Rozdział 74

5 1 0
                                    

Chcę umrzeć. Corman nie kłamała, mówiąc, że czeka mnie powolna noc i długa śmierć. Z rany na przedramieniu sączy się tak niewiele krwi, że w tym tempie, mogę wykrwawiać się do rana. Już dawno przestałam się szarpać, bo pnącza rośliny jeszcze mocniej pętają się wokół mojego ciała. Tylko co jakiś czas nie potrafię powstrzymać odruchu i kulę się, rażona bólem, gdy ta głębiej wżyna się w ranę ma przedramieniu. Najbardziej dobija mnie widok ostrzy. Porzucili je na widoku, pośród odciętych końcówek sadzonek. Nieważne jak bardzo się staram, nie jestem w stanie ich sięgnąć. A wystarczyłoby mi tylko jedno. Lilia nie zregenerowała się jeszcze do końca. Widzę to po jej wyblakłych liściach i pnączach, które dopiero nabierają koloru. Wystarczy, że odetnę to jedno, które Marien wbiła pod moją skórę. Pod wpływem kolejnego kłucia przewracam się na prawy bok, gdy nagle coś wypada z kieszeni mojej kurtki. Nożyk. Cholerny nożyk, którym kroiłam chleb. Wyciągam dłoń i łapię go opuszkami palców. Natychmiast przecinam pnącza, a gdy te rozluźniają uścisk, wyplątuję się i odsuwam się jak najdalej. Dyszę z wysiłku. Przez chwilę skupiam się tylko na tym, by odzyskać oddech. Za bardzo przyzwyczaiłam się do tego, jak roślina mocno oplatała mi żebra. Ocieram twarz, na której pot miesza się z łzami, a teraz również krwią z mojej ręki.

Nie mogę tu zostać. W lesie. Wracam do miejsca, w które wcześniej próbowałam uciekać. Mój plecak nadal leży na ziemi. Nie wrócili po niego, być może dlatego, że im się śpieszyło, a może po prostu nie chcieli dokładać sobie balastu. Opieram się o konar pobliskiego drzewa i jedną ręką grzebię w plecaku. Po chwili udaje mi się odnaleźć bandaż, który wpakował mi Parker. Przypominam sobie jego słowa. Jeśli okaże się, że drużyna północna ma wobec ciebie złe zamiary, trzymaj ich na dystans. To może się udać. Nie spodziewają się, że udało mi się uwolnić, dlatego nie będą podejrzewać, że ktoś ich śledzi. Pośpieszenie bandażuję dłoń i szukam bukłaku z wodą, by się napić, ale ten zniknął. No trudno. Dasz sobie radę bez niego. Przeszukuję zawartość plecaka i ostatecznie po kieszeniach munduru upycham najbardziej potrzebne rzeczy, skoro i tak nie mogę go nieść, bo Jerem rozciął szlufki. Nie będzie tak źle, pocieszam się. Do góry nie może być tak daleko, skoro szacowali, że uda im się tam dotrzeć przed zmrokiem. Ruszam za nimi, podążając za częściowo wydeptaną ścieżką, którą tu przyszliśmy. Teraz z łatwością rozpoznaję miejsca, obok których zataczaliśmy koła, byle tylko wydłużyć podróż. Czuję się jak idiotka i może to złość narzuca mojemu marszowi tak szybkie tempo. Mimo wykończenia zmuszam obolałe mięśnie do lekkiego truchtu, by choć w ten sposób nadrobić stracony czas. Niebo przemykające między koronami drzew szarzeje z każdą minutą, a ja zaczynam zastanawiać się, czy na pewno kieruję się w dobrą stronę, gdy niespodziewanie ich słyszę. Zatrzymuję się gwałtownie i chowam za pobliskim krzewem. Stoją przy ostatniej platformie, a Corman z góry zrzuca im ich uprzęże.

– A co z tym? – dopytuje Marien, wskazując na tę, która należy do mnie.

– Musimy ją zabrać. Upozorujemy wypadek w górach. To strome podejście, a Walker nigdy się nie wspinała. Wiele osób ginie tam za pierwszym razem.

– Nikt nie będzie tego kwestionował.

– Dokładnie – uśmiecha się Corman. – Może poza Parkerem, ale niż już się zajęłam.

Czuję niemiły ucisk w gardle. Co to oznacza? Przecież nie mogła wyrządzić mu krzywdy. Widziałam się z nim jako ostatnia, tuż przed wyprawą. Zabierają moją uprząż i kierują się w stronę góry. Tam wykuto w skale jedyną formę kontaktu z ludźmi po drugiej stronie. Parker opowiadał, że kiedyś po prostu zostawiano strażnika, ale ci zbyt często litowali się nad zwiadowcami, którym nie udało się zdobyć sadzonki. A zasada jest prosta. Nie masz sadzonki, to zostajesz tu na noc. Wzdrygam się na samą myśl. Skradam się za nimi z większą ostrożnością, pilnując, by przez przypadek nie nadepnąć na jakąś wyjątkowo dużą i uschniętą gałąź. Przystaję za drzewami i obserwuję, jak Corman wsuwa w niewielki otwór pojemniki z sadzonkami, które następnie spadają specjalnym tunelem prosto do ukrytego w podziemiach bunkru laboratorium. Tam strażnik sprawdza ich liczbę i podaje ją na górę, by kolejny uruchomił odpowiednią ilość tras.

Me & the devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz