On tu jest. Schowany pod durną, zieloną czapką z daszkiem.
Podskakuję w miejscu, jakbym nagle odnalazła powołanie w udawaniu kangura. Morrigan jest dość wysoki. Nie rozpłynął się od tak w tłumie ludzi, którzy jakieś dwie godziny temu zostali ostrzeżeni przed jego mocą. I nagle go dostrzegam. A właściwie jego czapkę. Jest na przodzie pochodu, który zbliża się do zakrętu. Trzyma się lewej strony. Brnę do przodu, starając się nie spuścić go z oczu. Myśl. Nakazuję sobie. Myśl logicznie. Z jakiegoś powodu oddał ci opaskę. Zaryzykował wmieszanie się w tłum, więc teraz zapewne chce się wydostać. Czy to, ze trzyma się lewej strony ma znaczenie? Przyglądam się terenowi przy zakręcie. Po prawej stronie stoi kilka zabudowań i niewielki, lokalny sklepik. Tuż za zakrętem, po lewej stronie rozprzestrzenia się park. Nie wiem, czy mam rację, ale postanawiam zaryzykować. Odłączam się od parady i biegnę w stronę drzew. Co chwilę spoglądam na przód pochodu, by upewnić się, że chłopak mnie nie zauważy. Parada posuwa się na tyle wolno, bym mogła schować się w gąszczu krzewów rosnących w oddalonej od ulicy części parku. Kucam i nabieram kilka głębszych oddechów. Tłum na ulicy zlewa się w zieloną plamę. Nikt się z niego nie wyłania. Nerwowo zaciskam dłonie. Pomyliłam się. Podrywam się. Jeszcze mam szansę dogonić ostatnich paradowiczów i jakoś przecisnąć się na przód. Może on nadal tam będzie. Już mam rzucić się do biegu, gdy nagle między drzewami dostrzegam ciemną sylwetkę. Chowam się za krzewem magnolii i ostrożnie wychylam głowę.
Mężczyzna kieruje się w moją stronę. W głąb parku. Zatrzymuje się tylko na chwilę, by spojrzeć w stronę tłumu mijającego zakręt. Nikt więcej się nie odłączył. To chyba go uspokaja, bo ściąga zieloną czapkę i ciska ją w pobliskie zarośla. Następnie to samo robi z zieloną marynarką. Teraz nie ma już wątpliwości. Z daleka poznaję jego strażniczo podobny mundur. Ashton Morrigan jest coraz bliżej mnie. Co jakiś czas rozgląda się na boki. Idzie ścieżką, która przebiega obok mojej kryjówki. Na czworakach przedzieram się przez kępę zarośli, próbując wtopić się w nie jak kameleon. Mam kilka sekund na podjęcie decyzji. Gdyby udało mi się go ogłuszyć i sprzedać strażnikom, ci z pewnością puścili by moją mamę i na dodatek obdarzyli nas nagrodą. Oceniam swoje szanse. Do dyspozycji mam gruby patyk, jedną próbę i element zaskoczenia. W ewentualnej walce moje szanse na wygraną są tak bardzo możliwe jak to, że Instytut prawdziwie określi Wielką Czystkę jako mordowanie ludzi. Wstrzymuję oddech, gdy mnie mija. Serce szybko dudni mi w piersi. Zaciskam obie dłonie na kiju. Podrywam się z ziemi i dwoma skokami pokonuję dzielącą nas odległość. Zamachuję się, jakbym próbowała rakietą walnąć w piłeczkę, choć moim celem tak naprawdę jest głowa chłopaka. Uchyla się. W ostatniej sekundzie. Nie dość szybko, bym całkiem chybiła. Gdyby nie zmarnował czasu, by odwrócić się w moją stronę, kij nawet by go nie musnął. Zataczam się na bok. Trafiłam go w tuż nad brwią. Czerwona maź spływa mu do oka. Nigdy nikogo nie zraniłam. I nawet nie czuję się z tym źle. To on zabrał mój czytnik. To przez niego zabrali moją matkę. Zamachuję się jeszcze raz. Mocniej. Naładowana energią po poprzednim ataku. I chociaż chłopak widzi dobrze tylko na jedno oko, uchyla się z dziwną gracją, która rozjusza mnie jeszcze bardziej. Poza delikatnie uniesionymi brwiami jego twarz wyprana jest z emocji. Prostuje się.
– Skończyłaś?
Nie patrzy na mnie. Chociaż to ja trzymam broń, a on po żadną nie sięga. Leniwie przeciera zakrwawione oko i rozgląda się po parku. Nawet na chwilę odwraca za siebie.
Wydaję z siebie sfrustrowany krzyk i zamachuję się raz jeszcze. Nie trafiam, więc znowu to powtarzam. Cios, za ciosem, choć jedyne w co trafiam, to przy odrobinie szczęścia jakiś powolny owad. Głośno przeklinam, gdy tracę panowanie nad kijem i ten wypada mi z ręki. Zamiast podnieść jedyną broń, tylko kopię ją z frustracją. Nawet się nie łamie.

CZYTASZ
Me & the devil
FantasiaW ściśle kontrolowanym przez władze mieście: Ona posiada zakazane moce i by uniknąć zniewolenia musi zdobyć miejsce w elitarnym kręgu władzy. On pochodzi z szlachetnego rodu, który gardzi tym, co magiczne. Aby nie okryć hańbą nazwiska musi wzmocnić...