Rozdział 243

1.2K 60 3
                                    

Wysoki Śmierciożerca, którego skądś znała, próbował wytrącić jej różdżkę z ręki siłą.
Nawet jej nie dotknął, tylko jego dłoń jakby ześlizgnęła się po niewidocznej przeszkodzie na kilka centymetrów przed jej skórą. Zawył dziko i zamachnął się, ale nie trafił w jej twarz, więc stracił balans i wylądował z twarzą wciśniętą w ziemię.

- Cóż za brak gracji, Morganie. - Augustus, bez chwili namysłu skierował różdżkę na
leżącego mężczyznę. - Avada Kedavra i szerokiej drogi! Nie no, kompletny brak manier. Z ręką na kobietę?

Luna uśmiechnęła się i poklepała go uspokajająco po ramieniu.

- Nie martw się. Już niedługo koniec.

- Oby. Jestem kur... eee... bardzo zmęczony.

Przekrzywiła głowę i przyjrzała mu się uważnie. Był praktycznie nietknięty, jedynie jego koszula (o wyjątkowo przyjemnym odcieniu fioletu) przesiąknęła krwią, która jednak nie należała do niego.

- Wiesz... Nie musisz się powstrzymywać. Nie jestem dzieckiem. Możesz sobie
przeklinać.

- Nie chodzi o twój wiek, ptaszyno. Nie powinno się przeklinać w towarzystwie kobiet. To jedna z niewielu rzeczy, które moja matka wbiła mi do głowy w sposób dość bolesny. Wolę nie powtarzać tej lekcji.

- Mnie to nie przeszkadza. Będę się czuła lepiej, wiedząc, że czujesz się przy mnie
swobodnie.

- No to zajebiście. Nawet nie wiesz, jak się kurewsko mocno powstrzymywałem.

Najwyraźniej chciał powiedzieć coś jeszcze, ale jego oczy nagle się zwęziły, zacisnął
zęby i szarpnął ją mocno za rękę tak, że upadła na ziemię za jego plecami.

- O co ci...?

Głos uwiązł jej w gardle, gdy zauważyła, że idealnie w miejscu, w którym poprzednio
stała jest wbity wielki, ciężki topór, który wyglądał na dobrze naostrzony. Jej wzrok
powędrował w górę i pisnęła ze strachu, gdy zauważyła McNaira. Z jakiegoś powodu
podczas bitwy w Ministerstwie gonił tylko za nią. Bała się go.

- Augie, zejdź mi z drogi. Mój topór chętnie by się zagłębił w tak ładnym ciałku. I nie
mówię tylko o głowie.

Rookwood zacisnął mocniej palce na różdżce i zauważyła, że obrzucił ją spojrzeniem pełnym strachu.

- Daj spokój, Walden. Szkoda na nią energii.

- Wiem, że jesteś zdrajcą, Dziób. Chcę po prostu troszkę się z nią... pobawić.

- Cóż, masz mały problem. Ja mam to samo w planach, choć moje intencje są pewnie nieco bardziej honorowe niż twoje. Może tylko nieco bardziej, ale zawsze coś. -
Ponownie na nią spojrzał. - Ptaszyno, trzymaj się z daleka od tego. Schowaj się gdzieś.

McNair wybuchnął rubasznym śmiechem, który spowodował u niej gęsią skórkę.

- Ptaszyno?! HA! Nie mów, że to właśnie ta twoja pokrewna dusza!

- Nie wydaje mi się, żeby to był twój biznes. Słuchaj, mam dość napięty plan na dzień
dzisiejszy, więc może skończymy wymieniać uprzejmości i przejdziemy do rzeczy?

- Z chęcią, Dziób. Od dawna...

- Tak, tak. Miałeś ochotę zatopić topór w moim słodkim i pięknym ciele. To już
ustaliliśmy. Avada Kedavra!

McNair uniknął zielonego promienia z gracją, której zaprzeczały jego gabaryty. Poruszał się zgrabnie i pewnie. I, niestety, wydawał się mieć przewagę nad Augustusem, który od dobrych dwóch godzin prawie cały czas biegał. Był zmęczony i, jak zauważyła, stara się
dzielić swoją uwagę pomiędzy pojedynek, a nią. Chciał się upewnić, że wszystko w
porządku. Powinien skupić się na McNairze! Gdy topór, który mężczyzna trzymał w
lewej ręce, minął głowę Rookwooda dosłownie o milimetry czuła, że musi mu pomóc.

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz