Rozdział. 282

1.3K 60 5
                                    

Coś mu tu śmierdziało i nie był to Szalonooki, który wynalazł „eliksir” na to, by różne podejrzane indywidua się do niego nie zbliżały (jeśli działał poprawnie, to wychodziłoby na to, że każdy był podejrzanym – łącznie z Poppy). Cały wczorajszy dzień chodził z kąta w kąt, aż go Sybilla wyrzuciła z komnat, twierdząc, że przeszkadza jej w odpoczynku, bo tylko patrząc na niego już się męczy. Poszedł więc do Seva, sądząc, że zastanie go w swoich komnatach, ale lochy były puste. Z ciekawości poszperał trochę tu, trochę tam, ale nie znalazł nic ciekawego. Traktat, do którego tak się spieszył Mistrz Eliksirów leżał na stoliku i wyglądał, jakby nikt go nie ruszał. Za to w sypialni był kompletny chaos. Wszystkie ubrania z szafy były rzucone na podłogę i po szybkim sprawdzeniu doszedł do wniosku, że Sev musiał udać się na spacer do świata mugoli, bo brakowało jego czarnej skórzanej kurtki. Ruszył do Hogsmeade, ale kiedy i tam nie znalazł swojego przyjaciela, usiadł sobie w Trzech Miotłach i poprosił nowego właściciela o piwo kremowe. Kojarzył skądś gościa, ale nie był pewien skąd.

– Czy my się nie znamy? – spytał, kiedy mężczyzna postawił przed nim kufel.

– Jestem rozczarowany, że pan mnie nie pamięta, profesorze Friedrich.

– Yyy…

– Jestem Peter Bell. Uczył mnie pan Obrony na moim szóstym roku, a potem widział
mnie pan na błoniach Hogwartu. Jestem wujem Katie Bell.

– Teraz sobie przypominam! Przepraszam, ale tylu uczniów…

– Nie ma problemu.

Faktycznie znał go. Dwadzieścia lat temu podziwiał tego dzieciaka – był szybki ze swoją różdżką, a przy tym rozsądny i wyważony, co było dziwne, zważywszy, że był Gryfonem i należał do „paczki Pottera”. Nie był oficjalnym członkiem Zakonu, ale Dumbledore miał wielu cichych uczestników Sprawy, a tego jednego kojarzył mniej więcej z widzenia.

– Jakim cudem zostałeś teraz właścicielem?

– Po w pełni zasłużonej śmierci Rosmerty Trzy Miotły były na sprzedaż. Miałem trochę
pieniędzy odłożonych w banku, zamierzałem otworzyć coś własnego, ale to też jest
dobre. Nawet bardziej, niż dobre. Co prawda kilka osób też się na to łasiło, ale jakoś mi
się udało przebić ich oferty.

– Zmieni się coś teraz?

– Może… Nie jestem do końca pewien co chcę z tym zrobić. Na pewno będę uważał,
komu udostępniam pokoje, czy nie ma nikogo podejrzanego i takie tam środki
ostrożności, których poprzednio nie było. A pan, co teraz zamierza?

– Mów mi Hal. Będę uczyć dalej. Podoba mi się to.

Porozmawiali jeszcze przez jakiś czas, Hal wypił kolejne pięć piw i spokojnie wrócił do
zamku, gdzie zaszedł jeszcze raz do lochów. Seva ni widu, ni słychu. Zmartwił się i miał
nadzieję, że chłopak nie napyta sobie biedy, przez co niezbyt dobrze spał. Kiedy jednak
tuż po śniadaniu poszedł sprawdzić jeszcze raz (czując się jak nadopiekuńcza kwoka)
jego przyjaciel spokojnie siedział sobie w fotelu i czytał traktat.

– No nareszcie jesteś!

Sev uniósł pytająco brew i przysunął do niego tacę z ciastkami w geście zaproszenia.

– Nareszcie? Ach, jak rozumiem, to ty zrobiłeś mi bałagan w rzeczach?
Dobra, coś było nie tak. Normalnie za samo wsadzenie koniuszka małego palca u nogi
do pokoju podczas jego nieobecności, Hal zostałby zrównany z ziemią, a tymczasem
młodszy czarodziej spokojnie wrócił do czytania, marszcząc czoło z bliżej
nieokreślonego powodu.

– Czy coś się stało?

– Tak. Stoisz tu i marudzisz, podczas gdy ja próbuję się skupić.

– Sev… Gdzie ty wczoraj byłeś?

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz