Rozdział 218

1.4K 67 12
                                    

Zaczął się denerwować. Dobrze. O to jej chodziło. Wolała go zdenerwowanego, niż
użalającego się nad sobą.

– O co?! I ty się jeszcze pytasz! Wystarczy mały błąd, coś co nie idzie po twojej myśli i od razu mnie odsuwasz od siebie!

– A nie wpadłaś na to, że mogę mieć do tego powód?!

– Nie! Wydaje ci się, że ratujesz moją opinię, czy co tam sobie ubzdurałeś…

– Potter nas widział! Obraził cię! Jeśli coś takiego zrobił twój najlepszy przyjaciel, to jak zareagują inni?!

– W nosie mam innych! Nie obchodzi mnie, co o mnie myślą, rozumiesz?! Już dawno
przestałam się tym przejmować!

– Ale mnie to obchodzi! Poza tym ten dureń może wszystko przekazać prosto do głowy
Czarnego Pana i wtedy oboje jesteśmy skończeni! Nie poświęcę siebie i tej wojny dla czegoś, co i tak nie przetrwa!

– Och, daruj sobie te dramatyzmy! Dobrze wiesz, że Harry nic takiego nie zrobi! Jego
Oklumencja jest naprawdę niezła.

– Po co ja w ogóle ci się tłumaczę?! NIE, znaczy NIE.

– Serio? Nie wpadłabym na to! Nie, zamknij się! – Ku jej zdziwieniu zamknął usta i
zacisnął je w wąską linię. Przez chwilę zastanowiła się czy robi tak każdy Opiekun
Domu, czy to tylko Snape i McGonagall tak mają. Jeśli poprzednio była wściekła, to
teraz roznosiła ją furia. Złapała go za przód szpitalnej koszuli i zaczęła nim potrząsać. –
Jak śmiesz podejmować za mnie decyzje?! Też mam coś do powiedzenia w tej kwestii!
Nie obchodzi mnie, jak bardzo czujesz się odpowiedzialny! To jest coś, co sama
wybrałam! SAMA! Rozumiesz?! I nieważne, jak bardzo cię kocham, bo nie pozwolę
sobą rządzić! Więc jeśli łaskawie nie zaczniesz ze mną dyskutować na temat wszelkich ewentualnych odsunięć i rozpadów, to gorzko tego pożałujesz! Nie będziesz mi też wchodził do głowy, bez względu na to, jakie masz podejrzenia! Rozumiemy się?!

Przez całą jej przemowę jego twarz przybierała coraz bardziej czerwony kolor, a żyła na skroni była tak wyraźna i tak szybko pulsowała, że przez chwilę zastanowiła się czy przypadkiem nie dostanie zawału.

– Nie! To ty nie rozumiesz! Jeśli będziemy to kontynuować, to przeklęty Potter wyda nas
przeklętemu Czarnemu Panu, a on zrobi sobie z nas zabawki! Czy ty nie rozumiesz?!
Wykorzysta nas przeciwko sobie! I nie tylko on! Dumbledore już to robi! To jest słabość,
która prowadzi do błędów. A błędy… – Jego głos się zawahał, a potem przeszedł w
szept. – Błędy to coś, na co nie możemy sobie pozwolić…

Nagle przypomniała sobie ich rozmowę pod peleryną i to, jak się przyznał czego się boi.
„Boję się błędów. Boję się, że jeśli powiem choć jedno nieodpowiednie słowo, ktoś
zginie, kogoś będę musiał zabić. Boję się, że jeśli ktoś dowie się, że mi pomagasz, to
zginiesz, najprawdopodobniej z mojej ręki. Boję się, że jeśli Dracona przyłapią z
Ginewrą, to on będzie musiał ją zabić, by wypełnić Wieczystą Przysięgę złożoną
Dumbledore’owi. Nie zrobiłby tego, co oczywiście z kolei zabiłoby jego. Boję się, że ci wszyscy głupi, bezmyślni Weasleyowie zginą przez mój jeden nieprawidłowy ruch ręki. Boję się, że Hal uzna mnie za kogoś niewartego życia, za śmiecia i odwróci się ode mnie. Boję się, że umrze. Boję się wielu rzeczy, panno Granger, ale wszystkie
sprowadzają się do mojego pierwszego zdania: boję się błędów, bo one zawsze
kosztują czyjeś życie.”. Westchnęła ciężko. Sama była perfekcjonistką i bała się porażki, ale on… On na tym punkcie miał paranoję. Wiedział ile kosztuje pomyłka. Usiadła na
krześle i podparła podbródek o dłonie.

– Nie popełniliśmy żadnego błędu. To był wypadek, ale już załatwiłam sprawę z
chłopakami. Nie zachowuj się tak. To nie ma sensu.

– Nic nie ma sensu.

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz