Rozdział 270

1.2K 51 7
                                    

Neville’a znalazła na korytarzu prowadzącym do Wielkiej Sali. Stał i wyraźnie na nią czekał, bo gdy tylko znalazła się w zasięgu jego wzroku oderwał się od ściany i skinął jej głową.

– Możemy porozmawiać?

Zastanawiała się ile razy usłyszała, bądź wypowiedziała to zdanie. Na swój sposób
robiło się to już nieco męczące.

– Jasne. Ja… Neville… Ja muszę cię przeprosić.

Pokręcił głową i uśmiechnął się smutno.

– Nie. To ja powinienem przeprosić za babcię i za to, że nie podziękowałem ci za tę próbę. Zrobiłaś wszystko, co było w twojej mocy. Najwyraźniej tak to miało być. A
babcia… Ona zawsze się trzymała, wiesz? Nigdy nawet nie zapłakała. Millie twierdzi, że to właśnie dlatego…

– Wiem. Rozmawiałam z nią.

– W każdym razie zapomnijmy o wszystkim, ok.?

Wyraźnie nie chciał więcej poruszać tego tematu, więc jedynie skinęła głową. Weszli
ramię w ramię do Sali i usiedli na swoich zwykłych miejscach, ale nie zdążyli nic zjeść, bo w tej chwili wstał Dumbledore i poprosił o chwilę ciszy.

– Moi drodzy, wybaczcie, że przerywam wam przepyszne śniadanie, ale mam nadzieję, że dzisiejsza informacja trafi do waszych zaspanych jeszcze głów. Nasz drogi gajowy i nauczyciel Opieki nad Magicznymi Stworzeniami Rubeus Hagrid dziś tuż po kolacji wyjeżdża do Fracji, by tam objąć stanowisko gajowego w Beuxbatons. Wtedy też będziecie mieli możliwość pożegnać się z nim. Na jego miejsce zaś zatrudniony zostaje Charlie Weasley, który od jutra zaczyna pracę. Powitajmy go!
Charlie, który siedział tuż obok Hagrida (tak głośno ryczącego w chusteczkę, że ledwo
było słychać dyrektora) wstał i uśmiechnął się, machając ręką. Stół Gryfonów podniósł
ryk zadowolenia, a reszta włączyła się w ich powitanie z mniejszym lub większym
entuzjazmem (Ślizgoni udawali, że nagle zaczyna ich interesować co się dzieje na
suficie), ale i tak przeważał zachwycony pisk dziewcząt, ku wyraźnemu niezadowoleniu
McGonagall.

– Minerwo, nie krzyw się tak. To moja robota.

Sev patrzył z wyraźnie sadystyczną przyjemnością na swoją koleżankę. Hal wręcz siłą musiał powstrzymywać się od wzniesienia oczu do nieba. Od kiedy przestali się na siebie boczyć dogryzali sobie jeszcze częściej niż zwykle. Kobieta wbiła widelec w parówkę i zaczęła ją kroić z taką siłą, że prawie przekroiła talerz.

– Ciężko mi jest się nie krzywić, gdy te wszystkie… wszystkie…

– Opętane hormonami, pustogłowe, piszczące, skretyniałe, wypindrzone podfruwajki ślinią się na widok młodego samca? – podpowiedział jej niewinnym tonem Mistrz Eliksirów, ale w zamian za swoją pomoc oberwał kopniaka pod stołem prosto w piszczel. Syknął i rzucił jej jadowite spojrzenie.

– One nie są takie złe.

– Tak, pocieszaj się dalej. Na pewno wmawianie sobie, że są młode, ładne i inteligentne
pomoże ci w opanowaniu zazdrości. Wspaniały pomysł. Hal! Nie przysypiaj!
Otworzył oczy ledwo-ledwo i ziewnął.
– Nie drzyj mi się nad uchem, Sev. Nie chcę być głuchy na starość.

– I tak ci to grozi, biorąc pod uwagę, że niedługo będziesz miał wrzeszczącego bachora.

– Aha… Już nie mogę się doczekać, aż się urodzi. A na to muszę czekać jeszcze jakieś pięć miesięcy.

– Sybilla daje się we znaki?

Wyraźnie było słychać mściwą satysfakcję w jego głosie.

– Wyobraź sobie, że wysłała mnie o drugiej w nocy na jakąś śmieszną polanę, po jakiś
głupi kwiatek, którego i tak tam nie znalazłem – jęknął, po czym zbolałym tonem kontynuował. – Potem, jak wróciłem mokry, zziębnięty i wykończony, urządziła mi awanturę, że tego nie znalazłem. Położyłem się, a ta zwaliła mnie z łóżka dwie godziny
później, bo zachciało jej się śledzia w cebuli i truskawek. Rozumiesz, zachciało jej się
świeżych truskawek w kwietniu! Musiałem więc zwlec się, pójść do kuchni i wybłagać
skrzaty domowe, żeby któryś aportował się na drugi koniec świata. A kiedy wróciłem to, wyobraź sobie, ona smacznie spała! A nad ranem narzekała, że jej nie obudziłem na
jedzenie. I tak kolejna noc z rzędu! Merlinie…

– Trzeba było przewrócić się na drugi bok i kazać jej iść samej.

– Jasne. Z bolącymi plecami? Wiesz co? Nie mędrkuj się tak. Poczekamy, aż ciebie to
dopadnie. Nie wiem czemu, ale mam głupie wrażenie, że będziesz latał w tę i z
powrotem, jak kot z pęcherzem na nawet najmniejszą zachciankę twojej kobiety. Tacy jak ty zawsze dużo gadają o tym, jakim to trzeba być macho i pewnym siebie gościem, a potem robią to, przed czym ostrzegali innych.

Na te słowa Sev wykonał istną pantonimę: skrzywił się, wzruszył ramionami – że niby on taki nie będzie, potem pokręcił głową i posmutniał – w sensie taka sytuacja nigdy mu się nie przydarzy, bo nie ma z kim, a na końcu parsknął i wyprostował się z dumą, co miało oznaczać, że ten stan rzeczy mu pasuje.

– Nie żałujesz, Sev?

– Nie ma co płakać nad rozlaną krwią, jak mawiał mój pan. Podasz mi jajko?

Wydawał się nic nie czuć, a Hal był zbyt zmęczony, by zajmować się fochami swojego przyjaciela. Wczoraj ten poinformował go, że to definitywny koniec i nie życzy sobie żadnych komentarzy na ten temat. Jak na niego były to dość poważne słowa i Hal nie miał cierpliwości i sił, by wypróbować jego cierpliwość. Przez ostatnie tygodnie snuł się jak duch po korytarzach Hogwartu i nawet na lekcjach kilka razy jego nieuwaga doprowadziła do nieszczęścia. Nigdy nie spodziewał się po Sybilli takiego zachowania. Była zbzikowana, owszem, ale raczej spokojna i bezkonfliktowa. Jednak w tej chwili zmieniła się w istnego potwora i poważnie zaczął się zastanawiać, czy coś jest z nim nie tak, bo im bardziej narzekała, tym bardziej on sam był szczęśliwy.

– Ej, Sev…

– No?

W głosie młodszego mężczyzny było słychać napięcie i ostrzeżenie. Naprawdę źle to wszystko znosił, choć i tak lepiej, niż jeszcze kilka dni temu. Ostatnimi czasy Hal rzadko z nim rozmawiał z jednego powodu – musiał cały czas gryźć się w język, żeby nie wyskakiwać z pomocą. Sev sam wkopał się w to bagno i jeśli kiedykolwiek miał z niego wyjść, to tylko przy użyciu własnych sił. Bez Halowych rad i Halowej pomocy. Może wtedy wreszcie zrozumie co jest z nim nie tak. A Hal dobrze wiedział, co jest nie tak. Sev po prostu się bał i pierwszy raz w życiu tchórzył.

– Zrobiłbyś mi jakiś eliksir, żebym przestał wyglądać jak inferius?

– Mam zabić Sybillę?

– Nie. Masz zrobić te swoje czary-mary, kociołek pełen pary, czy jak to tam leciało.

– Jesteś beznadziejnym poetą.

– A ty niby lepszym?

– Oczywiście. Czary-mary, kocioł pełen magicznej pary, czarodziej zwinnie nad nim
pracuje, wspaniałe mikstury przygotowuje.
Czując wyzwanie Hal wyprostował się i wykrzesał z siebie nieco energii.

– Ha! Tego nie przebijesz! Żył sobie czarodziej stary, co nie uniknął kary, młódkę sobie przygruchał, historii o Nimue nie słuchał.

– Żałosne. Masochiści różni bywają, najgorzej jednak ci mają, którzy bab słuchają.

– Ci, którzy bab nie słuchają, prędko umierają – wtrąciła zirytowanym tonem Minerwa, która przez chwilę słuchała ich pojedynku słownego i nie mogła uwierzyć, że ci dwaj mają już dobrze po trzydziestce. – Baba teraz rozkazuje, wasz idiotyczny słowotok hamuje. Jeśli się nie zamkniecie, to na biurkach zwolnienia znajdziecie. A teraz, Severusie drogi, podaj mi te kurze odnogi.Sev uśmiechnął się paskudnie.

– Nie ma czegoś takiego, jak „kurze odnogi”.

– Wymyśliłam dla rymu. Ale na poważnie – ile wy macie lat?

Spojrzeli na siebie, uśmiechnęli się i najbardziej niewinnym tonem, na jaki ich było stać, odpowiedzieli chórem:

– Pięć!

_________________________________

Autorka: mroczna88

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz