Rozdział 211

1.5K 63 5
                                    

- No, nareszcie się obudziłeś.

Severus spojrzał na Hala i westchnął ciężko. Tylko tego mu brakowało. Jego przyjaciel
miał na twarzy wypisane poczucie winy i szczęście zbitego psiaka, który odnalazł
swojego właściciela. Był beznadziejny.

- Przestań się tak na mnie gapić. Nie umieram.

- Wiem, wiem. Jakbyś umierał, to siedziałbym tu ze świeczką i kiwałbym się w przód i w tył.

- Hę?

- Widziałem coś takiego w telewizji.

- Tobie powinno się zabronić oglądać jakiekolwiek programy.

- Ale to było w filmie.

- Cokolwiek. Jesteś tu w jakiejś konkretnej sprawie, czy chcesz sobie na mnie
popatrzeć?

- Stęskniłem się za twoją pogodną twarzą.

- Nie wątpię.

- Dobra, dobra- mruknął, wziął go za rękę (mimo, że Severus starał się ją wyszarpnąć,
ale był na to jeszcze zbyt obolały) i spojrzał mu prosto w oczy, uśmiechając się
delikatnie. Jednym słowem- szykowało się coś złego.

- Czego?! Puść mnie!

- Mam do ciebie romans.

- Jakbyś nie zauważył, to masz zostać mężem i ojcem, a ja zdecydowanie preferuję kobiety. W dodatku, na chwilę obecną, jestem zajęty.

- Łamiesz mi serce.

- I sprawia mi to dziką radość.

- Może chociaż mnie wysłuchasz?

- Nie.

- I tak powiem. Jutro chcemy się pobrać.

- Nie chcemy się pobrać. Rozwiódł bym się z tobą dzień później. Albo został wdowcem.

- Czemu miałbym zostać wdowcem?

- Ja zostałbym wdowcem, bo udusiłbym cię.

- Pewnie za mocno przyciskałbyś mnie do łóżka w chwilach namię…

- NIE KOŃCZ TEGO ZDANIA, JEŚLI CHCESZ PRZEŻYĆ!!!

- Hmmm… Taaak… Właśnie. A na poważnie- z Sybillą chcemy jutro wziąć ślub.
Powiedziała, że w ciągu najbliższych dwóch miesięcy nie będzie żadnego dogodnego
ustawienia planet i gwiazd.

- A ja mam zczołgać się z łóżka i podpełznąć pod ołtarz, bo jakiejś planecie nie
zechciało się poczekać kilku dni na ustawienie się w innym miejscu? Ale skoro będzie ołtarz, to może od razu mam zostać ofiarą? Wiesz- poświęcenie się dla większego dobra. Może dzięki temu twoje małżeństwo wytrzyma nieco ponad miesiąc.

- Słuchaj, ty samowolny koźle ofiarny, nie musisz pełznąć. My przyjdziemy tutaj.

- Wymarzony ślub, nie powiem. W Skrzydle Szpitalnym, w towarzystwie pół-trupa.

- Podobno nie umierasz?

- To się da załatwić, jako główną atrakcję wieczoru. I prezent ślubny dla Sybilli- brak
prawdziwej miłości jej męża.

- Aha… To teraz jesteś moją prawdziwą miłością? Dobrze wiedzieć. Jeśli jednak chodzi o ślub- jaki według ciebie powinien być ten „wymarzony”?

- Znając twoje upodobania to pod rozgwieżdżonym niebem na polanie pełnej kwiatów i…

- Pytałem o twoje wyobrażenie. Swoje znam i ogranicza się ono do obecności Sybilli i
ciebie.

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz