Rozdział 61

10 0 0
                                    

– Miło, że wreszcie do nas dołączyłaś.

Do nas? Zaciskam zęby, by nie dopytać na głos, co ma na myśli i badam pomieszczenie. Nagle wszystko staje się jasne. Nie użył formy mnogiej przez przypadek. Gwałtownie zrywam się na nogi. Trochę zbyt gwałtownie. Obraz ponownie zamienia się w plątaninę bezkształtnych barw, gdy nagle do rzeczywistości przywołuje mnie ryk. Mrugam kilkukrotnie i spoglądam w stronę, z której pochodzi, chociaż tak naprawę już wiem. Wielokrotnie słyszałam ten dźwięk. Tęczówki Huntera zachodzą mgłą, a opaska na jego nadgarstku migocze na czerwono. Co on tu, do cholery, robi? Gdzie Fin? Czy jest bezpieczna? Ostrożnie wysuwam obręcze z kieszeni i zaciskam na nich dłonie. Morrigan nadal pochłonięty jest doglądaniem sztyletu, a dodatkowo musi skupić się na tym, by utrzymać Huntera pod swoim wpływem. Dzieli mnie od niego zaledwie metr. Wystarczy, że doskoczę i przyłożę mu broń do skroni. Drgam, gotowa na atak, lecz ten mnie uprzedza. Zeskakuje ze skrzyni i nieśpiesznym krokiem podchodzi do Huntera. Ściąga jego opaskę i rzuca ją na ziemię, lecz o dziwo nie wytrąca mu broni, na której Hunter mocno zaciska palce. Broni, na której tak bardzo mu zależy. Broni, którą usiłowałam od niego oddalić i schować. W wagonie zapada cisza. To on ją przerywa, gdy odsuwa się od pozbawionego woli Huntera.

– Przyłóż sztylet do swojej piersi. Jeśli ona się poruszy, dźgnij się. – Wydaje polecenie i odwraca w moją stronę.

Zamieram. Morrigan nie blefuje. Widzę to w jego twarzy. Muszę coś wymyślić. I to szybko. Może jeśli się postaram, to dam radę wpływem przejąć kontrolę nad Hunterem? Gdy tylko o tym myślę, ten prycha.

– Powodzenia.

Patrzę prosto w jego czarne tęczówki. To dla niego zabawa. Nie dba o to, czy zabije jeszcze jedną osobę.

– Po prostu zabierz sztylet i sobie idź – proszę, dbając o to, by stać nieruchomo.

– Zrobiłbym to, gdybyś trzymała się naszych ustaleń – odpowiada chłodno. – Upuść obręcze.

– Jeśli się poruszę, on zrani się sztyletem – protestuję.

Mam ochotę się wzdrygnąć, gdy zbliża się do mnie o krok. Zmuszam się, by pozostać w miejscu, chociaż całe moje ciało krzyczy, by uciekać. On nie musi wypowiadać nieskończonych gróźb. Nie musi wymachiwać mi bronią przed twarzą lub rzucać ostrzegających spojrzeń. Z jego postawy bije bezwzględność zmieszana z obojętnością. Przypomina mi w tym Najwyższego, który bez cienia wyrzutów wydaje wyrok śmierci.

– Upuść je. Teraz.

– Zrobię to – zapewniam go gorączkowo. Serce wali mi w piersi. – Tylko zmień polecenie, by on nie uznał tego za...

– Zatnij się w ramię. Poprzednie polecenie nadal cię obowiązuje.

Dopiero gdy Hunter się porusza, dociera do mnie, że Morrigan nie rozmawia już ze mną. Choć nadal mnie obserwuje. Hunter rani się ostrzem w ramię. Mam ochotę do niego podbiec i wyrwać mu sztylet, ale wiem, że nie zdążę. Krew wsiąka w jego białą koszulę. Spływa mu po nadgarstku.

– Jeszcze raz.

Upuszczam obręcze, które z brzdękiem lądują na podłożu. Dłoń Huntera, przygotowana do zadania kolejnego cięcia, cofa się w tym samym momencie, tuż na klatkę piersiową. Wstrzymuję oddech. Celuje prosto w serce, ale się nie dźga. Chyba nie dostrzegł tego, jak prostuję palce.

– To jaki w końcu był twój plan, Shade? Czemu jesteś tu z nim?

– Nie wiem, dlaczego Hunter tu jest, ale... – urywam, gdy ten unosi dłoń.

Nie mam wątpliwości, kto dyktuje warunki tej rozmowy.

– Zalecam zaplanować twoją kolejną wypowiedź lepiej, niż czymkolwiek jest to, co próbowaliście tu dzisiaj zdziałać.

Me & the devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz