Rozdział 271

1.1K 50 4
                                    

Hagrid stał przed swoją chatką i przyglądał się jej ze smutkiem. Spędził tu najlepsze lata swojego życia. Wspaniałe pięćdziesiąt lat swojego życia… Westchnął i podrapał się po głowie. Trzeba ruszać do przodu, a Olimpia to naprawdę równa kobitka. Musiał przyznaćsam przed sobą, że nigdy nie spodziewał się, że sobie kogoś przygrucha. Dzieciaki w szkole traktował zawsze, jakby były jego własnymi, a profesorowie byli dla niego jak rodzeństwo, a niektórzy – Dumbledore na przykład – jak rodzice. Jego rodzina była tu, w Hogwarcie. Graup już dawno opuścił Zakazany Las, a teraz najwyraźniej pora przyszła i na niego.

– Nie mazgaj się – dobiegł go dobrze znany głos Minerwy. Roześmiał się cicho.
Pamiętał ją ze szkoły, bardzo dobrze pamiętał. Zresztą, który chłopak będący z nią w szkole, jej nie pamiętał? Piękność pierwsza klasa. Nawet Black’ówny się do niej nie umywały.

– Ciężko mi, pani psor…

– Wiem, ale dasz radę. W końcu to była twoja decyzja, prawda? I mów mi po imieniu.

Podała mu chusteczkę i przyjął ją z wdzięcznością. Przydała się, bo nagle drzwi szkoły otworzyły się i wyszli z nich wszyscy, absolutnie wszyscy uczniowie. Począwszy od pierwszaków, po siódmoklasistów. A za nimi szli profesorowie, nawet ta stuknięta
Trelawney. Wszyscy żegnali się z nim i życzyli szczęścia, a on był w stanie jedynie
płakać. Dopiero kiedy Harry, Ron i Hermiona stanęli przed nim i wyszczerzyli się tak
samo, jak w pierwszej klasie, rozryczał się na dobre. Objął ich (ignorując sapnięcia
spowodowane wyciskanym z płuc powietrzem) i zaczął mamrotać bliżej nieokreślone słowa, z których większość była podobna do „mali”, „przyjaciele”, „duzi” i „kochani”. Trzeba było odciągać go od nich siłą, a i tak byli już nieźle fioletowi.

– Dziękujemy za wszystko, Hagridzie. – Harry spojrzał na niego tymi zielonymi ślepiami i przez chwilę miał wrażenie, że stoją przed nim trzy różne osoby. Harry, James i Lily. Był tak podobny do swoich rodziców…

– Daj popalić tym nadętym Francuzom. – Ron uśmiechał się jak szalony, czym
przypominał mu wszystkich innych Weasleyów. Dobre dzieciaki. Nieco zwichrowane i szalone, ale dobre.

– Będziemy w kontakcie. Na pewno! – Hermiona, mądra Hermiona. Wyrosła, nie była już nieśmiałą dziewczynką.

Spojrzał na grono pedagogiczne i uśmiechnął się, wspominając ich takich, jacy byli za swoich szkolnych czasów. Hal – ten podrywacz, który zaciągał do Lasu więcej
dziewczyn niż ktokolwiek przed nim i po nim, i nigdy nie wydawał się być skruszony, gdy  Hagrid go przyłapał. Hooch – pamiętał, jak ściągał ją z drzew, gdy po raz kolejny rozbiła się na którymś. Sinistra – spokojna dziewczynka, wędrująca po nocy po szkolnych błoniach i wpatrująca się w gwiazdy. Snape – kiedyś zakompleksiony i wyśmiewany, teraz stał dumnie wyprostowany i już od dawna nie unikał kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Pomfrey – zawsze chętna do pomocy, ale jeszcze szybsza do krzyku niekiedy opatrywała rany, które sama zadawała. Sprout – to ona często towarzyszyła mu w Zakazanym Lesie, choćby po to, żeby przyjrzeć się roślinom, których nigdzie indziej nie mogłaby zobaczyć. Był z nich wszystkich dumny – zarówno z tych starszych, jak i młodszych. Wyrośli naprawdę wspaniale.

– Będę tęsknił za wami – powiedział głośno.

– Hogwart to mój dom i tu mam rodzinę.
Gdy wszyscy, absolutnie wszyscy uśmiechnęli się na te słowa poczuł, że to naprawdę jego dom. Miał miejsce, do którego zawsze mógł wrócić. I gdy zamknęły się za nim bramy Hogwartu nie miał wrażenia, że to zamknięty rozdział. To był jego prolog, a teraz czekała na niego prawdziwa przygoda. Prawdziwe życie.

Hermiona objęła swoich dwóch przyjaciół i przez chwilę przyglądali się chatce Hagrida,
w której teraz miał zamieszkać Charlie.

– Będzie inaczej bez Hagrida.

– No, nawet będzie mi brakowało tych jego mordoklejek – mruknął Ron.

– A mnie herbaty, nawet jeśli była przesłodzona – zaśmiał się Harry.

– Mnie jednak najbardziej będzie brakowało tego, że mogłam do niego przyjść i tak po
prostu porozmawiać.

– Tego też. On przyszedł mi powiedzieć, że jestem magiczny.

– Kurde, jakby się zastanowić, to on zawsze tu był. – Ron zmarszczył czoło i pokręcił
głową. – Charlie jest spoko, ale… On nie jest Hagridem. W jakiś sposób wszyscy czuli, że bez Hagrida już nic nie będzie takie samo. I to uświadomiło w pełni Hermionie, że oni wszyscy szli naprzód. Gdy Ron wziął za rękę Hannę i oddalił się do zamku, gdy Harry ruszył samotnie przed siebie, poczuła smutek. Ale zaraz też przyszło ożywienie. Pobiegła naprzód, wymijając ich, po czym obróciła się i krzyknęła:

– Musimy zdać te owutemy! Zbierajcie się, idziemy do Biblioteki!

Ron jęknął.

– Ale to jeszcze dwa miesiące!

– Tylko półtorej miesiąca, Ron! Półtorej, a mamy siedem lat materiału do nadrobienia.
Aż się zatrzymał w pół kroku i zbladł.

– Żartujesz?! Aż tyle?!

– Nie patrz na mnie, jakbyś dopiero sobie to uświadomił.

– Cholera, ja nic nie pamiętam z poprzednich lat z Zaklęć, Transmutacji i Eliksirów! Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale… Chodźmy do Biblioteki! Harry, stary, idziesz?

Zbawca uśmiechnął się i przytaknął.

– Jasne. Zresztą, nawet gdybym nie poszedł, to Hermiona tak długo wierciłaby mi dziurę w brzuchu, że pewnie zacząłbym żałować, że nie poszedłem.

– Wcale nie!

– Daj spokój. Już to słyszę: „Masz tylko mieeesiąąąąc Haaaaaryyyy…”

– Weź, bo przez ciebie brzmię jak Trelawney.

– Ty to powiedziałaś.

– Wypluj to, Ron!

– Nie! To prawda!

– Harry! No wiecie co?

_____________________________________

Autorka: mroczna88

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz