Rozdział 77

32 5 1
                                    

Robię to, co nakazała mi Finley. Prostuję się. Zadzieram podbródek i pewnym siebie krokiem wchodzę w krąg światła. W przeciwieństwie do pozostałych, nie staję twarzą do swojego mentora. Patrzę wprost na Najwyższego. Kłaniam się, by moja otwartość nie została odebrana jako bezczelność, choć tak naprawdę mam wielką ochotę sięgnąć po jeden z leżących na stole długopisów i wbić go prosto w jego skamieniałe serce.

– Strażniczko Walker, proszę powiedz nam, jaką wartość wnosisz do Instytutu?

Waham się. Nie idzie mi za dobrze. Wieszcz wzdycha.

– Na poprzednim zebraniu wyraziłem moją wątpliwość, co do udziału tej dziewczyny.

Mam ochotę pochować go żywcem. I razem z nim zapaść się pod ziemię.

– Usłyszeliśmy cię, Naczelniku. Teraz chcemy usłyszeć ją. Może twoi rodzice nauczyli cię czegoś przydatnego? Czym się zajmują?

– Nie sądzę, by przydała się nam tajemna wiedza słania łóżek i przyjmowania gości – komentuje Naczelnik.

– W takim razie wyniki w nauce.

– Mierne. Ledwo zdała genetykę – wzdycha Erudytka.

– Mają państwo rację. Różnię się od moich poprzedników. Nie mam bogatych, wpływowych rodziców ani wysokich wyników w nauce. Gdy mierzyłam się z Morriganem i każde moje słowo ważyło losy tego, czy zaraz uniesie broń i mnie zabije, ten nie wypytywał mnie o zaburzenia neurologiczne związane z metylacją DNA. – Sama jestem zdzwiona opanowanym tonem mojego głosu. Jest jak dzisiejszy poranek. Chłodny, z nutą mrocznej tajemniczości, którą powoli rozpędzają promienie słońca. Odwracam się i przelotnie spoglądam na Naczelnika. – Gdy Morrigan atakował Huntera, nie pomogły mu wszelkie koneksje rodzinne. Ja mu pomogłam.

– Znamy twoje dotychczasowe osiągnięcia. Jeśli to wszystko...

– Pomogłam mu, mimo tego, że Kodeks zabrania użycia wpływu. Nie powinnam, a jednak zrobiłabym to jeszcze raz. Rozumiem, że dzięki Kodeksowi nie ma chaosu, jednak chaos i tak znajduje sobie przejście i zagliszcza się w naszych życiach. I wtedy trzeba podjąć decyzję. Niekiedy mamy na to jedynie ułamek sekundy. Wierzę, że podjęłam dobrą. Umiem działać pod presją. Nie jestem szablonowym obywatelem, który ślepo kieruje się przepisami, bo wiem, że niektóre sytuacje rozwiążą się na korzyść Instytutu, właśnie wtedy, gdy nie zagram zgodnie z zasadami.

Kończę, a w sali zapada cisza. Nie potrafię odczytać niczego z twarzy Najwyższego, a nie chcę też rozglądać się po pozostałych, jak spanikowany dzieciak. Próbuję powstrzymać drżenie nóg i dumnie patrzeć przed siebie. Tak, jak doradziła mi Finley. Nie jestem przekonana, czy byłaby zadowolona z mojej przemowy. Właśnie przed najważniejszymi osobami w Dustark wyznałam pewną wzgardliwość co do systemu. Wielu by za to zawisło. Zagryzam wewnętrzną część policzka. Mam kłopoty? Dlatego nikt się nie odzywa?

– Czy zechciałabyś odwrócić się w moją stronę, dziewczę.

Wiem do kogo należy. Uzdrowicielka skłamała dla mnie w gabinecie Naczelnika. Spełniam jej prośbę i przyglądam się, jak ta szuka czegoś w brązowej, skórzanej torbie.

– Twoi poprzednicy zaprezentowali w przeróżny sposób umiejętności praktyczne. Osobiście doglądałam rany młodego Shelby'ego. Zasklepiłaś ją tak, że wielu moich długoletnich praktykantów zapewne obrzuciłoby cię zazdrosnym wzrokiem. – Uśmiecha się. – Czy miałabyś coś przeciwko, by zademonstrować nam je teraz? Oczywiście, na niewielkim rozcięciu, ponieważ emocje są tu trochę inne, niż te, których wtedy doświadczyłaś.

Otwieram usta, ale ta podejmuje decyzję za mnie. Odsuwa torbę i wyciąga dłoń w stronę Naczelnika.

– Vincencie pożycz mi jakieś ostrze. Nie mogę odnaleźć swojego skalpela.

Me & the devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz