City's breaking down on a camel's back
They just have to go 'cause they don't know whack
So while you fill the streets, it's appealing to see
You won't get undercounted 'cause you're damned and free
You got a new horizon, it's ephemeral style
A melancholy town where we never smile
And all I wanna hear is the message beep
My dreams, they got her kissing, 'cause I don't get sleep, noWindmill, windmill for the land
Turn forever hand in hand
Take it all in on your stride
It is ticking, falling down
Love forever, love is free
Let's turn forever, you and me
Windmill, windmill for the land
Is everybody in?***
Odgarnęłam włosy z twarzy i dałam sobie kilka minut na uspokojenie po kolejnym koszmarze. Westchnęłam czując jak moje serce wraca do spokojnego bicia, po czym wstałam i przebrałam się w dresowe spodnie oraz bluzę, by wziąć butelkę piwa z szafki i wyjść z pokoju.
Wolno i cicho stawiałam bose kroki na korytarzu, nie zwracając uwagi na chłód bijący od podłogi, kierując się do sali do ćwiczeń. Po drodze wzięłam kilka łyków trunku, który w porównaniu do mojego życia smakował słodko, aż weszłam do dużego pomieszczenia, zapalając parę lamp zamiast wszystkich, aby nie oślepiały mnie. Odłożyłam butelkę na bok i stanęłam na środku.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech, by po chwili zacząć robić kata. Jeździec, tygrys, łuk i strzała, kot... Dokładnie wykonywałam pozycje, układając do nich odpowiednio ręce i robiąc płynne przejścia, czasami dynamiczniej, czasami spokojniej. Do wykonywanych ruchów dostosowałam wydychanie powietrza, napinając brzuch, pilnowałam żeby nie stracić równowagi przy kopnięciach i napinając mięśnie, używając ich wszystkich niczym w prawdziwej walce.
Kata Tygrysa, bo ją robiłam, miała wiele wspólnego ze mną, oprócz nazwy oczywiście. Cała specyfika ruchów, układ, walka, którą przedstawiały była dla mnie bardzo znajoma. Przedstawiała walczącego kota, wygrywającego w pięknym stylu, z gracją. Ale sama kata, jej zamysł, była piękna. Pokazywała, że walka to coś więcej niż napieprzanie się po mordach i tarzanie po ziemi. Pokazywała prawdziwą sztukę walki.
Walka z cieniem, bo tak się też ją nazywa, służyła głównie dopracowywaniu ruchów do perfekcji, powtarzając tę sekwencję miliony razy, do znudzenia, aż mogłeś zrobić ją z zamkniętymi oczami, zostawiając jedne ślady, bo kolejne trafiały idealne na pierwsze. Co lepsze, nie hartowało to tylko postaw, ale także ducha. Ćwiczyło cierpliwość, perfekcyjność. Jeśli wiedziałeś dlaczego to robisz, dawało ci szansę na dosięgnięcie własnej duszy, znalezieniu siebie w odmętach swojego umysłu i uspokojenie.
Powtarzałam formę przez następną godzinę, skupiając maksymalnie, dając sobie czas na doskonalenie i oderwanie od rzeczywistości. Kiedy wykonałam ostatni ruch, opadłam na ziemię oddychając ciężko. Byłam zmęczona, spocona, moje mięśnie drżały z wycieńczenia, ale uśmiechałam się, czując satysfakcję i chwilowy spokój.
Sięgnęłam po resztę piwa, wypijając szybko, bo miałam suchość w gardle, po czym położyłam się na ziemi, wpatrując przed siebie, odpoczywając. Uśmiechnęłam się, po czym podłożyłam ręce pod głowę i przymknęłam oczy, mając nadzieję, że sen, który mnie najdzie będzie spokojniejszy.
***
- Widzisz, jak słodko wyglądają? – zapytała Storm, tak jak ja, nie spuszczając wzroku z Kitty i Piotra, siedzących samotnie przy jednym ze stolików w kącie i wesoło rozmawiając.
- Shipuje ich. – mruknęłam, biorąc łyka kawy.
- Ja też! Musimy im jakąś nazwę wymyślić.
CZYTASZ
SILVERCLAW | Wolverine
FanfictionSinthea Stark nigdy nie miała w życiu kolorowo. Najpierw była cieniem podążającym za swoim bratem, nigdy nie była brana pod uwagę. Kiedy skończyła siedem lat zaczęła się zmieniać, co poskutkowało tym, że dalej była cieniem, tylko takim, którego wszy...