Rozdział 75

5 1 1
                                    

Skarpa, na którą próbuję się wspiąć obniża się w tamtą stronę, więc może... kurczowo zaciskam dłonie na punktach podparcia, gdy za sobą słyszę cichy warkot. Spokojnie. Nie panikuj. Powtarzam sobie i ostrożnie się odwracam, by ocenić sytuację. Są dwa. Większe od tych, którego podstawili na zadaniu podczas Inicjacji. Trzymają się w pewnej odległości, nisko schylone na przednich łapach. Jakby czaiły się na polowaniu. Bo są, na polowaniu. Próbuję opanować drżenie mięśni i zadzieram głowę, by znaleźć kolejny punkt podparcia. Jest. Kilka centymetrów dalej. Muszę się tylko dobrze odbić. Obawiam się jednak, że tak gwałtowny ruch mógłby sprowokować je do działania. Tylko, czy mam jakieś wyjście? Już teraz mięśnie palą mnie żywym ogniem, a prawa dłoń ześlizguje z kamienia. Przestaję kalkulować. Po prostu to robię. Wybijam się. Moje opuszki muskają wysunięty fragment skały. Zaciskam je, lecz zamiast twardego podłoża, napotykam jedynie powietrze. Z zaciśniętego trwogą gardła wyrywa mi się pisk, gdy z spadam i boleśnie zderzam się z ziemią. Wszystko dzieje się tak szybko, że ledwo to rejestruję. Zwierzęta dopadają do mnie jednocześnie. Ignoruję ból w kostce, zrywam się na nogi i ciskam sztyletem Parkera w szyję tego, który dopada do mnie jako pierwszy, jednocześnie uchylając się przed jego obnażonymi kłami. Mam ochotę zatkać uszy, gdy wilk wydaje z siebie upiorny skowyt. Dla pewności zamachuję się raz jeszcze, ale ten odskakuje jak oparzony, trącając mnie przy tym masywnym łbem. Sztylet wysuwa się z mokrej od krwi zwierzęcia dłoni, której zapach przyprawia mnie o zawroty głowy. Jego towarzysz również się odsuwa. Warczy ostrzegawczo i nagle po prostu się na mnie rzuca. Padam na ziemię, turlam się na bok do miejsca, w którym wypadła mi broń i w chwili, gdy po nią sięgam, on zatapia kły w moim ramieniu. Krzyczę, gdy szarpie łbem i jeszcze mocniej rozdziera mi skórę. Oczy zachodzą mi łzami, lecz adrenalina zmusza do działania. Kopię go z całej siły w paszczę, co sprawia, że puszcza mnie, lecz natychmiast znowu zaczyna krążyć dookoła, jakby zastanawiał się, z której strony tym razem zaatakować. Jestem zbyt zdezorientowana, by dostrzec, gdzie jest nóż. Zapach krwi mąci mi w głowie, łzy rozmazują widok i zalewa mnie fala gorąca. Jest mi duszno. Może dobrze. Może odpłynę i nie będę czuła, każdego ugryzienia. Z perspektywy czasu wolałabym wykrwawić się przy tej cholernej szkarłatnej lilii. Kulę się, gdy wilk napina, gotowy do kolejnego ataku. Widzę tylko rozmazany kontur jego ogromnego cielska i to, jak wyskakuje w moją stronę. Szumi mi w uszach, lecz nagle, przez ten szmer przebija się coś jeszcze. Donośne ujadanie. Zwierzę wycofuje się, czujnie schylając łeb, a jego ślepia cały czas uważnie obserwują coś za moimi plecami. Odwracam się, wiedziona złym przeczuciem. Cokolwiek to jest, wilczur przede mną czuje respekt na tyle, by porzucić chęć zemsty i zamiast rozszarpywać mi gardło, zachowuje bezpieczny dystans. Z skarpy, na którą próbowałam się wspiąć, łypie na nas olbrzymi wilk o czarnym umaszczeniu. Świetnie. Zwołał towarzysza. Zaczynam przesuwać się w stronę kępy trawy, spośród której dostrzegam błysk sztyletu, lecz gdy tylko przesuwam się o milimetr, czające się obok zwierzę ponownie atakuje. Skulona, przygotowuję się na kolejną falę bólu, jednak ten nie nadchodzi. Grudki ziemi obsypują mi twarz, gdy tuż obok lądują dwie, zakończone ostrymi pazurami łapy. Na chwilę tracę wizję, a miękki ogon muska mnie po twarzy, gdy zwierzę wybija się i przeskakuje nade mną. Słyszę jego groźny warkot i skowyt drugiego wilka. Podpieram się zdrową ręką i unoszę. Wilczur o czarnej sierści stoi do mnie tyłem. Już nie ujada. Z jego gardła wydobywa się jedynie cichy, gardłowy warkot, lecz to wystarcza, bo drugie zwierzę trzyma się z dala. Czai, między pobliskimi drzewami. Mrugam kilkukrotnie, by upewnić się, że jego zachodzące mgłą ślepia, to nie wytwór mojej wyobraźni. Zupełnie tak, jak u kontrolowanych wpływem ludzi. Przestaje się zakradać i truchtem odbiega w głąb lasu. Jestem zbyt obolała i oniemiała, by się poruszyć. Wzdrygam się, gdy czarny wilk odwraca się w moją stronę. Przestaje warczeć i trąca mnie łbem. Co do cholery? Odsuwam się panicznie, a ten nieśpiesznie oddala, by po chwili wrócić z sztyletem Parkera w pysku. Upuszcza go na ziemię, tuż obok miejsca, o które opieram dłoń. Natychmiast porywam broń i celuję nią w szyję zwierzęcia, lecz coś w jego spojrzeniu powstrzymuje mnie, przed finalizacją ciosu. Zamieram. Z ostrzem przy jego skórze. Ten, niewzruszony bliskością ostrza, siada. Przesuwam sztylet razem z nim, by go nie zranić. Zwierzę delikatnie przechyla głowę i po prostu się na mnie gapi. Nagle jego uszy unoszą się na baczność i cały się spina. Prostuje, gwałtownie odwraca łeb w stronę lasu, a ja ledwo zabieram sztylet nim sam się na niego nadziewa. Zwierzę warczy w stronę lasu, lecz gdy odwraca łeb z powrotem do mnie natychmiast przestaje i trąca mnie pyskiem. Odbiega kawałek, wraca, ponownie mnie trąca i znowu. Robi tak trzy razy, aż wreszcie decyduję się podnieść. Kostka pulsuje mi bólem. Krzywię się z każdym krokiem.

Me & the devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz