Noc nie była łatwa. Neville przewracał się z boku na bok i nie mógł nawet przymknąć
oczu z obawy przed tym, co mu się przyśni. Strach był wręcz obezwładniający,
dokładnie tak samo, jak w noc przed Ostatnią Bitwą. Musiał czekać na to, co się stanie i to czekanie było najgorsze. Miał ochotę iść teraz po Hermionę i potrząsnąć nią, żeby szli do jego rodziców teraz, zaraz. Z drugiej jednak strony chciał mieć nadzieję jeszcze trochę, jeszcze przez kilka chwil… Dlatego też kiedy słońce wstało na horyzoncie on był już gotowy. Nie chciał nawet jeść śniadania i po minie koleżanki poznał, że ona również nie.– Idźmy po Millie i do gabinetu Dumbledore’a. On i tak pewnie nie śpi.
– A jeśli ona śpi?
– Jako Prefekt Naczelna mogę wejść do jej dormitorium, ale jestem pewna, że i ona
miała problem ze snem.Jednak pomyliła się. Jego dziewczyna spała głęboko i twardo, bo dopiero wylanie wody
na jej głowę ją obudziło, a przynajmniej to zrozumiał z jej narzekań, kiedy już pojawiła
się koło niego i delikatnie cmoknęła jego policzek. Zwykle to byłoby jedynie preludium do milszego powitania, ale dziś nie miał do tego ani ochoty, ani głowy.– Możemy już iść?
Przez chwilę nachmurzyła się, ale po chwili skinęła głową. Rozumiała, jakie to dla niego
ważne i za to ją kochał. No, kochał ją za wiele innych rzeczy, ale w tej chwili nie mógł sobie przypomnieć za co dokładnie. Podała mu dłoń i czując jej ciepłe, krótkie palce, od
razu pojawiła się w nim odwaga i nadzieja. Przecież będzie dobrze – Hermiona jest
łebska, jej maść wyleczyła Snape’a i wielu innych czarodziejów, więc nie ma czym się
martwić. Gdy już przeszli przez sieć Fiuu i znaleźli się w aż zbyt dobrze znanym Neville’owi miejscu, nie mógł powstrzymać drżenia. Przychodził, tu od kiedy pamiętał, przynajmniej raz na tydzień. Siadał na krzesełku i mówił do swoich rodziców, którzy przypatrywali mu się zdziwieni. Nie wiedzieli kim jest. Nie wiedzieli kim oni są. Z jakiegoś powodu nie można było ich rozłączyć – gdy tylko Alicja znikała choćby na chwilę Frank dostawał ataku szału, a jej kondycja pogarszała się krytycznie – ale żadnego z nich nie interesował jego los. Gdyby przestał do nich przychodzić, pewnie nawet by tego nie zauważyli. Na swój sposób Neville zazdrościł Harry’emu. Ten przynajmniej wiedział, że jego rodzice nie żyją i nie łudził się nadzieją, że jednak zdają sobie sprawę z tego, kto siedzi przed nimi. Było to okrutne i zdawał sobie z tego sprawę. Wolał swoich rodziców
martwych niż… takich. Wszyscy, nawet Millie, mieli go za chłopaka, który nikomu nie życzył źle, nieporadnego i wiecznie zakręconego, który miał szczęście bo przecież miał rodziców. Nikt nie wiedział, że nawet on miał swoją mroczną stronę – stronę, której się wstydził i bał się, że ktokolwiek ją odkryje. Dlatego też widok jego babci w sali rodziców wcale nie polepszył jego humoru. Zawsze czuł się wobec niej winny – w końcu w jakiś sposób pragnął śmierci jej ukochanego syna i czuł się pokrzywdzony tym, że to właśnie
ona musi go wychowywać. Jednak od kiedy przystąpił do Zakonu przestała go
traktować, jak niepełnosprawne dziecko i stała się nieco łagodniejsza. Szkoda tylko, że co piąte zdanie porównywała go do ojca, a nigdy do matki. A on podświadomie czuł się jakoś bliższy Alicji Longbottom, niż Frankowi.– Neville, co tak wcześnie? Mieliście być później! I kogo ty trzymasz za rękę?!
Ups, zapomniał jej wspomnieć o Millie. Jego dziewczyna hardo podniosła głowę,
odrzuciła gruby warkocz na plecy i odezwała się spokojnie, zupełnie jakby jego babcia
wcale jej nie przerażała.– Nazywam się Millicenta Bulstrode i jestem jego dziewczyną.
– Bulstrode?! Przecież jesteś z rodziny Śmierciożerców! Neville, jestem absolutnie
zgorszona twoją postawą! Mogłeś wybrać sobie miłą Ginny Weasley, ale zamiast tego…
CZYTASZ
Szach Mat! cz. 2 by mroczna88
FanficKontynuacja Szach Mat! czyli hgss bez cukru by mroczna88