Rozdział 256

1.3K 53 3
                                    

Gdy tylko Snape, szeleszcząc swoimi czarnymi szatami, wzbudzając popłoch wśród i tak przerażonych uczniów, wyszedł z Wielkiej Sali Hermiona odetchnęła i skierowała spojrzenie ponownie na list. Uśmiechnęła się szeroko czytając go po raz kolejny. Był to list od Luny.

Droga Hermiono,

piszę ten list normalnie, bo to, co nabazgraliśmy do profesora Snape’a chyba nie było zbyt ścisłe. Ginny mi powiedziała, że pokłóciłaś się z profesorem. Nie martw się. Augustus mówi, że, cytuję: „Smark to wrzód na dupie, który inteligencję emocjonalną ma wprost proporcjonalną do tej normalnej i prędzej pojawi się ubrany w dziwkarski, oczojebny róż niż przyzna, że na kimś mu zależy”. Ale nie o tym chciałam napisać, to taka dygresja i pocieszenie.
Chciałam Cię poprosić o dwie rzeczy. Pierwsza – czy znalazłabyś jakiś sposób na to, żeby przesłać mi moje rzeczy? Wiem, że Aurorzy większość skonfiskowali – Tata mi
powiedział przez kominek. Jednak jest kilka książek, ubrań i – przede wszystkim –
broszka i naszyjnik mojej Mamy, które chciałabym odzyskać. Mogłabym poprosić
profesora Dumbledore’a, ale nie jestem pewna, czy on się zgodzi. Wiesz – napisał do mnie list, że jest rozczarowany tym, że nie podzieliłam się z nim informacją o mnie o Augustusie. Zrobiłam to jednak celowo. Bardzo lubię Dyrektora, to jedyna osoba, która wierzy mi na słowo, ale nie chciałam, żeby w jakikolwiek sposób naraził Augustusa. Moja druga prośba może Ci się wydać nieco dziwna, ale czy mogłabyś, w moim imieniu, podziękować profesor Trelawney? Czy też raczej profesor Friedrich. Będzie wiedziała za co. Zrobiłabym to listownie, ale nie wiem czy się nie obrazi. Wiem, że niezbyt się lubicie, ale jesteś jedyną osobą, którą mogę poprosić. Neville wszystko poplącze, a Harry i Ron… Są mili, ale nie wiem, czy potrafiliby to zrobić. Ginny z kolei jest tutaj. Muszę kończyć, bo idę do pracy. Później ci napiszę o skrzatach domowych tutaj, w Ameryce (mają umowy, chorobowe itd.).

Luna Rookwood

Właśnie w ten podpis od jakiegoś czasu wpatrywała się z czułym uśmiechem. Luna
zasługiwała na szczęście. Hermiona wiedziała o niej i o Rookwoodzie od chwili, gdy pod koniec piątego roku dziewczyna wróciła z wyprawy do Ministerstwa z dziwnym naszyjnikiem. Nie byłaby sobą, gdyby nie próbowała się dowiedzieć, cóż to za magiczny artefakt. Bo, że był magiczny, była pewna – Luna była dziwna, ale nie założyłaby niczego, co nie byłoby przydatne (dopiero w połowie piątego roku dowiedziała się, że naszyjnik z kapsli naprawdę chroni przed uczuleniami skórnymi), w końcu nie od parady
była Krukonką. Przewertowała mnóstwo książek w Bibliotece, aż pewnego dnia – dosłownie na kilka godzin przed odjazdem pociągu – znalazła go. Była to bardzo stara książka, manuskrypt z trzeciego wieku naszej ery i dotyczył przedmiotów z czasów starożytnych, które obecnie znajdowały się na terenie Brytanii. Znalazła nazwisko czarodzieja, do którego w tamtym czasie należał wisiorek. Czy też raczej nazwisko kobiety. W tym rodzie z pokolenia na pokolenie naszyjnik przypadał najstarszemu z rodu, z kolejnej generacji, który z kolei przekazywał go swojej wybrance. Dopiero po jej śmierci medalion wędrował
dalej. Znając więc zasady przekazywania artefaktu, nazwisko czarodzieja i mając pod ręką Bibliotekę, w której znajdowały się wszystkie drzewa genealogiczne rodzin czystej krwi, bez trudu odkryła kto obdarował Lunę tak zmyślnym prezentem. W pierwszej chwili była zszokowana do głębi i oburzona. W drugiej przyszło zrozumienie. Gdy tylko usłyszała o ucieczce Śmierciożerców z Azkabanu zaczęła szukać wszystkich dostępnych informacji o zbiegach - znała więc prawo czarodziejów, czytała o „procesie” Rookwooda, który był zmyślony od początku do końca (jako świadkowie występowali nawet ludzie, którzy nie powinni żyć od dobrych stu lat) i nawet posunęła się do tego, że delikatnie wypytała o niego Remusa, który był z nim na jednym roku. Widząc zadowoloną Lunę, która często dostawała listy i na przemian chichotała i rumieniła się nad nimi, uspokoiła się. Jednak od września martwiła się o przyjaciółkę – kątem oka widziała, co się stało na peronie i, gdy medalion zniknął z szyi Luny, domyśliła się reszty. Dlatego też nie zdziwiła się słysząc, że w Ostatniej Bitwie Lovegood walczyła ramię w ramię z Rookwoodem, a następnie z nim uciekła. Na chwilę obecną nie było innego wyjścia. Teraz była oskarżona o współudział w zbrodniach Śmierciożercy i pomoc w ucieczce. Nie mogła wrócić do Anglii, bo czekałby ją Azkaban. Mimo to, była szczęśliwa i to zadowalało Hermionę. Czego nie można było powiedzieć o Ronie i Harrym, którzy byli tak oburzeni, jakby naprawdę brała udział w zabawach Śmierciożerców. Choć miała wrażenie, że Harry mniej by się denerwował, gdyby faktycznie była zamieszana w morderstwa i tortury, a nie po prostu uciekła ze Śmierciożercą, którego kochała.

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz