Hal był podekscytowany. Ślub. Jego ślub. Założy rodzinę. Będzie miał żonę. O, rany…
Omal nie podskakiwał w miejscu, a na lekcjach kilka razy się zapomniał i zamiast
patrzeć, czy drugoroczni przypadkiem nie robią sobie krzywdy nowo nauczonym
zaklęciem, wpatrywał się w błękitne niebo (dla odmiany nie padał ani śnieg, ani deszcz) i wciąż powtarzał sobie to słowo w głowie. Żona. Sybilla Trelawney będzie jego żoną.
Pamiętał ją dobrze ze szkoły, owszem. Tej nocy przyśniła mu się sytuacja, która
zdarzyła się zaraz przed tym, jak mieli opuścić Hogwart na zawsze. Kompletnie o tym zapomniał i teraz czuł wyrzuty sumienia. Sybilla tamtego dnia wyglądała zupełnie jak nie ona – włosy uczesane, ładnie upięte, czysta szata, żadnych wisiorków i ten delikatny uśmiech, który – teraz już to wiedział – wskazywał na nieśmiałość. Wtedy jednak wydawało mu się, że niebiosa rzuciły na niego karę za grzechy w jej postaci akurat w tym samym momencie, w którym miał zamiar pożegnać się z Molly, a potem znaleźć śliczną Gillian z Hufflepuffu i razem z nią zająć jakiś pusty przedział w pociągu. Sybilla podeszła do niego i – rumieniąc się – zaczęła mówić:– Hal, chciałam się pożegnać i… Chciałabym, żebyś wiedział, że ja… To znaczy… W tobie ja…
Nie miał do niej cierpliwości, a ruda grzywa Molly powoli oddalała się w kierunku
powozów i innej rudej głowy. Jeśli dotrze do Artura, to nie ma szans, że uda mu się z nią
porozmawiać.– Wiem, Sybillo. I rozumiem. – Nie miał bladego pojęcia o co jej chodzi, ale w tej chwili za bardzo się spieszył. – Napiszę do ciebie list i porozmawiamy, dobrze?
- Naprawdę?
- Obiecuję.
Nie pamiętał, że w tym momencie jej twarz rozjaśniła się przecudnym uśmiechem, bo
jedynie rzucił na nią okiem, strzelił uwodzicielskim uśmiechem i już pędził w stronę swojej – jak mu się wydawało – prawdziwej miłości. Teraz stał, ubierał się w swoją najlepszą szatę i marszczył czoło. Aż do wczorajszej nocy nie pamiętał swojej obietnicy listu. Owszem, w Noc Duchów przypomniała mu, że obiecał do niej napisać, ale nie miał pojęcia o co jej chodzi. Wyobraził sobie tę młodą i radosną Sybillę, która miała wrażenie, że jej uczucie jest odwzajemnione (jak inaczej miała interpretować jego zachowanie?
Obietnica listu, uśmiech i coś, co można nazwać ucieczką przed obiektem uczuć) i
czekała, Merlin jeden wie ile, na upragniony list. I jaka musiała być rozczarowana, gdy
nigdy nie nadszedł! Powinien ją przeprosić. Tylko jak? Za każdym razem, gdy próbował
przeprosić ją za to, że w szkole ją ignorował i czasami wyśmiewał, ona jedynie klepała
go po ręce lub całowała w policzek i mówiła, że to było dawno i nigdy się tym nie przejęła specjalnie. Jednak to było co innego. Czekała. On obiecał i złamał dane słowo. Nie ważne, że było to na odczepnego – Hal Friedrich nigdy danego słowa nie łamał. A
przynajmniej tak było, dopóki nie przypomniał sobie tej jednej jedynej obietnicy, której nie spełnił, bo o niej zapomniał. Nie miał prawa o tym zapomnieć. Narzucił na szatę wyjściową swoją zwykłą granatową i ruszył do Skrzydła Szpitalnego. Sev jest mądry, coś wymyśli. Wszedł do jego pokoju i od razu widział, że nie on jeden ma problem z kobietą. Wyczuł to instynktownie. O ile Sevowi nigdy nie brakowało problemów (Voldemort na pierwszym miejscu długiej, długiej listy) o tyle tym razem wyraźnie chodziło o Hermionę. Po prostu coś było w twarzy jego przyjaciela, co wskazywało właśnie na to. Na jego widok jednak od razu nałożył maskę spokoju i lekko się uśmiechnął. Ten facet miał zdecydowanie zbyt dobrą kontrolę nad swoją mimiką!- Hal, nie powinieneś przygotowywać się do pogrzebu?
- Twojego?
- Swojego związku.
CZYTASZ
Szach Mat! cz. 2 by mroczna88
Fiksi PenggemarKontynuacja Szach Mat! czyli hgss bez cukru by mroczna88