Rozdział 234

1.3K 51 7
                                    

Luna nie umiała kłamać i nie była to jedna z jej lepszych cech. Jednak zauważyła, że
gdy tylko zaczyna mówić o teoriach swojego taty wszyscy od razu przestają pytać.

– Szukałam chrobotka skrzeczącego. Widzisz, on zajmuje…

– Fascynujące, ale muszę cię przeprosić. Muszę znaleźć kilka rzeczy i już znikam.
Prawie się uśmiechnęła – jej przyjaciółka przerzucała stado papierów w biurku profesora i wyglądała na zdenerwowaną. Po jakimś czasie wszedł Mistrz Eliksirów.

– Granger, ile można…?! – Na jej widok zamknął usta. - Lovegood. Jak sytuacja?

– Dobrze. Cały i zdrowy.

– W takim razie co tu jeszcze robisz? Do gabinetu pani Hooch i do Nory! Misja misją, ale nie powinnaś znikać bez słowa, bo ci wszyscy idioci zamartwiają się i mam przez to znacznie więcej pracy, jakby mi brakowało zajęcia. Jakieś elfy nie są tego warte.
Uśmiechnęła się i skinęła głową. Czyli to jest wersja oficjalna? Może się tego trzymać.
Pierwszy września był dla niej trudny. Bardzo trudny. Rozpoznała go od razu – nikt inny tak się nie ruszał. Walczył z którymś z bliźniaków, ale zauważyła, że nie rzuca Avady Kedavry. Gdy dotarli do peronu był jednym z pierwszych, którzy znaleźli się na
zewnątrz. I wtedy to się stało.

Pierwszoroczni wybiegli z pociągu i któryś z Śmierciożerców popchnął Augustusa do przodu.

– Zajmijmy się nimi!

Widziała, jak podnosi różdżkę i celuje nią w małego chłopca z blond kręconymi lokami.
Błysnął zielony promień i dziecko upadło twarzą naprzód. Niewiele myśląc wyskoczyła z wagonu i natarła na niego.

– Drętwota! Tarantallagera! Expelliarmus! Furnunculus! Drętwota! Impedimento!
Miotała zaklęciami jak szalona, a on nie miał wyboru i musiał się bronić. Gdy zbliżył się
na tyle, by go usłyszała, warknął:

– To ja. Uspokój się!

W odpowiedzi złożyła lewą dłoń w pięść i uderzyła go prosto w żołądek. Jak on mógł
zabijać dzieci?! I on miał być jej pokrewną duszą?! Wolne żarty! Zgiął się w pół, ale po
chwili rzucał zaklęcie Tarczy, gdy ponownie zaczęła rzucać klątwy. Łzy płynęły po jej
policzkach, ale była zbyt wściekła, by o tym myśleć. Nie zaatakował jej ani razu. Jedynie się bronił. Gdy zauważył, że Luna nie zamierza skończyć tego w najbliższej przyszłości – aportował się. Została sama i rozejrzała się dookoła – Śmierciożerców już nie było, za to leżało dużo ciał… Głównie dzieci.

Podeszła do blondynka, który za kilka godzin miał być może trafić do jej domu i podniosła go. Wyraz przerażenia zastygł na jego twarzy, a od uderzenia o ziemię miał zdartą skórę po jednej stronie twarzy. Ułożyła go koło innych i, gdy tylko znalazła się w zamku, zamiast iść do Wielkiej Sali poszła do sowiarni. Przyczepiła wisiorek, który od ponad roku nosiła zawsze przy sobie, do nóżki sowy i szepnęła:

– Zanieś to do… do… Do Augustusa Rookwooda. Nie bierz żadnego listu zwrotnego.

Nie chciała go znać. Nigdy nie napisał – najwyraźniej rozumiał ją i za to była mu
wdzięczna. Przez cały pierwszy semestr usilnie pracowała nad namówieniem wróżek i skrzatów domowych do walki. Poza tym uśmiechała się i zachowywała tak jak zawsze, choć nie było jej łatwo. Prawie każdą noc miała przepłakaną. Zaczęły się problemy ze snem, bo za każdym razem gdy zamykała oczy widziała różdżkę strzelającą
morderczym zaklęciem w małe dziecko. A najgorsze w tym wszystkim było to, że tęskniła za nim. Chciała go nienawidzić, chciała go zapomnieć. Nie mogła. Gdy na
jednej lekcji Eliksirów omal nie wysadziła sali, profesor Snape kazał jej zostać chwilę.

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz