Rozdział 241

1.2K 59 3
                                    

Luna często słyszała, że nie jest najlepszą wojowniczką. Była powolna i nie lubiła
zadawać bólu. O ile z młodymi Śmierciożercami dawała sobie radę, o tyle za każdym razem, gdy pojawił się przed nią ktoś bardziej doświadczony – uciekała w miejsce, w którym był ktoś, co do kogo była pewna, że da radę. Nie była to najbardziej honorowa taktyka, ale utrzymywała i ją i innych przy życiu. Ona zajmowała się tymi, na których innym było szkoda sił. Jednak, gdy stanęła przed nią Bellatrix poczuła najprawdziwszy strach. Blokując jej klątwy, choć ledwo-ledwo, rozglądała się w poszukiwaniu pomocy. Nic. Nie było nikogo. Najbliższy był Neville, ale on był równie kiepski jak ona. Zacisnęła zęby i próbowała atakować, ale kobieta była za szybka. Wytrąciła jej różdżkę z ręki, posłała na ziemię i gdy już podnosiła różdżkę, nagle poleciała twarzą do przodu i
przekoziołkowała w dół, aż pod nogi Neville’a. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się widząc Augustusa, który stał z wysoko uniesioną nogą. Uśmiechał się dziko i krzyknął:

- EJ! LONGBOTTOM!!! – Chłopak obrócił się i podniósł różdżkę, gdy zauważył co, a
właściwie kto leży u jego stóp. Spojrzał z powrotem na Rookwooda, który na nieme
pytanie, odpowiedział kolejnym wrzaskiem.

– Pomyślałem, że ten prezent powinien ci
się spodobać!

Gdy wrzaski czarownicy rozległy się w powietrzu Śmierciożerca spojrzał na nią.

– Jednak wybrałeś moją stronę.

– Tak, tak. A teraz, ptaszyno, podnoś swój zgrabny tyłeczek, bo właśnie moi kumple się skapnęli, że tak nie do końca można mi ufać. Kurde, zawsze słyszałem o kopaniu w
dupę, ale nigdy nie sądziłem, że to może być takie przyjemne! Gloves! Stary! Powiedziałbym, że miło cię widzieć, ale musiałbym skłamać, a mama mnie uczyła…
Dobra, uczyła mnie, żeby kłamać, nie oszukujmy się. A może właśnie teraz skłamałem?

– Zamknij się, Rookwood! Mam dosyć twojej gadaniny! – ryknął jego przeciwnik i Luna
miała możliwość przyjrzeć się niesamowicie energicznym ruchom, jakie wykonywał
Augustus. Był szybki, gwałtowny i tak zrelaksowany, że wydawało się, że on tu jest tylko dla rozrywki. Jednak daleko mu było do profesora Snape’a, którego widziała z miejsca, w którym stała. Jej Mistrz Eliksirów był żywą bronią, całe jego ciało służyło do destrukcji. Rzucał klątwy prawą ręką, lewą łamał nosy, nogami posyłał kopniaki, a wszystko było z taką gracją, że miała wrażenie, że patrzy na wyjątkowo nowoczesny balet.

– Ej, ptaszyno! – Dobrze znany jej głos wyrwał ją z zamyślenia. Wciąż walczył z
Gloves'em, który z każdą chwilą wydawał się być bardziej wściekły. – Przestań
podziwiać Snape’a, bo po pierwsze zrobię się zazdrosny, a po drugie nie mogę
jednocześnie być zazdrosny, walczyć z tym oto tutaj kretynem i kryć ci tyły. Bez względu na to, jak przyjemnie to krycie tyłów mogłoby wyglądać!

Zaśmiała się i ruszyła na młodą kobietę, która chyba trzy lata temu skończyła Hogwart, jeśli pamięć ją nie myliła. Wiedziała, że mimo własnej walki spogląda na nią i upewnia się, że da sobie radę. Razem, była tego pewna, przeżyją.


Hermiona potknęła się o ciało Bellatrix, którą już dawno temu wykończył Neville i
rozejrzała się. Miała chwilę spokoju. Neville pomimo złamanej ręki wciąż walczył, ale
„magomedycy” już biegli w jego stronę. Anthony uklęknął przy jej przyjacielu i szybko opatrzył mu rękę. Nie minęły nawet dwie minuty i z różdżki Longbottoma znów leciały klątwy. Zamek, na szczęście, wciąż był pusty i żaden Śmierciożerca nie przebił się tam. Voldemort, jak zauważyła, szedł ku Harry’emu, który był na znacznie niżej obniżonym terenie. Niedobrze. To działało na jego niekorzyść. Omal nie wrzasnęła, gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu. Obejrzała się i odetchnęła widząc aż za bardzo znajomy nos.

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz