[6]

2.6K 106 3
                                    



Pierwszy tydzień w Arłamowie zleciał w mgnieniu oka, co było nie do pomyślenia. Nie sądziłam, że przez pełne siedem dni zdołam tak zaufać zupełnie obcym mi ludziom, nie wspominając nawet, że byli to główne faceci. Być może popełniłam błąd, przywiązując się do nich i ukazując im całą siebie taką, jaką byłam, jednak kiedy pokazali mi, że akceptują mnie w stu procentach, dodało mi to jeszcze więcej motywacji, bym faktycznie porzuciła swoją paskudną rutynę i w końcu zaczęła się spełniać tak, jak o tym zawsze marzyłam. Od dzieciaka miałam mnóstwo zainteresowań, począwszy od muzyki, po modę, kosmetologię, aktorstwo aż do literatury. Nigdy nie pomyślałabym, że właśnie to zgrupowanie i tylko jeden jego tydzień zdoła mnie ukierunkować. Jasne, to nie było coś oczywistego, bo wciąż miałam swoje powody, by skłaniać się ku kilku rzeczom, ale przebywanie wśród tych facetów sprawiało, że chciałam być z nimi więcej i jeszcze więcej. Chciałam z nimi pracować nie dla własnych korzyści, rozgłosu, czy sukcesów — chciałam im pomagać, by oni sami stawali się jeszcze lepszymi sportowcami, ale przede wszystkim jeszcze lepszymi ludźmi.

Niektórych z nich mogłam (nie)śmiało nazwać swoimi przyjaciółmi — Bartek, to zdecydowanie osoba, która zdobyła moje zaufanie w stu procentach. Nie dość, że był moim rówieśnikiem, to przede wszystkim był chłopakiem, który nie próbował tanich podrywów, nie miał natury typowego faceta, który dopiero wyszedł z okresu nastoletniego, co zupełnie kłóciło się z tym, co aktualnie było na topie wśród osób w przybliżonym do nas wieku. Był całkiem inny, ale to nie przeszkadzało mi, by się z nim zaprzyjaźnić, a wręcz przeciwnie. Arek zaś był nieco inny, ale też sprawił, że zapałałam do niego sympatią. I to wcale nie tak, że był  s y m p a t i ą  mojej przyjaciółki. Robert... no cóż. Ten facet zdecydowanie odbiegał od reguły, jednak nie wracałam wstecz, bo gdybym to zrobiła, zdecydowanie nie pozwoliłabym mu wkraść się do mojego życia, a już w na pewno nigdy nie pomyślałabym o nim, jako o moim przyjacielu. Jednak bądź, co bądź był nim i musiałam przyznać szczerze przede wszystkim przed sobą, że idealnie spełniał tą rolę. Pamiętał o mojej drobnej kontuzji, ale to nie przeszkodziło mu, by pokazać mi wszystkie te momenty w piłce nożnej, które kibice kochali. I wiecie co? Ja też czułam się zakochana. A jeśli nie byłam, to z pewnością było to cudowne zauroczenie. Chciałam chłonąć ten sport, być jego częścią i wtedy też przypomniałam sobie słowa taty, który prosił mnie, bym dała sobie szansę. Wtedy niekoniecznie rozumiałam jego słowa, ale teraz jestem pewien, że on wiedział iż tak, jak on i cała nasza rodzina, ja również pokocham ten sport i będzie on częścią mojego życia.

Poniedziałek przywitał nas niezbyt sympatyczną pogodą — było pochmurnie, a do tego padał deszcz i było zimno. Lena kilka minut po ósmej napisała do mnie, że nie zjemy razem śniadania, ale za to poprosiła mnie, gdy ja to zrobię, bym przyszła na halę, gdzie piłkarze mieli mieć pierwszy trening. Przez ostatni tydzień przywykłam, że przyjaciółka co rano mi towarzyszyła, jednak nie mogłam przecież jej ograniczać, bo miałam swoje widzi mi się.

Założyłam swój beżowy komplet dresowy, zupełnie pomijając swoją poranną, lekko opuchniętą twarz i sztorm na głowie. Mój wygląd nie ważył na przyszłości piłki, więc zupełnie pominęłam kilak kroków w swojej porannej rutynie. Naturalny wygląd przede wszystkim był wygodny, a przy takiej intensywności czynności, jakie robiliśmy w ciągu dnia, było to zbawieniem.

Z restauracji wyszłam jako ostatnia, ale to nie było nic nadzwyczajnego. Zupełnie nie uznawałam śniadań wcześniej niż w pół do dziesiątej, dlatego zwlekałam to, jak tylko mogłam. Piłkarze już po dziesiątej mieli zbiórkę przed pierwszymi zajęciami, więc oni nie mogli wybierać tak, jak ja. Prócz później pory, podobała mi się również cisza oraz spokój, który wtedy panował. Zero rozmów, donośnych dyskusji i obijania sztućcy o talerze, co było równie irytujące, jak skrzypiąca kreda na tablicy. Mogłam wtedy w spokoju delektować się przepysznymi posiłkami, które serwowała kuchnia w formie bufetu, a przy tym nikt nie zwracał uwagi na moje kontrowersyjne smaki. Tak, zdecydowanie byłam tą osobą, która chętnie mieszała ostre smaki z tymi słodkimi, jak i te kwaśne ze słonymi. Uwielbiałam eksperymentować, co często było strzałem w dziesiątkę, ale gdyby ktoś był przy całym procesie gotowania oraz doprawiania, chyba nie chciałby tego tknąć. Mimo to, efekt końcowy był rewelacyjny, jak na mnie, czyli na osobę, która w kuchni była prawdziwym amatorem.

I hate you? Don't. I love you. ||rl9      W TRAKCIE KOREKTYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz