Czasem jest bliżej do słońca, to fakt
Szczęśliwe dni
Ukryte w Twoich emocjach do dna
Się nie przebije nikt
I tylko lekki uśmiech na twarz
Od fal przeszłości
Lecz nie masz już strachu przed losem z gwiazd
Jesteś dzieckiem wojnySpojrzę w lustro, zaczynam ten bój, ból
Bać się, że dzisiaj wypadnie numerek mój, odpadnę
A ledwo co brunch, którego nie mam
Kalendarz spotkań, który nie istnieje
Tam umówiła się ze mną nadzieja
Ale ja dałem jej numer z błędem
Grzechów rzeka, wiem, że przejdę
Ale nie chcę by ktokolwiek czekał
By ktokolwiek wierzył we mnie, widział bestię
By ktokolwiek był jak sensei
Bratnia dusza, czy ktoś jeszcze
Ja sam będę musiał walczyć tutaj, aż się unicestwienie***
Szum.
Ciemne pomieszczenie. Cisza. Tylko ja i on połączeni w spokojnym tańcu. Moje dłonie były na jego silnych ramionach, jego na mojej talii. Zaciskał je pewnie, chcąc bym poczuła, że jest obok i jestem bezpieczna, a równocześnie delikatnie, nie chcąc zrobić mi krzywdy. Ufnie wtuliłam się w niego, przykładając głowę do jego klatki piersiowej. Było idealnie, a jednak czegoś brakowało.
Bicia jego serca.
Max w końcu nie żył.
- Dołączyłaś do mnie. - odezwał się.
- Nie. - zaprzeczyłam, chociaż jakaś część mnie chciała zostać.
Natłok obrazów. Szum.
Ciemność. Głos upadających kropel. Odór śmierci. Woń krwi. Wszystko uderzyło we mnie gwałtownie, na początku wywołując we mnie niesmak, a chwilę później pragnienie krwi. Chciałam nad sobą zapanować, ale nie potrafiłam. Zaczęłam rozglądać się dookoła w poszukiwaniu jakiejś zdobyczy, biegać, warczeć. Jedynym celem mojego ciała było znalezienie ofiary. Jedynym celem mojego umysłu było powstrzymanie ciała.
I nagle z ciemności wyłoniła się zakapturzona postać. Nim zdążyłam pomyśleć co się stanie, ruszyłam w jej stronę, rozpryskując na boki ciecz spod nóg. Kilka metrów przed nią wyskoczyłam w powietrze. Nie było mi jednak dane powalić postaci, bo po chwili to ja leżałam na ziemi. Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a z nicości wyrosły łańcuchy, unieruchamiając moje ręce i nogi.
Tak więc zaskoczona i rozeźlona klęczałam przed nieznajomym, dopiero teraz spostrzegając, że ciecz, w której brodziłam, to krew. Uniosłam brew i przeniosłam wkurzone spojrzenie na postać, która właśnie ściągnęła kaptur. Stał przede mną starzec. Nie miał jednego oka, jego twarz okalało kilka blizn, siwe włosy opadały mu na plecy, a broda była dokładnie ułożona. Jego postawa mówiła mi, że czuje się na o wiele lepszego i silniejszego ode mnie. Dominował w tej sytuacji. Co mogę zrobić będąc w kajdanach?
- Sinthea Stark. - odezwał się, a jego głos zabrzmiał echem w mojej głowie. - Czy może powinienem nazwać cię Silverclaw, a może Tigra?
Warknęłam, a jego odpowiedzią był śmiech.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałam.
- Coś sprawdzić, może ocenić? Kto wie...
- Nie graj ze mną w gierki. - syknęłam. - Kim jesteś i czemu mnie więzisz?
W jego dłoni momentalnie zmaterializowała się włócznia, którą miałam zaszczyt poczuć w swojej klatce piersiowej. Syknęłam na ból, jednak z mojego ciała nie wydostała się żadna kropla krwi.
CZYTASZ
SILVERCLAW | Wolverine
FanficSinthea Stark nigdy nie miała w życiu kolorowo. Najpierw była cieniem podążającym za swoim bratem, nigdy nie była brana pod uwagę. Kiedy skończyła siedem lat zaczęła się zmieniać, co poskutkowało tym, że dalej była cieniem, tylko takim, którego wszy...