Rozdział 10

28 4 1
                                    

– Zrobię to! – krzyczę, gdy ten ostatecznie rozluźnia uchwyt.

Przez chwilę wydaje mi się, że mnie nie usłyszał i runę w dół. Nagle jednak czuję się tak, jakbym przekroczyła jakąś magiczną barierę. Twardo ląduję na zimnym podłożu, jednak huk wiatru i zacinanie deszczu są teraz odległe. Oddycham ciężko i unoszę głowę. Chłopak nie ruszył się z miejsca. Po tym jak wrzucił mnie do kontenera, z powrotem odwrócił się w stronę wyrwy. Wiatr plącze mu ciemne, lekko pofalowane włosy. Mogłabym go teraz wypchnąć. Gdybym zerwała się dostatecznie szybko i rzuciła na niego, to on spadłby pod tory. Co by się z nim wtedy stało? Krzywię się, bo nie chcę sobie tego wyobrażać.

– Nie jesteś na tyle bezwzględna. Do mordercy to ci raczej wiele brakuje.

Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że stoi teraz przede mną i odpowiada na moje myśli. Instynktownie spoglądam na lewy nadgarstek i przypominam sobie, że nie mam na nim opaski, która z pewnością rozświetliłaby się na czerwono. Jak on to robi? Niczego nie poczułam.

– Wyjdź z mojej głowy. – Przecieram morką od deszczu twarz i wstaję, cały czas skupiając na nim uważne spojrzenie. – Jeśli mam ci pomóc, muszę się skupić. Nie dam rady tego zrobić, jeśli będziesz grzebał w moich myślach. Gdzie jesteś ranny?

Staram się przemawiać rzeczowo i ze spokojem. Tak jak moja wiecznie opanowana matka. Podczas przeszukania ma przy sobie broń, za której posiadanie mogłaby zostać zesłana do Instytutu? Żaden problem. Po prostu pozbywa się jej w łazience w banku. Przygryzam dolną wargę. A przynajmniej taki miała zamiar, bo sztylet nadal spoczywa pod moim łóżkiem. Potrząsam delikatnie głową, by wrócić do teraźniejszości i skupić się na czekającym mnie wyzwaniu. Obserwuję, jak chłopak odpina pasy przy lewym ramieniu. Zrzuca uprząż z tkwiącą w bronią na podłogę i małym nożykiem, który dobył z niewidocznej kieszeni na przedramieniu, rozcina materiał munduru. Rana znajduje się na lewym przedramieniu, które okryte jest przemoczonymi krwią bandażami. Ich też się pozbywa i rzuca je obok leżącej na podłodze broni. Moje usta wykrzywiają się w grymasie, gdy widzę jak krew, do tej pory częściowo tamowana przez bandaż i ucisk uprzęży, teraz obficie sączy się z kilkucentymetrowego rozcięcia.

Z trudem ruszam się z miejsca i podchodzę do chłopaka. Zerkam na leżącą bez opieki broń. Teraz, gdy znam jego czuły punkt, miałabym większe szanse, by go pokonać. Powoli wypuszczam nagromadzone w płucach powietrze, bo dobrze wiem, że nigdy się na to nie zdecyduję i jeśli chcę przeżyć to muszę go uleczyć. Tylko jak? Jak mam to zrobić? Do tej pory obserwowałam ten proces tylko na zajęciach, które miały pomóc nam wybrać specjalizację. Pokazowe ćwiczenia prowadził doktor z miejskiego szpitala. Jego celem nie była nauka opanowania umiejętności, a jedynie prezentacja tego, czego nauczymy się pod ścisłą kontrolą rządu, jeśli po szkole zdecydujemy się na tą ścieżkę kariery.

– Nie przejmuj się. Z chęcią wykrwawię się na śmierć, gdy ty będziesz tu tak stać.

Otrząsam się z zamyślenia i kieruję spojrzenie na jego twarz. Chociaż to co powiedział mogłabym uznać za żart, to na jego twarzy nie gości nawet cień uśmiechu. Nie przejmuję się, odpowiadam w myślach. Gdybyś się wykrwawił, nigdy więcej nie użyłbyś swojej mocy w niewłaściwy sposób. Nikt więcej by nie zginął. A ja nie złamałabym prawa.

Nadal się na niego gapię, a brak jakiejkolwiek reakcji jest pocieszający. Przynajmniej przestał czytać mi w myślach.

– Muszę do ciebie podejść i dotknąć rany – uprzedzam, aby mojego ruchu nie uznał za potencjalne niebezpieczeństwo i przypadkiem mnie nie zamordował.

Nie reaguje. Ten brak reakcji na praktycznie wszystko, co go otacza zaczyna mnie już trochę wkurzać. Przez to trudniej go rozgryźć. Powoli podchodzę i zbliżam dłoń do ramienia chłopaka. Nie wiem, czy to przez to, że jest zmarznięta, ale nie dotykam jeszcze rany, a już czuję pulsujące z niej ciepło. Nie jestem pewna, czy to, co chcę zrobić w ogóle zadziała. Medyk, który odwiedził nas w szkole, po prostu dotknął rany. Jego oczy na chwilę spowiła mgła, a sekundę później mogliśmy oglądać nieskazitelną skórę. Pamiętam też, jak mówił, że taki efekt wymaga lat praktyki. Waham się i unoszę wzrok na twarz chłopaka, który przez cały ten czas się na mnie gapi.

– Po prostu to zrób, chyba że wolisz wrócić do punku wyjścia.

Bardzo śmieszne, myślę i z trudem przełykam ślinę. Wiem, że tego sformułowania nie użył jedynie jako metafory, a ja musze zacząć działać, jeśli chcę wyjść z tej sytuacji cało. Po prostu to zrób, przedrzeźniam go w myślach. Łatwo powiedzieć. Dla niego posługiwanie się darem to najwidoczniej żaden problem. To, co zrobił z tamtymi strażnikami zaczyna mnie przekonywać, że miał możliwość praktykowania swojej mocy. Musiał mieć. Nawet hybrydy nie rodzą się z wrodzoną zdolnością posługiwania się umiejętnościami, które tak bardzo potępia Instytut.

Ponownie koncentruję się na ranie. Zagryzam policzki od wewnątrz. Mam świadomość, że chłopakowi kończy się cierpliwość, a mi czas. Postanawiam zaryzykować i kierowana instynktem oraz nikłymi wspomnieniami z dnia praktyk, dotykam rany opuszkami palców. Ciepła maź przelewa się między moimi palcami, jednak moją uwagę przykuwa coś innego. W dłoni czuję dziwne mrowienie. Rana okazuje się znacznie głębsza niż myślałam. Zadana ostrym, cienkim narzędziem, rzuconym z jakiejś odległości. Nożem. Nie wiem, skąd czerpię te wszystkie informacje. Nagle pisk wyłania się z pośród wycia wiatru i turkotu maszyny. Otrząsam się i szukam źródła dźwięku, który wydaje się dziwnie znajomy. Czytnik. Spoczywa teraz na nadgarstku chłopaka i świeci się na czerwono. Zamiast strachu, który zazwyczaj towarzyszy mi, gdy usłyszę ten dźwięk, czuję rosnącą ekscytację. Czytnik nie zadziałałby, gdybym w jakiś sposób nie wpływała na chłopaka. A to oznacza, że moja próba nie jest daremna. Musze się tylko odrobinę skupić. Koncentruję się na dłoni, a mrowienie które odczuwam teraz wydaje się być iskrami energii. Energii za pomocą której mogłabym odbudować zniszczone komórki. Wyobrażam sobie, jak te zlepiają się ze sobą. Czuję się tak, jakbym cofała czas. Nie stoję w kołyszącym się to w prawo, to w lewo wagonie, lecz w środku jakiegoś budynku. Dookoła panuje ciemność, rozjaśniana jedynie przez nikłe podświetlenie znaków ewakuacyjnych. Biegnę przed siebie, korytarzem, który wydaje się nie mieć końca, aż w końcu zza zakrętu na obu ścianach wyłania się szereg bliźniaczych drzwi. Zatrzymuję się przed tymi, obok których przy plakietce na ścianie niechlujnym, szarpanym pismem coś zapisano. J. Black. Łapię za klamkę, a wtedy świst przecina powietrze. Za późno, by całkowicie odskoczyć. Obracam się tylko, osłaniając wystawione na atak plecy ramieniem, w który wbija się nóż. Mrowienie w mojej dłoni nasila się. Muszę podjąć decyzję. Popchnąć nóż dalej lub sprawić, by ten wyślizgnął się z ciała, jakby nigdy tak naprawdę się w nim nie znajdował. Powoli wysuwam nóż, a krwi sączącej się z rany ubywa z każdym milimetrem. Tyle, że to wszystko nie jest przecież prawdą. Wcale nie stoję w tym ciemnym budynku. Tracę panowanie nad nożem, którego ostrze niebezpiecznie zbliża się do ledwo sklepionej rany. Rościna świeżo zrośniętą skórę.

– Wystarczy – stanowczy głos chłopaka i ucisk na moim nadgarstku przywracają mnie do rzeczywistości.

Nie słyszę już pisku opaski. Lekko zdezorientowana rozglądam się po kontenerze, w którym wszystko pozostało niezmienne. Nie pojawiły się tu żadne drzwi. Tym, co uciska mój nadgarstek okazuje się być dłoń chłopaka. Odsunął go od rany, która zamieniła się w niewielkie rozcięcie. Wytrzeszczam oczy. To nie możliwe. Naprawdę to zrobiłam.

– Udało się – mówię bardziej do siebie.

Chcę podejść bliżej, by lepiej przyjrzeć się rozcięciu. Tylko moja upaprana dłoń i niewielka kałuża krwi świadczą o tym, że wcześniej na ramieniu była poważniejsza rana.

– W samą porę. Zdążysz na swój przystanek. – Chłopak odzywa się po raz pierwszy, odkąd zaczęłam próbę leczenia.

Nie daje mi czasu na interpretację tych słów, łapie mnie za ramiona i ponownie popycha w stronę wyjścia.

– Co robisz?! Przecież ci pomogłam.

– A teraz wysiadasz. Stąd masz najbliżej, a pociąg i tak się nie zatrzymuje.

Wypycha mnie, zanim zdążę zaprotestować.

Hej! Dziękuję za wsparcie pod poprzednimi rozdziałami! 

Mam dla Was propozycję maratonu:

a) każdego dnia, do końca tygodnia wrzucę jeden rozdział

b) jutro dorzucę Wam 3 rozdziały 

Dajcie znać w komentarzach, na którą opcję głosujecie :)

Me & the devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz