LXXV

467 77 33
                                    

Zazwyczaj zachowywał się niezwykle głośno, ale kiedy przychodziło mu wrócić do domu, zmieniał swoje zachowanie niemalże całkowicie. Nie pozwalał sobie choćby na chwilę nieuwagi, która mogłaby go słono kosztować.

-Kurwa - warknął naprawdę cicho pod nosem, kiedy po otwarciu lodówki przekonał się, że w zasadzie nic w niej nie miał. Przez kompletny brak własnych pieniędzy, nie miał niczego w ustach, więc rzeczą jasną było, że w końcu dopadnie go głód.

Nienawidził tego miejsca prawie tak samo bardzo, jak nienawidził ludzi, którzy w nim żyli. Wszystko co go otaczało wywoływało w nim niebywałą pogardę... Do siebie również ją czuł. Często myślami wracał do momentów, kiedy wszyscy byli szczęśliwą rodziną. Zamykając oczy widział uśmiech swojej zmarłej matki, jej cichy melodyjny głos. Niestety są to jedynie nic nie warte wspomnienia, które nijak mogą mu pomóc w konfrontacji z rzeczywistością.

Dłonie, które bezwładnie zwisały wzdłuż jego ciała, zacisnął kurczowo w pięści, kiedy kolejny cios został wymierzony w jego policzek. I nie należał on do lekkich. Jego ojciec był człowiekiem, który naprawdę potrafił sprawiać ból, zwłaszcza, kiedy raz po raz uderzał cię pięścią w twarz.

Nie mógł mu się sprzeciwić... Nie był wystarczająco silny, by móc to zrobić, już dawno temu przekonał się, że wszelki opór jest bezcelowy. To jedynie pogarszało jego sytuację. Właśnie dlatego wszystko to znosił. Musiał po prostu poczekać, aż upity mężczyzna się zmęczy i zapomni o nim na kolejne kilka godzin.

Ostatecznie i tak znalazł się na ziemi, gdzie w nagrodę za swoją słabość, otrzymał kilka potężnych kopniaków w żebra. Nawet wtedy nie zdecydował się na wydanie z siebie choćby najmniejszego dźwięku.

To przecież kiedyś musiało się skończyć.

***

Już dobrą godzinę temu udało mu się wydostać z piekła, które w przypływach nagłego entuzjazmu mógł nazwać domem. A półgodziny temu  znalazł się już w parku będącym spory kawałek od miejsca, z którego uciekał. Naprawdę cieszył się, że całkiem dobrze wyrobiona kondycja pozwoliła mu na ten szaleńczy bieg.

Chciał być jak najdalej... Musiał być jak najdalej.

-Cholera - warknął, łapiąc się za brzuch, kiedy kolejny skurcz przypomniał mu o doskwierającym głodzie. Nie pomagał również fakt, że wychodząc nie trudził się nawet zabraniem kurtki.

Zmarznięty i głodny rozglądał się dookoła siebie. Było już późno w nocy, więc nie liczył na jakikolwiek akt miłosierdzia ze strony przechodnich. Chociaż w obecnej chwili nie narzekałby nawet, gdyby ktoś był na tyle miły, by zechcieć go zabić.

-Hoseok - usłyszał nad sobą, w pierwszej chwili nie rozpoznając głosu, który wypowiedział jego imię. - Wszystko z tobą w porządku? - Lekko uchylił powieki, orientując się, że twarz Hyungwona była naprawdę niebezpiecznie blisko. Czuł jego ciepły oddech na swojej twarzy, jak również odurzający zapach jego perfum.

-Spierdalaj - mruknął cicho, obejmując się ramionami. Niewiele mogło mu to pomóc, ale w tym momencie jedynie tyle mógł dla siebie zrobić. - Jestem zajęty, nie widzisz? - Odwrócił głowę gdzieś w bok. Był naprawdę śpiący, a do tego miał naprawdę zły humor.

-Często śpisz na dworze? - Głos Chae pozostawał ciepły. Chłopak usiadł na tyle blisko,  że praktycznie stykali się ramionami. Żaden z nich nie zdecydował się na zwiększenie dystansu. - Wiesz, że jest zimno?- zapytał nieco rozbawiony. - Śnieg leży na ulicach, wieje wiatr i... - Wymieniał.

-Jeżeli chcesz się ze mnie nabijać, to spierdalaj - warknął. - Co ty w ogóle tu robisz? Jest już późno...

-Przechodziłem - wzruszył ramionami. - I zobaczyłem jakiegoś człowieka w zbyt lekkim ubraniu, całego upapranego krwią. - Tłumaczył, zdejmując swój szalik, i zgrabnie owijając go wokół szyi Hoseoka. - Więc podszedłem.

Something twice #KIHYUKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz