Rozdział 238

1.3K 68 1
                                    

Gdy zamknęły się za nią drzwi Severus odetchnął. Obawiał się, że będzie musiał się z nią kłócić, by go zostawiła. Jutro miała się odbyć bitwa i wcale nie był zadowolony z
takiego obrotu spraw. To było za szybko. Miał ochotę udusić Dumbledore’a – wysyłał
Hermionę pod bramę, czyli tam, gdzie będzie najniebezpieczniej. Nie tylko Śmierciożercy, ale też wilkołaki, wampiry i olbrzymy. I ona, przeciwko nim wszystkim.
Ona i Hal. Hal, jego najlepszy przyjaciel, który miał niedługo zostać ojcem. Obiecał
sobie, że zrobi wszystko, by nic im się nie stało. Jego własne życie nie znaczyło dla
niego zbyt wiele. Co jednak, jeśli oboje będą w tym samym momencie w zagrożeniu?
Czy będzie umiał wybrać pomiędzy nimi? Poczuł do siebie obrzydzenie, gdy zrozumiał, że zna odpowiedź. Nie miał jednak czasu na to, by się nad tym zastanowić, bo jego ramiona stanęły w
ogniu. Wrzasnął z bólu i zgiął się w pół, gdy tysiące igieł wbiły się w jego pierś i żołądek. Cruciatus był przy tym łaskotkami. Po chwili nie istniało nic poza bólem. Całe jego ciało
płonęło. Ból. Nie istniało nic poza bólem. Łzy płynęły mu z oczu, które były wciąż i wciąż wykłuwane na żywca, ale nie czuł ich. Nie pomagały ochłodzić ciała, które było w
gorączce. Wył tak głośno i przeciągle, że mógłby zawstydzić Lupina podczas pełni. To była powolna agonia, w której nie czuł czasu. Nie wiedział czy minęła minuta, czy rok. Ból był jedynym, co wiedział. Ból. Ból. Ból… Prawdziwa agonia jednak zaczęła się, gdy maść wchłonęła się w jego krocze. Podniecenie, które wcześniej czuł, przeszło jak ręką odjął. Nie sądził, że taki ból może istnieć! Upadł na ziemię i zwinął się w drżący kłębek bólu. Jego gardło dawno już było zdarte, ale teraz ścisnęło się tak, że nie mógł nawet oddychać. I nagle wszystko się uspokoiło. Leżał, czując chłód posadzki i wciągał powietrze w spazmatycznych haustach. Spróbował usiąść i zdziwił się, że nic go nie bolało. Po takiej sesji jego mięśnie powinny drżeć i krzyczeć z bólu. Zastanowił się, czy byłby w stanie wstać. Powoli, bardzo powoli, podniósł się i przeżył prawdziwy szok. Dotychczas nawet wstanie z krzesła zabijało jego uda, kolana i łydki. A teraz? Nic. Zrobił kilka kroków – na początek nieco niepewnych, ale od dawna, bardzo dawna, nie czuł takiej lekkości.

– Zgredek. – wychrypiał i zakaszlał. Trzeba będzie wziąć coś na gardło, jeśli ma
dowodzić ludźmi na błoniach. Pyknęło i skrzat domowy stał przed nim, ale wpatrywał się w podłogę.

– Tak, profesorze Snape, sir?

– Mam dla ciebie kilka zadań. Po pierwsze, przynieś mi jakieś czyste ubranie. Po drugie, coś do jedzenia. To, co było wczoraj na obiad będzie w sam raz. – Czuł dziki głód.
Najwyraźniej jego własny organizm wyciągnął z niego energię na uzdrowienie się. – Później pójdziesz do mojego magazynu i weźmiesz korzeń stuletniego dębu. Następnie
zajrzysz do skrytki z przyborami i znajdziesz nóż numer osiem. Będzie mi potrzebny.
Ruszaj.
Jakiś czas później – ubrany i nakarmiony w pośpiechu – stał przed stołem, na którym
leżał gruby, ciemnobrązowy korzeń. Był to bardzo rzadki i bardzo trudny do
przygotowania składnik. Niewiele eliksirów go potrzebowało, ale w tych, które go
wymagały, nie można go było niczym zastąpić. Od wielu, wielu lat Severus nie zrobił
żadnego z nich. Korzeń wymagał nie tylko perfekcyjnej precyzji ruchów, ale również
niesamowitej siły, których jego zniszczone zaklęciami dłonie nie posiadały. Wziął nóż do
ręki i przyjrzał mu się – wyglądał, jak nowy. I prawie taki był, bo kupił go na rok przed
powrotem Czarnego Pana. Nie użył go nigdy. Dotknął nim korzenia i nacisnął. Nóż nie
wypadł mu z ręki. Ruch nadgarstka, by odpowiednio wbić się pod powierzchnię i… nic.
Nóż wbił się, jak w masło. Nacisnął mocniej i omal nie zapłakał, gdy kora uniosła się tak,
jak powinna. Potrafił to zrobić! Wpadł w trans, w szał. Ciął, naciskał, podważał i kroił na
wąskie paski. Jego dłonie od prawie siedemnastu lat tego nie robiły, ale nigdy nie
zapomniał tych ruchów. Były częścią jego duszy. Były tak proste… Tak łatwe… Prawie
skończył ciąć, gdy drzwi otworzyły się i weszła przez nie Hermiona.

– Severusie? I… i jak?

Odwrócił się – wciąż w euforii – by jej powiedzieć, że wszystko się udało, ale zatkało go. Najwidoczniej jego wzrok musiał ucierpieć, bo wszystkie kolory wydawały się być jaśniejsze, żywsze. Jej włosy miały kilka odcieni, których nigdy wcześniej nie zauważył. Oczy nie były cynamonowe – miały w sobie całą paletę barw od żółtego po ciemnobrązowy. Jej skóra jaśniała światłem, którego nigdy wcześniej nie zauważał. Była piękna. Tak piękna, że nie mógł wydusić z siebie nawet słowa. Spojrzała na niego nerwowo i zaczęła wyłamywać palce.

– Nie udało się, prawda? Och, wiedziałam, że pewnie poszło źle! To za wiele na mnie!
Ale to nic! Jeśli przeżyjemy, to zaraz po bitwie wezmę się jeszcze raz za to. Poza tym mam schowany przepis i jakby co, to sam możesz go zrobić i…

Dopiero po chwili zrozumiał o czym ona mówi. Nie udało się?! Ha! W trzech krokach był przy niej, złapał ją w pasie, przyciągnął do siebie i pocałował z siłą i namiętnością, jakiej nigdy nie czuł. Jej ciało idealnie wpasowało się w jego, piersi dotykały jego torsu i nie mógł powstrzymać jęku.
Severus za swoich szkolnych czasów był wyjątkowo wrażliwy – nawet przez wiele
warstw ubrania mógł poczuć czyjś dotyk i był to jeden z głównych powodów, dla którego nie lubił, gdy ktoś go dotykał. Później doszedł do wniosku, że najwyraźniej z wiekiem mu to minęło, bo powoli robił się nieczuły i nawet jej pieszczoty nie były tak przyjemne, jak sobie wyobrażał. Teraz jednak czuł każdy skrawek jej ciała, który go dotykał, łącznie z brzuchem, w który wbijała się jego erekcja. Świadomość, że ma ją w ramionach przytłoczyła go, ale był tym zachwycony. Była taka miękka, taka ciepła… Całował jej chętne usta i zastanowił się, czy również jego smak został upośledzony i uzdrowiony. Wsunął język w jej usta i omal nie doszedł tu i teraz. Smakowała jak ambrozja. Słodko, jak miód. Była jak narkotyk i nie mógł się nie zastanowić, czy również jej naturalne soki będą mu bardziej smakować, niż poprzednio. Co było ciężkie do wyobrażenia, bo już zdążył się od nich uzależnić, nawet gdy jego smak nie był taki dobry, jak kiedyś. Merlin jeden wie, jakie uczucia wywołają w nim teraz. Odsunął ją lekko i uśmiechnął, gdy miauknęła czując, że się od niej odsuwa. Sam miał ochotę to zrobić – mieć ją przy sobie było wspaniałym uczuciem.

– Czy coś się stało? – szepnęła i odkrył, że i jego słuch powrócił na miejsce. Jej głos
miał wiele tonów, które szarpały struny jego duszy. Musiał ją mieć.

– Mogę zabrać cię do sypialni?

Uniosła brew – najwidoczniej nauczyła się tego od niego – i spytała:

– A od kiedy musisz pytać?

Bez pardonu wziął ją na ręce i uśmiechnął się z wyższością, gdy prawie jej nie poczuł.
Wszystko jest takie, jak było kiedyś. Był zdrowy i czuł się tak, jakby narodził się na
nowo. Wszystko dzięki niej. Wolał nie myśleć, że jakby nie patrzeć, on będzie musiał zapłacić cenę za uzdrowienie. To ona szukała przez tyle miesięcy sposobu na
stworzenie tego eliksiru, ona pojechała do Alexandra i znosiła jego humory, ona oddała swoje dziewictwo i to z miłości… Zalało go tyle emocji, że nie wiedział dokładnie jakie,
ale coś mocno ściskało go w piersi. Położył ją na łóżku i zaczął powoli rozpinać guziki jej szaty. Jej oczy, pełne gorąca, wpijały się w niego i nie mógł powstrzymać się od
całowania jej. Była jego. Jego… Jego…
Tej nocy poznawał ją na nowo i to, co odkrył, przekroczyło jego najśmielsze oczekiwania. Była wszystkim. Jej skóra była smaczniejsza, niż mu się kiedykolwiek
wydawało. Pachniała tak, że obawiał się, że nie zapomni tego zapachu do śmierci. Jej
dotyk czynił cuda i wydzierała z niego dźwięki, o które nigdy by się nie posądził. Była przepiękna. I była jego.

______________________________

Autorka: mroczna88

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz