Rozdział 15

19 2 0
                                    

Zastygam w bezruchu. Pragnę wyrwać przedramię z mocnego uścisku strażnika. Nawet gdybym fizycznie była w stanie to zrobić, nie ucieknę za daleko. Moja druga dłoń drga nerwowo. A może cała drżę? Nie jestem pewna. Jak na zwolnionej taśmie obserwuję, jak mężczyzna sięga do wybrzuszenia pod rękawem mojej kurtki. Przez głowę przelatuje mi szydercza myśl. Hunter ma rację. Co z tego, że mam wpływ, skoro nie potrafię go użyć? Przypominam sobie sytuację z banku. Ten chłopak, fałszywy strażnik wydawał się w pełni kontrolować moc. Gdybym to potrafiła, mogłabym uciec.

Nagle za naszymi plecami rozlega się okropny pisk. Widzę błysk czerwieni. Zaskoczony strażnik odskakuje ode mnie. O nie. Znowu to zrobiłam? Cholera. Ale właściwie co? Mężczyzna rozgląda się. Jest równie zdezorientowany, co ja. Jego wzrok spowija delikatna mgła. Ktoś ściska mnie za ramiona i przepycha w stronę bramy.

– To ona! – Przy uchu słyszę głos Huntera.

Odrywa ode mnie jedną rękę. Próbuję się wyrwać. To tyle z naszej współpracy. Wiedziałam, że nie mogę mu ufać. Ciężkie buty strażników dudnią w miarowym tempie, gdy biegną w naszą stronę. Jednak zamiast mnie pojmać, wymijają nas i biegną dalej. Kierowani przez wskazującą na coś rękę Huntera. Staję na palcach. Wśród ciemnych strojów strażników chcę odnaleźć toń zieleni i dowiedzieć się, kto za tym stoi. Hunter odwraca mnie plecami do tłumu i ciągnie za sobą. Strażnikowi przy bramie mówi, że oboje przeszliśmy kontrolę. Korzysta z zamieszania i wciąga mnie do miasta. Kierujemy się za tłumem. W drodze na arenę ludzie wiwatują. Ich śmiechy i ogólna beztroska w końcu zmniejszają mój stres. Nie wiem co wydarzyło się przed chwilą przy murze. Jedno jest pewne. Los się do mnie uśmiechnął. Po ceremonii, przy wyjeździe z miasta kontrole nie są przewidywane. Rozluźniam się. Wyszarpuję ramię z uścisku Huntera. Cały czas mnie prowadzi, a tak się składa, że sztukę chodzenia mam opanowaną już od dobrych, kilkunastu lat. Nie potrzebuję więcej jego niańczenia, tym bardziej, jeśli miałoby to wiązać się z zaciągnięciem przysługi.

– Co z tego masz? – pytam, mierząc go podejrzliwym spojrzeniem.

– Przyjemność. – Mruga do mnie i szarmanckim gestem przepuszcza w wejściu na arenę.

Nie poddaję się:

– Co obiecała ci moja matka? Czemu się zgodziłeś?

Mam ochotę zmazać ten jego zadowolony uśmiech z twarzy. Otwieram usta, by głośno wypowiedzieć swoje marzenie o jego rychłej śmierci, gdy uświadamiam sobie, że ostatnio nie skończyło się to za dobrze. Lewa dłoń drga mi nerwowo. Nie mogę do tego wracać. Nie teraz. Przebywanie w obecności Huntera nie jest za dobrym pomysłem. Nie, gdy nie mam przy sobie pigułek i każde jego słowo zbyt szybko może pozbawić mnie kontroli. Zatrzymuję się.

– W takim razie sama jej zapytam – cedzę i odwracam się w stronę zalewającego arenę tłumu, by odszukać rodziców.

– Czekaj. – Za plecami słyszę jego wołanie.

Pozwalam by zginęło w wesołej paplaninie ludzi. Szybciej przeskakuję na kolejne stopnie. Z rodzicami zawsze siadam w sektorze środkowym, więc tam kieruję swój wzrok. Arena jest ogromna, ale jeśli kierowali się najkrótszą drogą, powinni zająć miejsca blisko wejścia. Zadania nie ułatwia fakt, że wszyscy zebrani, oprócz pilnujących porządku strażników, ubrani są na zielono.

Nagle w tłumie dostrzegam znajome, platynowe włosy. Przeciskam się w stronę Finley. Macham do niej, jednak jest zbyt zajęta rozmową z matką, by to zauważyć. Wchodzę do odpowiedniego rzędu. Obok Finley szczęśliwie jest kilka wolnych miejsc. Otwieram usta, by ją zawołać i w tej samej sekundzie czyjaś dłoń je knebluje.

– Powiedziałem, że masz zaczekać – beszta mnie Hunter i prowadzi z powrotem w stronę schodów. – Nie wyrywaj się. Ludzie zaczynają się gapić.

Me & the devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz