LXXXV

491 79 154
                                    

Te kilkadziesiąt wonów, które miał w kieszeni zdecydowanie nie były najlepszą perspektywą na najbliższą przyszłość, nie było go stać nawet na głupie pieczywo, nie mówiąc już o noclegu. Zapewne czekała go kolejna nocka gdzieś w parku lub innym zimnym miejscu, chociaż wszystko było zdecydowanie lepsze, od nawet sekundy spędzonej z pijanym ojcem. Targnięty jakimś szalonym aktem desperacji, zadzwonił nawet do Shownu, który w iście poetyckich słowach wytłumaczył mu, że obecnie całe dnie spędza w szpitalu.

Nic nie szło po jego myśli.

Warknął, kopiąc jakiś mały kamyczek, który zmaterializował mu się przed podeszwą buta. Niewinna ofiara jego małego terroru, poturlała się dobre kilkadziesiąt centymetrów dalej, by swój jakże spektakularny rajd zakończyć, odbijając się od obuwia chłopaka, którego zaczerwienione policzki i uszy, wskazywały na to, że spędził w tym miejscu już dobre kilka chwil.

Wewnątrz budynku, przed którym obydwoje stali, coś się przewróciło, potłukło, do kompletu poleciały jeszcze mało kulturalne stwierdzenia pod adresem wspomnianego przedmiotu, i gotowe! Mamy mieszkanie Hoseoka. Momentalnie pożałował, że postanowił przechodzić akurat tędy.

-Co tutaj robisz? - Zapytał wypranym z emocji głosem. Podszedł nieco bliżej swojego rozmówcy, by podczas dalszej wymiany zdań, móc strategicznie ściszyć głos. Raczej nie chciał być usłyszanym przez kogokolwiek.

-Czekam na ciebie - stwierdził kompletnie bez żadnego lęku. - Strasznie długo cię nie było - chłopak rzucił krótkie spojrzenie w kierunku okna, za którym znajdował się pokój Hoseoka, a następnie na stałe powrócił do swojego rozmówcy, który z każdą chwilą zdawał się wytracać z siebie resztki cierpliwości. - Zimno jest - potarł zmarznięte ramiona. Zatoczył się lekko.

Wonho momentalnie zmarszczył brwi, mimowolnie zaciągając się odorem alkoholu, który wydychał z siebie Chae. Szybko ocenił jego wygląd od samych butów, aż po najbardziej odstający włos na czubku jego głowy. Zdecydowanie nie była to ta wersja grzecznego Hyungwona, do której każdy zdążył przywyknąć. Dzisiaj wyglądał jak... Tamtego dnia. Wyglądał jak w te inne dni, kiedy było im dane się spotkać przypadkiem po zmroku.

W jednym z jego kolczyków odbiło się światło latarni, co momentalnie wybudziło Shina z niezamierzonego letargu.

-Spierdalaj stąd - warknął, łapiąc go za materiał, zapewne drogiego, płaszcza. - Nie mieszkasz tutaj, nie mamy ze sobą nic wspólnego, żebyś tutaj przyłaził i wystawał pod moim domem... Skąd ty w ogóle wiesz, gdzie ja mieszkam?! - Popchnął go nieco do tyłu. Hyungwon chyba jakimś cudem zachował równowagę i się nie przewrócił. Widać było, że stanie prosto nie idzie mu dzisiaj najlepiej.

-Muszę z tobą o czymś porozmawiać - Pociągnął nosem, zmniejszając dzielącą ich odległość.

-Głuchy jesteś? Kazałem ci się wynosić - ściszył głos, zdając sobie sprawę, że obydwoje i tak są za głośni. Akustyka w tym miejscu była jakąś magią, która momentalnie rozprowadzała dźwięk gdzie się tylko da i nie da.

-Najpierw porozmawiamy - twardo stał przy swoim.

Prawdopodobnie Hyungwon miał więcej szczęścia, niż rozumu. W tym samym momencie, w którym Hoseok złapał go za materiał ubrań, w jednym okiem wychodzących na ulicę zapaliło się światło. Tę małą, niepozorną zmianę, Hoseok wyłapał natychmiast. Wystarczyła ona, by kilka sekund później, żwawym krokiem oddalać się od tamtego miejsca.

-Gdzie mnie wleczesz? - Wydukał, coraz bardziej zirytowany Hyungwon. - Mieliśmy rozmawiać...

-Prowadzę cię na najbliższy przystanek, a potem do domu - wyjaśnił, pozbawiony każdej nuty swojego agresywnego tonu, który dał o sobie znać jeszcze chwilę temu. Teraz bardziej skupił się na tym, by Chae nie wywalił się gdzieś po drodze.

Something twice #KIHYUKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz