Rozdział 34

17 1 0
                                    

Siedzę z głową opartą na ramieniu Parkera. Mam zamknięte oczy i dla kogoś, kto obserwowałby nas z boku, zapewne wyglądałabym, jakbym spała. Chciałabym spać. Zamiast bajki na dobranoc, wzięłam pigułkę. Albo dwie. Swój błąd zrozumiałam dopiero, gdy mama z trudem dobudziła mnie na poranny trening. Zebrałam się w biegu i przybiegłam na plac szkoleniowy. Po drodze na miejsce, w którym miał odbyć się egzamin zatrzymałam się tylko na chwilę. Przy tablicy z punktami. Moje imię spoczywa na dwudziestej piątej pozycji. Kamuflaż oblałam. Zarówno za zadanie z szyfrów i władania bronią, dostałam połowę punktów. Liczyłam na trochę więcej.

Parker życzliwie użycza mi swojego ramienia, gdy mówię, że potrzebuję drzemki. Tak naprawdę zamykam oczy, by te nie wypełniły się wilgocią. Aby dostać się do najlepszej piątki muszę otrzymać maksymalną ilość punktów w pozostałych kategoriach i wysokie noty w ostatecznym zadaniu. Zaciskam dłonie w pięści i nerwowo pstrykam kostkami. Teraz żałuję, że nie zaryzykowałam wzięcia pigułek. Czekanie, aż nadejdzie moja kolej, by zmierzyć się z zadaniem z HRS–tu byłoby bardziej znośne, gdy w moim krwiobiegu krążyłby płynny spokój. Nagle Parker pstryka mnie w ramię.

– Pobudka, twoja kolej.

Otwieram oczy i niechętnie podnoszę się z ławki. Parker wstaje razem ze mną, chociaż do sali zadaniowej będzie mógł wejść dopiero, gdy ja zmierzę się z tym, co przygotowała dla nas mistrzyni Diune. Uśmiecha się pokrzepiająco i kładzie dłoń na moim ramieniu. Otwieram usta, by podziękować mu za to, że próbuje dodać mi otuchy, gdy ten niespodziewanie mocno szczypie mnie w ramię. Strącam jego rękę i odskakuję do tyłu.

– Zwariowałeś? – Rozmasowuję ramię i patrzę na niego spode łba.

– Upewniam się, że nie zaśniesz w trakcie zadania. – Unosi dłonie w obronnym geście. – To dla twojego dobra. Powodzenia.

Kręcę głową i odwracam się, by przejść do szklarni. Drzwi otworzyły się już dwie minuty temu. Wolę nie testować cierpliwości mistrzyni. Wzdrygam się, gdy te automatycznie zamykają się po przekroczeniu progu. Oglądam się przez ramię. Parker macha do mnie i pokazuje uniesione w górę kciuki. Kącik moich ust wędruje do góry. Szepczę podziękowania i ruszam przed siebie. Alejka, którą kroczę wyłożona jest drobnymi kamyczkami, a po obu jej stronach bujnie rozrastają się drzewa, krzewy i kwiaty o kształtach i barwach, których nigdy nie spotkałabym w miejscowym parku. W pierwszym dniu szkolenia mistrzyni Diune oznajmiła nam, że w oranżerii rosną zakazane do wysiewu gatunki. Takie, których istnienie hybrydowej wersji zostało odkryte przez Instytut. Musimy je poznać, by wiedzieć, z czym trzeba mierzyć się w Strefie Skażonej. Powoli przełykam ślinę. Zamknęli te rośliny i zadbali o to, by wyplenić je z wszelkich terenów zielonych w Dustark. Nie różnimy się tak bardzo, myślę, skupiając wzrok na kwiecie w kształcie bulwy, o bladych, niebieskich płatkach. Ludzkie hybrydy potraktowali w ten sam sposób.

Zatrzymuję się przy kamiennej fontannie, która znajduje się w centrum oranżerii. Mistrzyni Diune siedzi na jej zabudowaniu. Wpatruje się w taflę wody, jakby ta wypełniona była konstelacjami gwiazd, z których można odczytać przyszłość. Zbliżam się do niej na tyle, by nie zaburzać jej strefy komfortu. Nie unosi wzroku. Nie wita mnie. W ogóle nie reaguje. Rozważam, czy to ja nie powinnam przywitać się jako pierwsza, lecz nagle kobieta podnosi się z zaskakującym wigorem i opiera obie dłonie na moich ramionach. Wzdrygam się, na ten raptowny gest i z trudem powstrzymuję, by nie cofnąć o krok. Kobieta szeroko otwiera oczy i lekko przechyla głowę, gdy lustruje moją twarz. Czuję się nieco niezręcznie. Już na zajęciach zauważyłam, że mistrzyni żyje... w swoim świecie, jednak nigdy tak bezpośrednio nie doświadczyłam jej osobowości. Potrząsa głową, a burza jej siwych loków łaskocze mnie w nos i czoło. Nagle nieruchomieje. Otwieram usta, by zapytać o cel zadania, jednak ta ucisza mnie, przykładając palec wskazujący do moich warg.

– Nie zaskoczy mnie nic, co powiesz. Po co więc się trudzić, drogie dziecię? Zaraz się wszystkiego dowiesz. – Jej głos jej ochrypły, lecz na swój sposób melodyjny.

Powstrzymuję uśmiech, który próbuje zdradzić moje rozbawienie jej sposobem mówienia. Przyzwyczaiłam się do jej sennego, rozmarzonego tony, ale rymy to dla mnie nowość.

– Czasu liczyć nie przestaję, pół godziny ci oddaję. Pośród gąszczu szukaj roślin, które usidlają zmysły. Chwalę wiedzę, drogie dziecię. Tylko wiedzę, nie domysły – recytuje i odsuwa się tak gwałtownie, jak do mnie doskoczyła.

Płynnym ruchem rozsiada się na krawędzi fontanny, a po chwili jej spojrzenie rozmywa się i zatapia w tafli wody. Otrząsam się z osłupienia, w które mnie wprowadziła i w myślach powtarzam rymowankę. Czas na wykonanie zadania jest oczywisty. Pół godziny. Reszty nie jestem pewna.

– Przepraszam – zagaduję. – Mistrzyni Diune?

Kobieta nie reaguje. Wzdycham i pocieram dłonią skronie. Jej zajęcia były dość chaotyczne. Nie zapamiętałam wszystkich gatunków roślin i ich hybrydowych odpowiedników. Odchodzę od fontanny i zagłębiam się w jednej z alejek, w nadziei, że któraś z roślin rzuci mi się w oczy. Skup się, upominam się w myślach. Rośliny, które usidlają zmysły. Muszę więc znaleźć te, których hybrydy w jakiś sposób działają na słuch, węch, dotyk, smak i wzrok. Mistrzyni na pewno o nich wspominała. Skanuję wzrokiem mijane rośliny i gwałtownie zatrzymuję się, gdy dochodzę części, gdzie na niebiesko i fioletowo mieni się chmara roślin i przeróżnych krzewów. Rozpoznaję jednego z nich. Bluszcz kurdybanek kanciastymi pędami oplata drewnianą konstrukcję, opartą o pobliskie drzewo. Powszechnie używano go do przemywania ran, jednak okazało się, że łudząco podobna hybryda tych kwiatów sprawia, że osoba na kilka godzin traci czucie. Instytut miał wiele problemów z wyplenieniem tego kwiatu. Od niego też powstało określenie podstępnej piątki. Pięciu kwiatów o identycznym zabarwieniu, w których każdy osłabiał jeden ze zmysłów. Podchodzę bliżej bluszczu. Gdyby nie fakt, że w ogrodzie rosną zarówno hybrydy jak i normalne kwiaty, właśnie zaliczyłabym zadanie. Prawdziwa trudność polegała nie na przypomnieniu sobie fragmentu zajęć, a prawidłowym rozpoznaniu hybrydy pośród wielu zwyczajnych kwiatów.

Dotykam jednego z kwiatków, by dokładniej przyjrzeć się płatkom. Różnice znajdują się w niuansach, widocznych tylko dla wprawionych oczu. Wzdycham cicho, przeglądając kwiatek po kwiatku. Odrzucam je jedynie za pomocą przeczucia. W żadnym nie dostrzegam niczego niezwykłego. Nagle w opuszkach czuję mrowienie. Odskakuję do tyłu. O nie. Tylko nie teraz. Panika kuje mnie pod żebrami. Z obawą spoglądam na dłoń, jednak mrowienie znika tak szybko, jak się pojawiło. Może tylko mi się wydawało? Ostatnio jestem nieco przewrażliwiona. Biorę głęboki wdech. Muszę się skupić. Wracam do zadania, jednak, gdy tylko moje palce ponownie stykają się z płatkami kwiatu, powraca również mrowienie. Odsuwam dłoń. Niczego nie czuję. Testuję to kilka razy. Mrowienie wraca tylko, gdy moja skóra styka się z kwiatem. Zrywam go i uważnie studiuję płatki. I oto jest, niewielkie złote zabarwienie przy zarodni. Niepewnie przechodzę dalej alejką i zatrzymuję się przed wysokimi kwiatami, o ciemnych, niebieskich bulwach. Ich hybrydy sprawiają, że osoba, które je spożyje, na jakiś czas traci wzrok. Dotykam bulw i jak uprzednio przy bluszczu i tu pojawia się mrowienie. Zrywam kwiat. Postanawiam zaufać mojemu radarowi i wykorzystuję go przy pozostałych roślinach. Chwilę później wracam do fontanny i kładę pięć kwiatów przed mistrzynią.

Kobieta odrywa się od tafli wody. Jej pokryta zmarszczkami twarz marszczy się jeszcze bardziej, gdy ściąga brwi.

– Chwalę wiedzę, nie domysły – powtarza szeptem część rymowanki. – Pewna jesteś, drogie dziecię, że poprawne mi przynosisz kwiecie?

Przygryzam wewnętrzną część policzków. Waham się przez sekundę, jednak ostatecznie kiwam głową. Mistrzyni po kolei dokładnie ogląda każdy kwiat. Gdy kończy, posyła mi pełne zdumienia spojrzenie, w którym dostrzegam błysk czegoś jeszcze. Dumy?

– Próby koniec. Możesz rychło się oddalić, by wynikiem swym pochwalić.

Nie oznajmia wprost, ile punktów uzyskuję. Nie musi. Jej spojrzenie jest dostatecznym zapewnieniem. Z trudem powstrzymuję się, by nie podskoczyć ze szczęścia, gdy kieruję się do wyjścia.

Me & the devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz