Vincent Shelby czeka na mnie w gabinecie za recepcją. Nie zajmuje ani krzesła za biurkiem, ani sofy, na której zazwyczaj się rozsiadam. Opiera się o dębową ladę biurka, jednak brak w tym nonszalancji, którą zazwyczaj obserwuję u jego syna. Wydaje się spięty. Nie w ten zestresowany sposób, który towarzyszy mi. Raczej z czujnością. Zawsze gotowy to odparcia nagłego ataku. Nie, żebym ja stanowiła dla niego jakieś zagrożenie.
Podchodzę i wyciągam dłoń.
– Siadaj – nakazuje krótko i oszczędnym gestem wskazuje na sofę.
Nawet w gabinecie moich rodziców zachowuje się tak, jakby pensjonat należał do niego. Gotowa do uścisku dłoń bezwładnie opada mi wzdłuż tułowia. Nie próbuję się kłócić, bądź zwlekać. Wykonuję polecenie i zmuszam się do uniesienia spojrzenia na jego twarz. Ten lekko przekrzywia głowę w prawą stronę, a między jego brwiami pojawia się pojedyncza zmarszczka. Ukrywam dłonie pod stolikiem kawowym i nerwowo bawię się palcami. Nie wie. Prawda? Gdyby wiedział, przyszedłby razem ze strażnikami, aby mnie aresztować. Próbuję oddychać miarowo i nie słuchać złośliwych myśli, które podpowiadają, że mężczyzna nie potrzebowałby nawet jednego strażnika, by mnie pojmać. Spokojnie, tłumaczę sobie. Znasz jego technikę i to, jak ubóstwia się w torturowaniu milczeniem.
– Cieszę się, że szybko wróciłaś do siebie, po incydencie z Morriganem – mówi, jednak brak w tym ciepła lub chociaż krzty pozorowanej radości. Robi pauzę, a gdy odzywa się ponowie, jego w jego głosie dostrzegam mroczną nutę. – Jego zachowanie nie pozostało bez konsekwencji.
Gryzę się w język, by nie zapytać, co jeszcze mu zrobili. Ciężko mi sobie wyobrazić, aby mogli doprowadzić go do gorszego stanu, niż ten, w jakim go zastałam i jednocześnie go przy tym nie zabić. A śmierci Morrigana najwidoczniej nadal nie życzy sobie Najwyższy. Protesty z każdym dniem nabierają na sile, wyrok wisi nad miastem niczym czarne, skłębione chmury, a tu ani kropli.
– Uzdrowiciel przekazał mi twoją kartę medyczną. Zalecał spokój i odpoczynek. Stosujesz się do tych zaleceń?
Sposób, w jaki wypowiada pytanie sugeruje, że kryje się się za tym coś więcej. Częściowo oddycham z ulgą. Wspomniał o szpitalu, lecz nie o fiolce. Pozostała więc jedna opcja. Czyżby naprawdę kazał mnie śledzić i wie, że codziennie chodzę do lasu?
– Proszę się nie martwić. – Ślę mu wymuszony uśmiech. Oboje wiemy, że tego nie robi. – Dbam o siebie. Korzystam z ostatnich dni ładnej pogody i dużo spaceruję.
– Nie wątpię, skoro nawet w szpitalu znalazłaś okazję, by przejść się po korytarzu. – Bez skrępowania wlepia we mnie czujne spojrzenie.
Powstrzymuję się przed nerwowym drgnięciem. Wie? Cholera. Ściskam dłonie w pięści tak mocno, że wierzch dłoni pulsuje bólem, gdy paznokcie wbijają się w skórę. Siedzę nieruchomo i nie udzielam mu odpowiedzi. Teoretycznie nie zadał mi żadnego pytania.
– Eliza opowiedziała mi o waszym spotkaniu i rozmowie.
Serce zamiera mi w piersi. Odwzajemniam uważne spojrzenie. Vincent Shelby wpatruje się we mnie, jak wygłodniała hiena. Nic nie ma. A jeśli tak, to dobrze się z tym kryje. Może czeka, aż odpowiem, by przyłapać mnie na kłamstwie? Używam jego broni, przeciwko niemu i tym razem, to ja uparcie milczę.
– Zamierzasz przenieść się do miasta, czyż nie?
– Pani Anderson szczodrze zaproponowała mi swoją gościnność. Postanowiłam z niej skorzystać.
– Od tamtej chwili sytuacja się trochę zmieniła. – Naczelnik prostuje się, jakby chciał zaznaczyć, że to co teraz powie jest dużo istotniejsze, niż poprzednia część naszej rozmowy. – Śledztwo w sprawie twojego udziału w schwytanie Morrigana zostało dziś oficjalnie zamknięte. Za trzy dni z samego rana stawisz się na pierwszym spotkaniu Rady, aby otrzymać przydział do odpowiedniej sekcji i kartę, która uprawni cię do poruszania się po budynku Instytutu.
CZYTASZ
Me & the devil
FantasyW ściśle kontrolowanym przez władze mieście: Ona posiada zakazane moce i by uniknąć zniewolenia musi zdobyć miejsce w elitarnym kręgu władzy. On pochodzi z szlachetnego rodu, który gardzi tym, co magiczne. Aby nie okryć hańbą nazwiska musi wzmocnić...