Rozdział 13

19 3 0
                                    

Hunter Shelby nieświadomie posłuchał mojego polecenia.

Sam wskocz sobie do ognia. To dopiero będzie zabawa.

To moje słowa. A on wzniecił pożar w własnym domu i niemal usmażył się w bezlitosnych płomieniach. Tylko dlatego, że źle dobrałam słowa. Tylko dlatego, że straciłam kontrolę. Tylko dlatego, że przez tyle lat wypierałam fakt, że jestem hybrydą.

Siadam na powalonych drzwiach, które stanowią marną imitację ławki i czekam. Wciskam dłonie między złączone kolana. Prawda przestaje drgać. A może to wynik tego, że nie pozostawiam jej wystarczająco przestrzeni. Krzywię się, gdy próbuję powoli zaciągnąć się powietrzem. Smród potu i zgnilizny skutecznie uniemożliwia opanowanie za pomocą ćwiczeń oddechowych. Zagryzam wewnętrzną część policzka i miarowo tupię tenisówką. Część mnie pragnie stąd wybiec, zaczerpnąć świeżego powietrza. Jednak wiem, że nie przyniesie mi ono takiej ulgi, jak niebieska pigułka, za którą tęsknota sprawia mi niemal fizyczny ból. Zerkam na zasłonę zrobioną z poszarpanej, brudnej folii, za którą chwilę temu zniknął Loki. Słyszę brzdęk metalu, zgrzyt przypominający cięcie nożyc i choć moja ciekawość chętnie odsunęłaby tę zasłonę, nie robię tego. Gniew Lokiego i spadek w rankingu jego klientów to ostatnie, na co mogę sobie teraz pozwolić. Przyjął mnie bez pytań, gdy kilka niemiłosiernie długich minut temu stanęłam w progu resztkach tego, co można było nazwać starym domem jego babki. Gdy zgrzyt kroków na ubłoconej podłodze przybliża się w moją stronę, po prostu zrywam się z miejsca. Zrzucam kurtkę na moje uprzednie siedzisko i podciągam lewy rękaw bluzki. Loki wysłania się, jedną dłonią odpychając folię na bok. Jakby była uciążliwą muchą. W drugiej trzyma metalowy moździerz, małą łyżeczkę, przypominającą chochlę do zupy i papierowy pakunek.

– Musisz mieć naprawdę zły dzień, prawda Walker?

Próbuję przejąć od niego moździerz, ale ten wymija mnie i odkłada wszystko na pordzewiałą, metalową szafkę. No tak. Nie wyglądam najlepiej. Jak desperatka. Rzadko rozmawiam z Lokim o jego działalności, ale jeśli dobrze zapamiętałam jego słowa, to z pewnością odnosiły się one do narzekania na zdesperowanych, niepłacących klientów. Schylam się po kurtkę i przez chwilę siłuję się z zamkiem przy kieszeni, z której ostatecznie wyciągam dwa, zwinięte w rulon banknoty. Podaję je rudzielcowi. Ten marszczy brwi, ale przyjmuje pieniądze i chowa je do tylnej kieszeni.

– Mam coś nowego. Specjalnego. Będziesz zadowolona – mówi z lekkością i dłonią daje mi znak, bym usiadła.

Kręcę głową. Nie. Nie potrzebuję żadnych rewelacji, tylko mojego sprawdzonego spokoju w płynie.

– Daj mi to co zawsze.

– To co zawsze się skończyło i szybko nie wróci. Straciłem dostawcę, pewnie słyszałaś o szturmie w szkole.

– Co? – ze zdziwieniem przyglądam się, jak zwyczajny, cwany uśmiech chłopaka przygasa. – Mówisz o Blake'u? On był twoim dostawcą?

Ignoruje moje pytanie i jeszcze raz wskazuje dłonią na drzwi. Siadam, licząc na to, że jeśli zachowam się tak jak trzeba, to opowie mi więcej. Ten jednak nie jest zbyt skory do kontynuowania tematu. Sięga po papierowy pakunek i wysypuje z niego taśmę jednorazowych strzykawek, zapakowanych w oddzielne przegrody. Wyciąga jedną, a ja natychmiast prostuję się na siedzeniu i ledwo powstrzymuję przed tym, by do niego podejść. Potrzebuję czegokolwiek. Jestem pewna, że drżę. Czasem wydaje mi się, że energia jest czymś namacalnym. Zwłaszcza, gdy tak jak teraz, napiera na mnie i pragnie wydostać się na powierzchnię. Zaciskam dłonie w pięści. Jeszcze chwila. Muszę wytrzymać jeszcze odrobinę. Jednak Loki przedłuża moje cierpienia i zamiast podać mi napełnioną płynem z moździerza strzykawkę, podwija rękaw swojej bluzy.

Me & the devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz