Rozdział 55

59 5 0
                                        

– Przed chatą stoi staruszka. To chyba ta, na którą nawrzeszczałaś po Święcie Odrodzenia.

Unoszę jedną brew. Pani Coltrane? Mieszka niedaleko, ale po co tu przyszła? Wychodzę na dwór i od razu czuję się odrobinę lepiej. Staruszka stoi nieruchomo i wpatruje się w nas tak, jakbyśmy spóźnili się na umówione spotkanie. Gestem nakazuje, żebyśmy za nią poszli. Odwraca się bez słowa i rusza przed siebie.

– Czego chce? – wzdrygam się, gdy Hunter odzywa się tuż za moimi plecami.

Wzruszam ramionami.

– Pójdę. Może potrzebuje czegoś od moich rodziców, matka często robi dla niej zakupy.

– Idę z tobą.

Mam ochotę zaprzeczyć. Tylko po to, by zrobić mu na przekór. A może robi to po to, bo nie chce zostać tu sam? Kiwam głową, nie to, żeby Hunter w ogóle czekał na moją zgodę. Wyprzedza mnie i narzuca szybsze tępo.

Siadam na drewnianej ławce, częściowo pokrytej przez odpadające płaty białej farby. Zerkam na Huntera. Nadal stoi w progu i śledzi spojrzeniem staruszkę, która dorzuca drewno do cicho trzaskającego kominka. Pani Coltrane nuci pod nosem nieznaną mi melodię i na chwilę znika za uchylonymi drzwiami. Wymieniam z Hunterem spojrzenia i wzruszam ramionami. Gdy wraca trzyma w dłoni czajnik z chlupoczącą w środku wodą. Zawiesza go na metalowym pręcie, tuż nad paleniskiem. Niecierpliwie przesuwam się na ławce. Stukam palcami w blat stołu, by zwrócić jej uwagę, ale ta zdaje się zbyt zatracona w melodii. Schyla się i z szafki obok paleniska wyciąga trzy porcelanowe garnuszki. Nie mamy czasu, by pić z nią herbatę. Z drugiej strony nie chcę być nieuprzejma. Mieszka na takim odludziu, może zwyczajnie potrzebuje towarzystwa?

– Czego pani chce? – Hunter nie dba o uprzejmości.

Pani Coltrane kruszy w ręku liście mięty i wrzuca po niewielkiej porcji do każdego naczynia.

– Nie mamy czasu na herbatę. – Niecierpliwi się Hunter. – Po co nas pani zawołała?

Dopiero teraz przystaje i spogląda na chłopaka. Przekrzywia lekko głowę. Lustruje go uważnym spojrzeniem, jakby usilnie próbowała się czegoś doszukać.

– Odziedziczyłeś po niej oczy, ale z pewnością nie, dobre maniery – kwituje i wraca do kruszenia wysuszonych liści.

Wracam wzrokiem do Huntera. Widzę, jak marszczy brwi i robi krok w stronę staruszki.

– Znałaś moją matkę? – pyta i rozgląda się po izbie, jakby nie mógł uwierzyć, że jego rodzicielka kiedykolwiek mogłaby zatrzymać się w takim miejscu. – Skąd?

– Całkiem dobrze łapała aluzje. Tego też ci brakuje, więc powiem wprost. Usiądź.

Hunter nie słucha polecenia. Zbliża się do staruszki i przez chwilę obawiam się, że nią potrząśnie. Zamiast tego zbiera pozostałe liście, kruszy je w znacznie szybszym tempie i niedbale rozdziela na trzy kubki. Teraz kobieta nie ma czym zająć rąk. Przesuwam się na krawędź ławki. Gotowa, by wskoczyć między nich i wyprowadzić Huntera, jeśli nadal będzie zachowywał się tak grubiańsko. Od matki wiem, że Pani Coltrane jest chorowita. Widać to wyraźnie w odbiciu płomieni, które oświetlają jej pomarszczoną twarz. Jej skóra zdaje się być pozbawiona pigmentu, a w licznych miejscach dostrzegam sine przebarwienia. Nie powinniśmy jej denerwować.

– Chodźmy stąd – decyduje w końcu Hunter. – Moja matka nigdy nie zapuszczała się na obrzeża. z całym szacunkiem, ale jeśli potrzebuje pani towarzystwa, które posłucha pani bajeczek, to proszę szukać gdzieś indziej.

Odwraca się, wyraźnie zirytowany. Przywołuje mnie kiwnięciem głowy i rusza do wyjścia. Waham się. Posyłam staruszce przepraszające spojrzenie, ale ta w ogóle na mnie nie patrzy.

Me & the devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz