Rozdział 255

1.4K 57 18
                                    

Severus Snape prowadził bitwę – prawdopodobnie najważniejszą w swoim życiu. Stawką był spokój jego ducha. Siedział w fotelu naprzeciwko swojego przeciwnika i mierzył go wzrokiem. Ten jednak nawet na chwilę nie zmienił swojej postawy, nie ruszył się nawet o milimetr. Powietrze było pełne napięcia, aż czuć było irytację i otwartą wrogość. Taka atmosfera panuje na ringu, na arenie walki. W takiej atmosferze podejmowane są decyzje o wojnie. Właśnie takie emocje towarzyszą chwili wybierania tego, który ma zginąć z twojej ręki. W takie oto miejsce zmieniła się te raz sypialnia pełna książek. Nie ma jednak nic gorszego niż wróg ignorujący pełne złości i jadu spojrzenia. Posunął się więc do gróźb, wskazując różdżką swój cel. Nie było szansy, że chybi.

– Radzę ci dobrze – daj mi się w końcu wyspać.

Gdyby teraz ktoś wszedł do jego pokoju, to niewątpliwie uznałby, że Mistrz Eliksirów
postradał rozum, bo grozi łóżku. Tak, przeciwnikiem Severusa było jego własne łóżko. Ono uparło się, że nie da mu spać w nocy, a on postanowił się postawić. W końcu kto tu mieszkał?! Ilekroć kładł się w pościeli wdychał zapach Hermiony. Zamykał oczy i miał wrażenie, że znów czuje jej dłonie na swoim ciele, słyszy jej przyspieszony oddech i ciche pomruki. Jeśli jednak udawało mu się w końcu zasnąć, odsuwając wszelkie myśli o przeklętej dziewczynie w głąb mózgu, nie trwało to zbyt długo. Koszmary powróciły z pełnią swojej siły. Od chwili, gdy ponownie sypiał, sam znów śniły mu się te wszystkie okropności, w których brał udział. Nie były to sny magiczne – nie pozostawiały śladów na jego ciele, to zostało wyleczone. Jednak strach i obrzydzenie, które uczepiły się go jak rzepy, nie dawały mu teraz odpoczynku nawet w nocy. Stąd komentarz Hala na pierwszym śniadaniu razem z resztą szkoły, wcale nie podniósł go na duchu.

– Wyglądasz tragicznie.

– A ty niby lepiej? Spójrz lepiej na przód swojej szaty.

– To, mój drogi przyjacielu, jest najnowsze hobby mojej żony.

– Wymioty?

– Wyszywanie, Sev. To ma być… eee… Zaraz sobie przypomnę co to ma być.

Hal miał na sobie jedną ze swoich ulubionych błękitnych szat, ale na przedzie widniała obecnie brązowo-zielono-żółta plama bliżej nieokreślonych kształtów. Severus był estetą. Uwielbiał patrzeć na rzeczy piękne, współgrające ze sobą. Dlatego widok przepięknego błękitu pomieszanego z kolorem, który powszechnie był znany jako
sraczkowaty, powodował u niego niestrawność. Co było dużym problemem ze względu na wspaniałą zupę mleczną, która stała dosłownie naprzeciwko niego. Pal sześć estetykę. Nałożył sobie trzy chochle z wazy, którą przezornie przesunął tak blisko siebie, by reszta wiedziała, że ta oto zupa należy do niego.

– Wiesz, że wyszywanie i haftowanie to jedna i ta sama rzecz? – rzucił lekkim tonem po drugiej łyżce, gdy jego humor nieco się poprawił.

– Wiem, i co z tego?

– A słyszałeś o tym, że teraz w slangu młodzieżowym haftowanie i wymiotowanie to jedna i ta sama rzecz?

– Ona się stara.

– Wiesz, ilu ja takich starających się idiotów mam w klasie?

– Wiem, wiem. Zatrważającą ilość.

W tym momencie do sali wleciały sowy. Z przyczyn oczywistych było ich znacznie mniej, niż zwykle. Prawie połowa jego Ślizgonów stała się sierotami lub pół-sierotami i po prostu nie miał kto do nich pisać. Spojrzał na płaczącą Nicole Joel, która straciła oboje rodziców i przez chwilę poczuł się źle. Dopóki nie zauważył radosnej, roześmianej i rozentuzjazmowanej Kathy Yaxley. Dziewczyna przez pierwsze dwa lata Hogwartu przypominała mu sowę – ciągle chodziła z wytrzeszczonymi ze strachu oczami i rozglądała się na boki, jakby się czegoś obawiała. Cóż, tatuś bił ją nagminnie. A teraz, gdy był martwy, mogła wreszcie zacząć cieszyć się życiem. Miał w planach jeszcze przez chwilę poużalać się nad swoimi biednymi wężykami, gdy niezwykle niezgrabna, oszalała i w połowie oskubana z piór sowa wpadła prosto w wazę jego ukochanej zupy mlecznej. Wyciągnął cholerne ptaszysko za skrzydło i warknął:

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz