Mocne uderzenie w tył głowy sprawia, że w końcu ruszam się z miejsca. Schylam w pół i zbiegam z boiska, nie chcąc po raz drugi oberwać piłką. I tak jestem do niczego. Opadam na ławkę ignorując niezadowolony komentarz trenera, który sekundę później zapomina już o mojej fatalnej zagrywce i ponownie skupia się na grze. Wróciłam na zajęcia, odzyskałam czytnik, a matka uniknęła większych konsekwencji z powodu wywołanego zamieszania na Święcie Odrodzenia. Powinno mi ulżyć, jednak w gardle ciągle ciąży mi gula. Nie sięgam po pigułkę. Dzisiaj jeszcze tego nie zrobiłam. Zamierzam wytrzymać.
Jest dobrze. Wszystko skończyło się dobrze, próbuję się pocieszyć, gdy jako pierwsza wychodzę z szatni. Opieram się o ścianę i przyglądam jak moja grupa opuszcza pomieszczenie. Nagle dostrzegam dobrze znane platynowe fale. Włosy Finley wyglądają nienagannie, może dlatego, że przez większość zajęć siedziała na ławce, symulując ból w kostce.
– Hej. – Łapię ją za przedramię. – Możemy pogadać?
Dzisiaj wypowiadam to zdanie po raz trzeci. I po raz trzeci Finley odsuwa się gwałtownie, rozgląda na boki i zimnym tonem oznajmia, że nie teraz.
– I daj sobie wreszcie spokój – dorzuca.
– Poczekaj – nalegam, przeciskając się przez uczniów, by ją dogonić.
Nie rozumiem jej zachowania. Ma prawo być zła, ale przecież obiecała, że porozmawiamy. Nie zwraca uwagi na moją prośbę. Przyśpiesza, a ja staję, opuszczając bezradnie ręce. Nie mam ochoty ganiać jej po korytarzach. Może potrzebuje czasu? Nerwowo pstrykam palcami. Finley jest bezpośrednia. Czasem aż za bardzo, więc jej milczenie sprawia, że niepokój w mojej klatce piersiowej rozrasta się, wcina między żebra i zaciska na płucach. Automatycznie kieruję się do łazienki. Mijam uczniów jednak nie skupiam się na ich twarzach, tylko na czarnych przepaskach, które noszą przy czytnikach. Opaskach na znak żałoby, po ich biednej koleżance, która umarła w tragiczny sposób. Za sprawą hybrydy. Oddychaj, powtarzam sobie. Jestem na siebie zła, że ostatnio byle co potrafi wyprowadzić mnie z równowagi. Na oślep popycham drzwi do łazienki. Schylam się nad umywalką, odkręcam kran i ochlapuję twarz zimną wodą. Daję sobie chwilę na uspokojenie oddechu. Na szczęście pod skórą nie wyczuwam nieprzyjemnego nagromadzenia energii. Nie jest źle.
– Shade Walker, zawsze wpycha się tam, gdzie nie powinna. – Zamieram, słysząc drwinę padającą z jadowitych ust Huntera.
Unoszę głowę. Widzę go w odbiciu ochlapanego wodą lustra. Opiera się o drzwi wejściowe i lustruje mnie zniesmaczonym spojrzeniem. Stojąc do niego plecami, w jak się okazuje męskiej toalecie, czuję się co najmniej niekomfortowo. Nie daję mu jednak satysfakcji. Bez pośpiechu kończę myć dłonie, przez które cały czas przelewa się woda.
– Weszłaś tu licząc, że znowu staniesz się źródłem sensacji? Aż tak bardzo łakniesz atencji?
Wycieram dłonie w papierowy ręcznik i ze złością zgniatam w kulkę. Rzucam ją w kierunku kosza, jednak ta odbija się i spada na kafelki. Hunter kwituje to kolejnym prychnięciem. Mam dość. W moim grafiku nie ma dzisiaj czasu na wysłuchiwanie bzdur Huntera Shelby'ego. Prostuję się i kieruję do drzwi, a gdy widzę, że ten nie zamierza się odsunąć, po prostu nurkuję pod jego ramieniem. Obrzydliwy zapach jego nurtująco zapadających w pamięć perfum otacza mnie, gdy przesuwa się, by zablokować mi przejście. Zderzam się z jego klatką piersiową i z trudem powstrzymuję przed tym, by nie odepchnąć go siłą. Unoszę głowę i spoglądam prosto w jego łaknące zabawy oczy.
– Odsuń się – cedzę, jednak to ja odskakuję jak poparzona, gdy opuszki moich palców wypełnia mrowiąca energia.
Nie teraz. Błagam. Zaciskam dłonie w pięści. Hunter marszczy brwi, spogląda to na mnie, to na moje dłonie.
– Bo co? Przywalisz mi? – Jego sztuczny śmiech roznosi się po toalecie.
Prostuję palce, po czym zaciskam je na szlufkach od plecaka. Jakbym tylko dzięki temu mogła wydostać stary pojemnik po landrynkach, do którego przerzuciłam pigułki. Jakbym tylko dzięki temu mogła poczuć ich gorzko kwaśny smak na języku i pozbyć się cholernego mrowienia. Zaciskam mocno zęby. Jeszcze raz próbuję przejść. Hunter mnie nie dotyka, niewinnie unosi dłonie do góry, jednak swoim ciałem blokuje mi drzwi.
Gula przykleja się mi do przełyku, skutecznie uniemożliwiając wypowiedzenie jakichkolwiek słów. A co jeśli przez przypadek użyłabym wpływu?
– No dalej mała, zrób coś. Przecież tak bardzo pragnęłaś zamieszania w swoim beznadziejnie pospolitym życiu. Oboje wiemy, że takie wtargnięcie do męskiej toalety to nic, przy twoich poprzednich wyczynach – Jego rozbawiona twarz poważnieje, a słowa stają się bardziej kąśliwe. – Naćpałaś moją kuzynkę Walker i mój faworyt wśród twoich poczynań, wepchnęłaś własną matkę w ręce Strażników Strachu.
Kulę się pod ciężarem jego słów. To głupoty, mówię do siebie. Głupoty, które jak zwykle wygłasza, by poczuć się odrobinę lepiej ze swoim paskudnym charakterem. Instytut to ostatnie miejsce, do którego posłałabym kogokolwiek, nawet jego. Wyjątek stanowi Morrigan, ale nie moja matka. Nie naraziłam jej celowo. Nie naraziłam jej.
– Nie naraziłam jej celowo. – Nieświadomie powtarzam to na głos.
Hunter wywraca oczami.
– Kogo próbujesz oszukać? Siebie? – Już ze mnie nie drwi. Wypowiada to tak, jakby same słowa wyrzucał z siebie słowa, które przyprawiają go o mdłości. – Przez cały czas miałaś czytnik. Nie zgubiłaś go, tylko ukryłaś pod warstwą bransoletek. Opaska spoczywała na twoim nadgarstku. W trakcie uroczystości na arenie, w przeklętym autobusie, w trakcie ćpania i gdy mierzyłem ci puls.
– Odwal się, nikt nie zmuszał cię, żebyś mi pomagał, więc po prostu się zamknij, bo nie zamierzam ci dziękować.
Hunter robi krok do przodu. Opiera się dłonią o umywalkę, aż nasze twarze wyrównują się do jednego poziomu.
– Nie widziałaś twarzy Finley, gdy do mnie przybiegła. – W jego oczach po raz pierwszy dostrzegam groźny błysk. – Nigdy nie widziałem jej tak spanikowanej. Może dobrze, że tak łakniesz atencji i ją do tego wciągnęłaś. Dzięki temu moja kochana kuzynka wreszcie zrozumiała, że lepiej trzymać się od ciebie z daleka.
Wytrzymuję jego spojrzenie. Wiem, że Finley ze mnie nie zrezygnowała. Jej dziwne zachowanie na pewno da się jakoś wyjaśnić. Wykorzystuję okazję i przedzieram się do drzwi, jednak chłopak zaciska dłoń na moim ramieniu. Wzdrygam się. Obracam, gotowa mu przywalić. Blokuje cios, a dłoń, którą chwycił przyciąga do siebie, sprawiając, że stykamy się ramionami. Nachyla się do ucha i delektuje się każdym, wycedzonym słowem:
– Lubię oczyszczać świat z zjawisk brukających naszą kochaną ziemię, no wiesz, hybyrd i im podobnych. Ale bez przesady, drugi raz sprzątać po tobie nie będę.
Odsuwam się zdezorientowana. Kiwa głową w stronę kulki papieru, którą wcześniej chybiłam.
– Podnieś to.
Mam ochotę po prostu przetorować sobie drogę do wyjścia, ale wystarczająco zszargał mi nerwy. Spoglądam mu prosto w oczy, uśmiecham się nazbyt uprzejmie.
– Wedle życzenia.
Barwa mojego głosu zaskakuje mnie samą. Jest słodki, wręcz uległy. Czuję na sobie zaciekawione spojrzenie Huntera. Pewnie spodziewał się, że zamiast ustąpić, dalej będę toczyć tą naszą batalię. Odwracam się na pięcie i dwoma krokami pokonuję dystans dzielący mnie od kosza na śmieci. Obok stoi wiadro i oparty o nie mop. Schylam się, podnoszę kulkę papieru i wrzucam do kosza. Marszczę nos, gdy dociera do mnie chemiczny zapach detergentów. A co mi tam. Moja relacja z Hunterem na przestrzeni dni wróciła do podstaw. Już mnie nie ignoruje. Niestety. Przecież sobie obiecałam, że nigdy więcej nie pozwolę mu się tak traktować. Nie, bez odwetu. Zaciskam dłonie na krawędziach wiadra. Prostuję się, odwracam w jego stronę, jednocześnie zamachując się wiaderkiem. Brunatna woda z chlustem opada na Huntera, który trochę za późno odskakuje w bok.
– Jak miło, że się przesunąłeś. Dziękuję – wykrzykuję, tłumiąc narastający śmiech i wybiegam z toalety, zanim zdąży się zemścić.
Dzisiaj wrzucam wam dwie części! Podoba się? Zostawcie trochę wsparcia!
CZYTASZ
Me & the devil
FantasyW ściśle kontrolowanym przez władze mieście: Ona posiada zakazane moce i by uniknąć zniewolenia musi zdobyć miejsce w elitarnym kręgu władzy. On pochodzi z szlachetnego rodu, który gardzi tym, co magiczne. Aby nie okryć hańbą nazwiska musi wzmocnić...