huntera, który rzuca się na łóżku. Wpadający przez okno blask księżyca oświetla jego zakrwawioną dłoń, którą usilnie próbuje odciągnąć ostre pnącza, zaciskające się wokół jego szyi. Pnącze wydobywa się doniczki postawionej na szafce nocnej, druga odnoga zaczyna owijać się wokół dłoni, którą ten próbuje się wyswobodzić. Bez zastanowienia ruszam do przodu. Hunter wolną ręką sięga po coś na prawej stronie łóżka. Jest tam tylko poduszka, która raczej mu nie pomoże. Otrząsam się z osłupienia. Dobiegam do chłopaka i zaciskam dłonie na jednym z pnączy. Odciągam je z całej siły. Próbuję odsunąć od jego szyi, by mógł zaczerpnąć powietrza. Przeklęta roślina. Jej kolce przecinają mi skórę. Krzywię się, ale nie cofam dłoni. Udaje mi się odciągnąć pnącze na tyle, by Hunter odetchnął.
– Pomóż mi. Druga dłoń – warczę.
Ten jednak nie przestaje nią sięgać po coś na drugiej stronie łóżka. Wsuwa ją pod poduszkę. Następnie wszystko dzieje się bardzo szybko. Odpycha mnie bezceremonialnie, a nożem, który zaciska w dłoni przecina pnącze. Oboje szybko oddychamy. Patrzę, jak chłopak wyswobadza się od rośliny, gdy nagle coś sobie przypominam. Już gdzieś widziałam tego przeklętego kwiatka. Zrywam się z podłogi i bez ostrzeżenia wyrywam mu broń. Poradzi sobie. Potrzebuję jej bardziej. Wybiegam na korytarz i z impetem wpadam do pokoju jego ojca. Jego bezwładne ciało wzdryga się w spazmach, gdy roślina coraz mocniej zaciska się wokół jego szyi i klatki piersiowej. Rzucam się w stronę łóżka. Zaciskam dłoń na rękojeści, by pozbyć się jej drżenia. Drugą odciągam pnącze od jego szyi i przecinam. Jedno po drugim, aż roślina przestaje się poruszać.
– Proszę pana – wołam go, zadyszanym głosem.
Odgarniam martwe pnącza. Jego klatka piersiowa unosi się delikatnie. Oddycha, ale jest nieprzytomny. Opieram dłonie na jego ramionach. Chcę nim potrząsnąć, powinien obudzić się, by lekarz sprawdził, w jakim jest stanie. Wołam go jeszcze raz i w tym samym momencie czyjeś dłonie zaciskają się na moich ramionach. Hunter unosi mnie bez większego problemu i odciąga do tyłu. O co mu chodzi? Właśnie uratowałam mu ojca.
– Puść mnie. Puść, chciałam tylko pomóc. – Szarpię się.
Chłopak zatyka mi usta swoją poranioną dłonią. Na wargach czuję metaliczny, słodki smak jego krwi. Unosi mnie nad ziemię i puszcza dopiero, gdy zaciąga mnie do mojego pokoju. Rzucam w jego stronę wściekłe spojrzenie i opuszczam koszulkę, która podwinęła się, odsłaniając moją bieliznę. Hunter bada mnie uważnym spojrzeniem. Odwdzięczam się tym samym. Walka z pnączami zostawiła wiele małych, płytkich rozcięć na jego skórze. Głównie w okolicach szyi i na lewej ręce, którą próbował odciągnąć roślinę. Jego klatka piersiowa nadal unosi się i opada w szybkim tempie.
– Twój ojciec potrzebuje lekarza – cedzę. Dlaczego mnie odciągnął?
Próbuję go wyminąć, jednak ten jest szybszy. Łapie mnie za ramię i popycha w kierunku łóżka.
– Zostań tu – rozkazuje twardym, nieznoszącym sprzeciwu tonem. Gdy próbuję się podnieść, świdruje mnie wściekłym spojrzeniem. – Zostań tu, do cholery. Gdy go ocucę, będę musiał wezwać lekarza i strażników. Zrobią dochodzenie. Nie mieszaj się.
– Nic nie zrobiłam – mówię zjadliwie. Co za kretyn. – Uratowałam mu życie, więc łaskawie nie traktuj mnie...
– Shade zamknij się i słuchaj. – Jego podniesiony ton przecina powietrze niczym ostrze noża, który mi odbiera. – Zostaniesz tutaj i pójdziesz spać. Możesz udawać, że śpisz. Możesz leżeć i bezczynnie wpatrywać się w sufit, dopóki pozostaniesz na swoim cholernym łóżku, w swoim cholernym pokoju. Jeśli spodziewasz się, że mój ojciec pogratuluje ci i wyśle czekoladki w ramach podziękowań, to niestety muszę cię rozczarować. Gdy tylko dowie się, że w jakikolwiek sposób byłaś w to zamieszana, znajdzie milion sposobów, by cię o to oskarżyć. Jesteś wadliwą. Możesz uratować mu życie nieskończenie wiele razy, a on z chęcią przyjmie tratwę, którą mu uratujesz, po to by cię z niej zrzucić i dopilnować, byś pozostała na dnie.
Po tych słowach odwraca się i wychodzi. Przez kilka minut siedzę nieruchomo, analizując to, co powiedział i wszystko, co się wydarzyło. Ukrywam twarz w dłoniach. Pieprzony Hunter Shelby. Nie potrafię ocenić, czy to jakaś gra. Czy nastraszył mnie po to, by zebrać laury dla siebie? Z drugiej strony jego ojciec to kanalia i scenariusz, który mi przedstawił wydaje się dość prawdopodobny. Zsuwam się z łóżka i ruszam do łazienki, by zmyć z siebie krew swoją i Huntera. Gdy wracam, z korytarza dobiegają do mnie podniesione głosy i rytmiczne kroki. Strażnicy Strachu. Rozpoznaję też głos mojego ojca. Mam ochotę wyjść i zobaczyć, co się tam dzieje. Co, jeśli Hunter blefuje? To moja szansa. Moja być może jedyna szansa, by mnie zauważyli. Czy za uratowanie członka Rady uczyniliby mnie jedną z nich? Podchodzę do okna i otwieram je nieco szerzej. Wdycham rześkie, nocne powietrze. Nie wiem co robić. Hunter zna swojego ojca. A ja pamiętam, jak mężczyzna zareagował na wzmiankę o tym, by to uzdrowiciel z darem pomógł w leczeniu jego ran. On nienawidzi mutacji. Czy naprawdę tylko dlatego spróbowałby mnie pogrążyć?
Wracam do łóżka. Jedno jest pewne. Nie otrzymam żadnych tytułów, jeśli nie zdobędę rangi strażnika. A żeby to zrobić, muszę być przytomna na jutrzejszym zadaniu. Wiem, że nie dam rady zasnąć. W żyłach nadal krążą resztki adrenaliny, a w myślach ciągle kwestionuję słuszność podjętej decyzji. Biorę pigułkę i pozwalam, by ona przeniosła mnie w senną krainę.
Podobało się? Zostaw gwiazdkę ;)
CZYTASZ
Me & the devil
FantasyW ściśle kontrolowanym przez władze mieście: Ona posiada zakazane moce i by uniknąć zniewolenia musi zdobyć miejsce w elitarnym kręgu władzy. On pochodzi z szlachetnego rodu, który gardzi tym, co magiczne. Aby nie okryć hańbą nazwiska musi wzmocnić...