Rozdział 63

7 0 0
                                    

Pałac, w którym mieści się główna siedziba Instytutu Sprawiedliwości podzielony jest na dwa skrzydła. W prawym, z którego za każdym razem wyłania się Vincent Shelby, mieszczą się kwatery pracownicze zajmowane przez członków Kręgu i ich rodziny. Gdzieś tam znajduje się również komnata Najwyższego. W lewym skrzydle mieszczą się wszelkie pomieszczenia, które umożliwiają pracę członkom Kręgu i Rady. Do tej pory zwiedziłam jedynie piętro Strażników Strachu. W drodze do głównego holu mijamy sale treningowe, strzelnicę i rzędy innych pokoi, których tajemnice skrywają potężne, metalowe drzwi. Vincent Shelby odprowadza mnie aż do drzwi. Codziennie. Chyba chce się upewnić, że nie spróbuję skradać się po Instytucie bez nadzoru. Daleko i tak bym nie zaszła. Nie, bez czarnej karty pracowniczej, która otwiera tu wszystkie drzwi. I tym razem Vincent wyjmuje ją zza pazuchy munduru i przytyka do panelu na ścianie.

– Jutro masz stawić się przed Instytutem o tej samej porze – mówi, grzebiąc nadzieję na to, że mój dramatyczny występ kupił mi chwilę wytchnienia.

– Tak jest – odpowiadam sztywno.

Chcę złapać za klamkę, ale ktoś mnie uprzedza i otwiera drzwi z drugiej strony. Odsuwam się, by przepuścić wysoką kobietę i podążającą za nią dziewczynę. Coś ściska mnie w piersi, gdy ta druga zatrzymuje na mnie spojrzenie. Finley posyła mi krótki uśmiech, po czym idzie w ślad matki i wita się z Vincentem Shleby'm. No tak, czasem zapominam, że są spokrewnieni. Przez chwilę wymieniają uprzejmości. Pani Anderson opiera dłoń na ramieniu Naczelnika i nachyla się, jakby chciała mu coś powiedzieć, lecz rozmyśla się, gdy jej wzrok pada na mnie.

– Shade miło cię widzieć – wita się uprzejmie i sięga dłonią do mojego policzka. – Jesteśmy ci bardzo wdzięczni za pomoc w śledztwie. Hunter jest dla nas jak rodzina. To straszne, ty też przez to wszystko przeszłaś, a mimo to widzę cię tu codziennie. Jestem pewna, że Najwyższy bardzo ceni sobie twoją współpracę.

Zagryzam policzki, by nie parsknąć śmiechem na widok zdegustowanej miny Naczelnika. Tak. To cała ja. Biedna Shade Walker, która każdego dnia walczy o sprawiedliwość dla swojego ukochanego.

– Staram się, jak mogę – mówię cicho i skromnie zaplatam dłonie za plecami.

– Musisz o siebie zadbać, strasznie blado wyglądasz. – Zabiera dłoń i grozi mi palcem, jednak w jej głosie słychać jedynie matczyną troskę. – Przyda ci się chwila wytchnienia, co ty na to, by Finley zabrała cię do miasta na gorącą czekoladę?

Vincent porusza się niespokojnie, jakby chciał zagrodzić mi drogę.

– Zbliża się godzina patrolowa. To nierozsądne, by panna Walker włóczyła się tak późno w drodze powrotnej na obrzeża.

– Naturalnie masz rację. – Pani Anderson posyła mu uprzejmy uśmiech. – Niech dziewczyny udadzą się do kawiarni na placu i poczekają tam na tatę Shade. Powiem obsłudze, by po niego zadzwonili.

Zanim ktokolwiek z nas zdąży się odezwać, kobieta opiera dłoń na przedramieniu Naczelnika i kieruje go za sobą w stronę recepcji.

– To było niezręczne – kwituje Finley. – Moja mama ma rację, naprawdę przydałaby ci się ta gorąca czekolada, idziemy?

A mam jakieś wyjście? Pani Anderson postawiła nas przed faktem dokonanym. Może dobrze. Przez ostatnie dni zbyt wiele myślałam o Finley i to w bardzo różny sposób. Zastanawiałam się, co takiego opowiedziała swojemu wujowi, dlaczego zdradziła nasz plan przed Hunterem? Te pytania rodziły masę kolejnych, przez które jedynie popadałam w paranoję i czasem przerażała mnie myśl, że Finley tak naprawdę nie stoi po mojej stronie. To szansa, by wreszcie z nią porozmawiać. Wszystko wyjaśnić. Spoglądam na zegarek. Jest jeden haczyk. Jeśli pójdę z Finley do kawiarni, nie uda mi się dotrzeć do lasu przed zmierzchem. Powinnam szukać sztyletów. Chyba zbyt długo się waham, bo przyjaciółka łapie mnie pod ramię i ciągnie za sobą do wyjścia. Przez moment czuję się tak, jakby nic się nie zmieniło i zapominam o ciążącym nad nami widmie rozmowy, która tak wiele może zmienić. Zachowanie Finley szybko pozbywa mnie tych złudzeń. Wybiera stolik w najbardziej ubocznym zakątku kawiarni. Zamawia dla nas czekoladę, zbywa kelnerkę gestem dłoni i sama kilkukrotnie krąży między ladą, a naszym stolikiem. Najpierw przynosi serwetki, później metalowe słomki, ozdobny wazonik z sztucznymi kwiatami. Nie przestaje nawet, gdy kelnerka podaje jej dwa kubki parującej czekolady.

Me & the devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz