Rozdział 266

1.2K 47 2
                                    

Noc nie była łatwa. Neville przewracał się z boku na bok i nie mógł nawet przymknąć
oczu z obawy przed tym, co mu się przyśni. Strach był wręcz obezwładniający,
dokładnie tak samo, jak w noc przed Ostatnią Bitwą. Musiał czekać na to, co się stanie i to czekanie było najgorsze. Miał ochotę iść teraz po Hermionę i potrząsnąć nią, żeby szli do jego rodziców teraz, zaraz. Z drugiej jednak strony chciał mieć nadzieję jeszcze trochę, jeszcze przez kilka chwil… Dlatego też kiedy słońce wstało na horyzoncie on był już gotowy. Nie chciał nawet jeść śniadania i po minie koleżanki poznał, że ona również nie.

– Idźmy po Millie i do gabinetu Dumbledore’a. On i tak pewnie nie śpi.

– A jeśli ona śpi?

– Jako Prefekt Naczelna mogę wejść do jej dormitorium, ale jestem pewna, że i ona
miała problem ze snem.

Jednak pomyliła się. Jego dziewczyna spała głęboko i twardo, bo dopiero wylanie wody
na jej głowę ją obudziło, a przynajmniej to zrozumiał z jej narzekań, kiedy już pojawiła
się koło niego i delikatnie cmoknęła jego policzek. Zwykle to byłoby jedynie preludium do milszego powitania, ale dziś nie miał do tego ani ochoty, ani głowy.

– Możemy już iść?

Przez chwilę nachmurzyła się, ale po chwili skinęła głową. Rozumiała, jakie to dla niego
ważne i za to ją kochał. No, kochał ją za wiele innych rzeczy, ale w tej chwili nie mógł sobie przypomnieć za co dokładnie. Podała mu dłoń i czując jej ciepłe, krótkie palce, od
razu pojawiła się w nim odwaga i nadzieja. Przecież będzie dobrze – Hermiona jest
łebska, jej maść wyleczyła Snape’a i wielu innych czarodziejów, więc nie ma czym się
martwić. Gdy już przeszli przez sieć Fiuu i znaleźli się w aż zbyt dobrze znanym Neville’owi miejscu, nie mógł powstrzymać drżenia. Przychodził, tu od kiedy pamiętał, przynajmniej raz na tydzień. Siadał na krzesełku i mówił do swoich rodziców, którzy przypatrywali mu się zdziwieni. Nie wiedzieli kim jest. Nie wiedzieli kim oni są. Z jakiegoś powodu nie można było ich rozłączyć – gdy tylko Alicja znikała choćby na chwilę Frank dostawał ataku szału, a jej kondycja pogarszała się krytycznie – ale żadnego z nich nie interesował jego los. Gdyby przestał do nich przychodzić, pewnie nawet by tego nie zauważyli. Na swój sposób Neville zazdrościł Harry’emu. Ten przynajmniej wiedział, że jego rodzice nie żyją i nie łudził się nadzieją, że jednak zdają sobie sprawę z tego, kto siedzi przed nimi. Było to okrutne i zdawał sobie z tego sprawę. Wolał swoich rodziców
martwych niż… takich. Wszyscy, nawet Millie, mieli go za chłopaka, który nikomu nie życzył źle, nieporadnego i wiecznie zakręconego, który miał szczęście bo przecież miał rodziców. Nikt nie wiedział, że nawet on miał swoją mroczną stronę – stronę, której się wstydził i bał się, że ktokolwiek ją odkryje. Dlatego też widok jego babci w sali rodziców wcale nie polepszył jego humoru. Zawsze czuł się wobec niej winny – w końcu w jakiś sposób pragnął śmierci jej ukochanego syna i czuł się pokrzywdzony tym, że to właśnie
ona musi go wychowywać. Jednak od kiedy przystąpił do Zakonu przestała go
traktować, jak niepełnosprawne dziecko i stała się nieco łagodniejsza. Szkoda tylko, że co piąte zdanie porównywała go do ojca, a nigdy do matki. A on podświadomie czuł się jakoś bliższy Alicji Longbottom, niż Frankowi.

– Neville, co tak wcześnie? Mieliście być później! I kogo ty trzymasz za rękę?!
Ups, zapomniał jej wspomnieć o Millie. Jego dziewczyna hardo podniosła głowę,
odrzuciła gruby warkocz na plecy i odezwała się spokojnie, zupełnie jakby jego babcia
wcale jej nie przerażała.

– Nazywam się Millicenta Bulstrode i jestem jego dziewczyną.

– Bulstrode?! Przecież jesteś z rodziny Śmierciożerców! Neville, jestem absolutnie
zgorszona twoją postawą! Mogłeś wybrać sobie miłą Ginny Weasley, ale zamiast tego…

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz