83

902 68 2
                                    


Pov.Karolina.

Nie na długo mogłam nacieszyć się Robertem, gdyż kilka dni po jego wyjeździe pojechałam na obóz. W sumie to bardzo chciałam tam jechać. Lubię to co robię, a po drugie będzie tam wiele znajomych twarzy. Tak przypuszczam. Robert nie był zadowolony, ale przecież ja nie narzekałam jak on sobie pojechał na dwa tygodnie.

Po dojechaniu na miejsce nie co się zdziwiłam. Spodziewałam się znacznie mniej osób. Prawie dwieście? Wow. Aby nie tracić czasu szybko się przebrałam i wspólnie z innymi zaczęliśmy od popołudniowych ćwiczeń. Było to dla mnie męczące, ale czytałam, że przy ciąży to normalne.

Z każdą kolejną godziną moje ciało domagało się odpoczynku z resztą nasza mała kruszynka chyba też.

- Kopie? – spytała Lena. Zdziwiłam się jej obecnością. Musiałam jej nie zauważyć na początku.

- Tak. – odparłam z uśmiechem chociaż tak naprawdę nie było mi do śmiechu.

- Najlepiej będzie jeśli się prześpisz.

- Nie mogę. Muszę dokończyć ćwiczenia. – powiedziałam usiłując wstać, ale ból był zbyt silny i ponownie usiadłam na krześle.

- To, że jestem blondynką nie świadczy, że jestem głupia. Idź do pokoju i odpocznij, a ja się wszystkim zajmę.

Chociaż byłam na Leną zła, to wciąż była moją przyjaciółką i wciąż jej ufałam. Zaufałam jej również w kwestii swojego dziecka. W końcu urodziła zdrowego, słodkiego chłopczyka i musi się na czymś znać. Tak więc przekazałam „pałeczkę" mojej zakręconej blondynce i o własnyc , nadwyrężonych siłach poszłam do swojego pokoju.

Leżąc na łóżku czułam się znacznie lepiej. Maleństwo dało sobie spokój z kopaniem i moje mięśnie również się rozluźniły. Jednak muszą być jakieś minusy, prawda? Jedynym moim minusem to była opuchlizna w okolicach kostek i kości piszczelowej. I o tym również dużo czytałam. To normalne i krótki spacer na świeżym powietrzu powinien temu zapobiec. Dzisiaj jednak miałam już dość i postanowiłam odpocząć.

Kiedy wybiła pora kolacji zwlokłam się z łóżka i windą zjechałam na sam dół czyli na stołówkę. Na każdym obozie towarzyszy nam najlepszy kucharz w kraju. To on gotuje te wszystkie zdrowe jedzonka i to on odpowiedzialny jest za naszą dietę.

Ale to ty układasz przepisy. Coś ostatnio mało doceniasz siebie.

Być może, ale nie będę rozwijać tematu. I kończ... Czy ja właśnie gadałam sama ze sobą? Według tradycji na kolacji musiało pojawić się coś co jest pochodzenia zwierzęcego. Mówiąc szczerze to miałam straszną ochotę na mięso, ale nie mogłam. Nie, nie jestem weganinem, ale nie lubię zbytnio mięsa chociaż nie raz mam na nie ochotę.

- Dobrze się już czujesz? – spytała Marta, żona naszego Gliksona.

- A dziękuję, dobrze.


I hate you? Don't. I love you. ||rl9      W TRAKCIE KOREKTYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz